Wybił koniec rundy zasadniczej, a więc to czas, żeby zaparzyć dobrą herbatę, usiąść wygodnie przed biurkiem i przeanalizować, kogo w naszej ocenie należy zaliczyć do kozaków na swoich pozycjach, a którzy zawodnicy okazywali się kompletnymi partaczami. Jak wystawiamy noty doskonale wiecie – jeśli piłkarz zasłuży na dwóję, to dostaje dwóję. Trzeba mu dać dziesiątkę – nie mamy większych zahamowań i ją wręczamy. To sprawia, że w naszych grafikach nie znajdziecie papki typu “wszyscy piłkarze ocenieni na 5-6”. Nie, noty zawsze wystawiamy w kilka osób, nierzadko się ze sobą przy tym spierając, więc mamy pewność, że rzetelniejszych ocen nie znajdziecie nigdzie.
Żeby nasze zestawienie było miarodajne, przyjęliśmy, że bierzemy pod uwagę tylko piłkarzy, których oceniliśmy co najmniej piętnaście razy. A to oznacza, że
a) do klasyfikacji nie załapali się goście, którzy do Ekstraklasy zawitali dopiero zimą,
b) do klasyfikacji nie załapały się okrutne pierdoły, na których trenerzy poznawali się wystarczająco szybko. Brakuje przykładowo takiego Rymaniaka, który nie zebrał od nas nawet piętnastu not, a i tak zdążył zawalić kilka meczów.
Nie braliśmy pod uwagę także tych, którzy zimą spakowali walizki i wyfrunęli w świat – nie będzie więc ani Rakelsa, ani Kuciaka.
Nikolić wiosną miewał przestoje i zdarzało mu się łapać noty niższe niż nota wyjściowa, stąd lekki spadek (zimą miał średnią 6,05). Reszta? Bez zaskoczeń. Jednym z wygranych, a zarazem jednym z największych przegranych tego sezonu jest Damian Dąbrowski. Chcielibyśmy napisać, że gość swoją grą zawiesił innym poprzeczkę tak wysoko, że do końca nikt nie da rady go przeskoczyć, ale wiosną pojawiło się w naszej lidze dwóch gagatków, którzy – o ile nie zaliczą zjazdu na miarę (nawet nie wiemy na miarę kogo, zwyczajnie nie ma takich zjazdów) – do końca będą bić się między sobą o tytuł piłkarza sezonu. Ich noty po dziewięciu kolejkach? Wolski – 6,71, Starzyński – 6,56. MA-SA-KRA. Nawet jeśli w rundzie finałowej zwolnią tempo, to i tak pewnie przeskoczą pomocnika Cracovii, który – siłą rzeczy – dorobku już nie poprawi.
Najgorsi? Marcel nie-umiem-nic-poza-podaniem-do-najbliższego Gecov i Miłosz „atleta” Przybecki. Nowak i Kolcak pokutują za jesienne spektakle komediowe w tyłach Podbeskidzia. Swoją drogą – Podoliński wymienił dwóch stoperów i otarł się o ósemkę, mimo że walkę o nią zaczynał z najgorszego miejsca w tabeli. Znamienne.
Lider mógł być tylko jeden. Jeszcze wczoraj pisaliśmy o nim, że powinien dostać dodatek za pracę w trudnych warunkach. Gość praktycznie w każdym meczu musi wyjmować po kilka strzałów i ze swojej roboty wywiązuje się znakomicie. Poza tym bez niespodzianek – bramkarz rezerw Legii Warszawa, który na notę zapracował sobie jeszcze w Wiśle Kraków (i chyba na tym poprzestanie), Grzegorz Sandomierski, który wystrzelił z formą i Jakub Szmatuła przeżywający właśnie najlepszy okres w swojej karierze.
Komedia, że do najgorszych nie załapał się żaden z trójki parodystów z Łęcznej (żaden nie zagrał 15 meczów). Patrzymy na dość wysokie noty najgorszych bramkarzy i… trudno się nie cieszyć. Bo skoro na podium najgorszych bramkarzy w lidze załapał się Drągowski (który ma swoje perypetie, ale ręcznikiem przecież nie jest) to znaczy, że z bramkarzami w naszej lidze nie jest tak źle.
Z drugiej strony jednak trochę to martwi – elementy komediowe zapewniał nam tylko Mariusz Pawełek i pewnie już nie będzie miał zbyt wielu okazji na kolejne show. Bramkarze przez długi okres gwarantowali, że na poprawę humoru śmiało można było zalecać mecze Ekstraklasy, a tymczasem porobiło się tak, że kopalni beki należy szukać gdzie indziej.
