Reklama

Gdyby piłka polegała tylko na grze w piłkę, Recoba byłby najlepszy

redakcja

Autor:redakcja

10 kwietnia 2016, 10:50 • 10 min czytania 0 komentarzy

Panowie, czy zebraliśmy się tu biegać? Przepychać? Kopać? A może jednak grać w piłkę? Wiem, że obserwują nas tysiące kibiców i miliony widzów, ale to wciąż jest piłka nożna. Grajmy więc – Alvaro Recoba był ambasadorem takiej piłkarskiej filozofii. Ambasadorem takiego futbolu, który już nie wróci. Człowiekiem, którego największym błędem było urodzenie się o dziesięć lat za późno: w innej dekadzie byłby niezrównany, porównywany z panteonem, bo całe jego granie bazowało na absolutnie wybitnych umiejętnościach piłkarskich. Ale piłka do której trafił, coraz bardziej wymagała wydolności maratończyka, siły sztangisty i pracy w obronie nawet jeśli byłeś urodzonym trequartistą.

Gdyby piłka polegała tylko na grze w piłkę, Recoba byłby najlepszy

***

To nieprawda, że nie lubię treningów, choć kiedyś tak powiedziałem w żartach i potraktowano mnie dosłownie. Ale to jak w szkole: są przedmioty, które lubisz, ale są też takie, za którymi nie przepadasz. Ja nie lubię treningów fizycznych.

***

Tego dnia Giuseppe Meazza ktoś podłączył do gigantycznej wtyczki: atmosfera naelektryzowana jakby za chwilę miały zacząć się Derby della Madonnina o scudetto, jakby za chwilę miał się zacząć mecz o wszystko, finał Ligi Mistrzów.

Reklama

Ale przecież to tylko Brescia z Koźmińskim w składzie, w dodatku pierwsza kolejka sezonu. Stawka bliska zeru.

Nieważne, tego dnia mogłyby do Mediolanu przyjechać rezerwy Milanu Milanówek, a i tak bilety rozeszłyby się na pniu. Tego dnia debiutował bowiem Ronaldo.

Ronaldo, tuż po strzeleniu 47 goli w 49 meczach Barcy, bezsprzecznie najlepszy piłkarz świata, który właśnie zdobył Złotą Piłkę w wieku 21 lat.

Ronaldo, którego niektórzy z was mogą kojarzyć jako sprytnego dobijaka z Galacticos, ale który przed kontuzjami był zawodnikiem w pełni zasługującym na ksywkę „Il Fenomeno”. Był wówczas tak mocny, że zastanawiano się czy nie puści z torbami Pele i Maradony w odwiecznej rywalizacji o miano najlepszego zawodnika w historii futbolu.

A tak mocna była wówczas Serie A: Ronaldo szedł do trzeciej drużyny ligi, która nawet nie awansowała do Ligi Mistrzów. Szedł, rzecz jasna, w aurze rekordowego transferu, szedł by odmienić losy Interu.

A potem zaczął się mecz i nie żarło nic a nic. Szykował się wielki falstart, cios w rozbudzone nadzieje zaraz na starcie – Brescia prowadziła. Jednak w 80 minucie wchodzi Recoba, również debiutując, a potem zrobił to, czego oczekiwano po Ronaldo: wygrał Interowi mecz. Bomba z dystansu na 1:1, potem stały fragment z trzydziestu metrów po widłach, 2:1.

Reklama

Dzień dobry, Alvaro Recoba jestem.

Rooney rozstrzeliwujący Fenerbahce? Siedemnastoletni Buffon zatrzymujący wielki Milan? Pierwszy z czterech hat-tricków Romario w Barcy Cruyffa?

Zapomnijcie. W rankingu klubowych debiutów wygrywa El Chino.

30f6f1d12feb4a9f7ec213611fb3fb65_169_l

***

Montevideo, derbowa stolica świata. W urugwajskiej ekstraklasie na szesnaście drużyn trzynaście pochodzi z tego miasta: Cerro, Defensor Sporting, El Tanque Sisley, Fenix, Liverpool, Wanderers, Nacional, Penarol, Racing, Rentistas, River Plate, Villa Teresa i wreszcie Danubio. Danubio czyli „Dunaj”, bo klub zakładali bracia bułgarskiego pochodzenia – Miguel i Juan Lazaroff.