Maciej Dąbrowski prezentował świetną formę przez cały sezon, ale może pluć sobie w brodę, że na największe obroty wskoczył dopiero wiosną. Wystarczy spojrzeć na jego noty: na dziewięć meczów SZEŚĆ razy został oceniony na 7! Nawałka szukał w marcu obrońców i – kto wie, kto wie – gdyby Dąbrowski wcześniej wypalił z formą, być może to on a nie Lewczuk zapałałby się za pięć dwunasta na pokład kadry. Co ciekawe – lepiej w notach wypadają stoperzy, a nie boczni obrońcy, którzy przecież teoretycznie mają łatwiej ze względu na więcej zadań ofensywnych.
Wśród defensywnych miernot króluje jesienna obrona Podbeskidzia i kilku obrońców maczających paluchy w Koronie Kielce. Momentami współczujemy trenerowi Broszowi – wybór pomiędzy Gabovsem a Rymaniakiem to jak wybór pomiędzy cyjankiem a kulką w łeb, Grzelak to idealne odzwierciedlenie teorii, że jak ktoś jest od wszystkiego, to jest do niczego, a Wilusz… no dobra, jego w Koronie już nie ma, a kiedy był spisywał się całkiem solidnie, ale wiosną wystarczyły mu trzy mecze, żeby utwierdzić nas w przekonaniu, że Lech to dla niego zwyczajnie za wysokie progi. Noty? 2, 2, 3. Dramat.
Ciekawe, że spośród ekstraklasowych pomocników kręcących się wokół reprezentacji, tylko Jodłowiec znalazł się w elicie. Nie ma w niej:
– Bartosza Kapustki (5,33)
– Karola Linettego (5,14),
– Ariela Borysiuka (5,0),
– Krzysztofa Mączynskiego (5,0),
– Sebastiana Mili (4,76).
Ha, a taki Sławek Peszko (wciąż z ułamkiem szans na Euro) załapał się wręcz do największych partaczy. Do każdego z nich (no, poza Frankowskim, wyrobi się) można przypiąć jakąś łatkę, dlaczego się znalazł w tym gronie. Kwiek – trochę leń. Kiełb – problemy natury mentalnej, które nie pozwalają mu wykorzystać potencjału. Danielewicz – unika gry. Przybecki – dobrze tylko biega. Gecov – zero ryzyka. Plejada ananasów.
Nie mogło być inaczej – Nikolić odstawia całą resztę o kilka długości. Przez trzydzieści kolejek zdążył ustrzelić w tej lidze wszystkich poza Pogonią, ale do końca sezonu będzie miał na to jeszcze jedną szansę, więc niczego nie przesądzamy. Do stawki wskoczył też znakomity ostatnio Prijović i stawiamy dobrą łychę, że do końca sezonu zdąży wskoczyć na drugie miejsce.
Po lewej stronie – kozacy, których chcielibyśmy oglądać w lidze jak najdłużej. Po prawej – poza wchodzącym na wyższy level Aankourem i mającym spadek formy Akahoshim, no i może Cernychem – sam szrot, którego w naszej lidze chcielibyśmy oglądać jak najmniej. Za niedługo wrócą do ojczyzny i będą odcinać kupony od tego, że udało im się wyjechać do innego kraju.
Z bólem serca musimy przyznać – o małolata, który rozegrał co najmniej piętnaście meczów (i ten udział był na tyle wyraźny, że zdążyliśmy go ocenić), niezwykle trudno. Takim sposobem wśród najgorszych znaleźli się Kownacki czy Świderski, mimo że trudno o nich jednoznacznie powiedzieć, że nadają się do tarcia chrzanu. Przeciwnie – raczej to pozytywne jednostki.
Marciniak może nawet zebrać trzy dwóje w trzech meczach rzędu wiosną (uznajemy, że to lekka zadyszka) a i tak bije całą stawkę na głowę. Na 28 spotkań aż 18 (!) zasędziował na notę sześć, czyli praktycznie rzecz biorąc bezbłędnie. Warty odnotowania jest fakt, że do piątki wraca Tomasz Musiał, powszechnie uznawany (szczególnie przez piłkarzy) za ścisłą czołówkę polskich arbitrów. No i dobra informacja – dłuższy odpoczynek od sędziowania na najwyższym szczeblu zalicza Marcin Borski. Na wiosnę nie posędziował kompletnie nic, przez co nie zdołał uciułać piętnastu meczów w tym sezonie.
Tu, żeby obiektywnie ocenić, czy dany strzał trafił w tarczę czy jednak w stopę, braliśmy pod uwagę WYŁĄCZNIE formę wiosenną. Największe zaskoczenie? Patryk Małecki. Wystrzelił o dziwo dopiero u Wdowczyka, ale za to jak. Cztery mecze „Wdowca” – Małecki na 9, 7, 6 i 7. Jak na niego – kosmos. O Starzyńskim i Wolskim napisaliśmy już wszystko – ligowcy niech biorą z nich przykład. Jeśli trzeba jechać na pół roku do Belgii, żeby TAK grać – niech połowa ligi czym prędzej zbiera manatki.
Fot. FotoPyk