Sprytnie napisała kiedyś FIFA.com – Danubio, rzeka talentów. Poza Recobą wychowali się tu Zalayeta, Carini, Gargano, Olivera, Cavani czy Forlan. Recoba pochodził z dzielnicy De Maronyas, od zawsze stojącej murem za „La Franja”. Był małym fanatykiem zakochanym w barwach od dziecka, a zaczął je reprezentować w wieku dziewięciu lat.

jardines-del-hipodromo-stadium

Jardines del Hipodromo – stadion Danubio. Tak, to nie jest największy klub Montevideo

Żaden z tej plejady talentów Danubio nie ma takiego szacunku wśród swoich co Recoba. Kibice wspominają go na przykład tak: „Miałem zaszczyt poznać Alvaro w 1993, gdy wciąż grał w juniorach. Strzelił w rok 36 goli, a potem poszedł do seniorów, gdzie samodzielnie uratował nas przed spadkiem. Jest naszym symbolem, bo to skromny człowiek o wyjątkowej osobowości, sława i pieniądze nic go nie zmieniły. Wracając z Europy mógł grać w wielkich klubach Argentyny, Brazylii czy Urugwaju, a jednak przyszedł do nas. Zgadzam się, że mógłby być jednym z najlepszych na świecie, ale jeśli byś go poznał to wiedziałbyś, że jemu na tym nie zależało. On po prostu chciał wyjść na boisko i dobrze się bawić, sprawiając tym radość sobie i kibicom”.

c010cb1c2ede6309

Jego urugwajskie losy przeplatają się z możniejszym Nacionalem – to tam odszedł z Danubio za dzieciaka, to z stamtąd Inter kupował go za 11 milionów. Osobiście „El Chino” (pseudonim w tłumaczeniu „mały chińczyk”) polecony został Morattiemu przez Sandro Mazzolę, geniusza środka pola czasów „La Grande Inter” lat sześćdziesiątych. Trudno o lepszą rekomendację.

Oczywiście dziesiątki bramek, błyskotliwa gra, mistrzostwo i nagroda piłkarza roku też swoje mówiły. Tak samo ta niezwykle udana impresja słynnego rajdu Maradony:

***

teamphoto

Mogłoby się wydawać, że po takim wejściu, gdy przyćmił samego Il Fenomeno, droga do pierwszego składu stanie otworem. Ale Inter wówczas nie miał drużyny, a plakat znad twojego łóżka: co nazwisko to gigant. Ronaldo, Zamorano, Kanu, Moriero, Djorkaeff, a później również Baggio, Ventola. Rywalizacja szalona i Recoba raczej grywał niż grał, okazjonalnie tylko błyszcząc. Tu na przykład „zrobił Beckhama”, czyli załadował gola z połowy boiska.

W styczniu 1999 roku poszedł na wypożyczenie do będącej na dnie Venezii. Venezia, wówczas pod wodzą Waltera Novellino, a z szalonym Zamparinim na stołku prezesowskim, wracała do Serie A po 30 latach. Beniaminek pierwszego gola strzelił w szóstej kolejce. Jesienią nie trafił do siatki rywali aż w dziesięciu meczach. Szorował dno tabeli, tracił siedem punktów do bezpiecznej strefy.

A potem jak niegdyś w Danubio zjawił się El Chino i wszystko odmienił. Bez cienia przesady – to był najlepszy czas w jego karierze, te kilka miesięcy w Wenecji. Hurtowo strzelane gole, tyle samo asyst. Bijąca się o scudetto Fiorentina pogrzebana hat-trickiem, zbita Roma, zgnębiony nawet Inter, któremu oczywiście Recoba załadował kapitalną bramkę.

Koniec końców Venezia zamiast lecieć z ligi biła się o puchary. W tabeli skończyli raptem cztery oczka za Nerazzurri.

Los skrzyżował go wówczas z dobrze znanym w Polsce Kennethem Zeigbo, na którego latem Zamparini wydał dwa miliony dolarów: – Nasz trener trochę się go chyba bał. Recoba często spóźniał się na treningi. Wtedy trener zbierał nas wkoło i zagadywał, dopóki Alvaro się pojawił. Dopiero wtedy zaczynał się trening. Teraz gdy do siebie czasem dzwonimy, żartujemy że stał się gwiazdą dzięki Venezii, a nie Interowi – powiedział „Spoko-Spoko” w ostatnim wywiadzie dla Legia.net.

***

Moratti był w nim zakochany od samego początku, a po Venezii miłość rozkwitła. Recoba dostał najwyższą gażę na świecie (około 4 milionów rocznie na czysto), a także podpisano z nim pięcioletnią umowę. Rzadkością były wówczas tak długie kontrakty, co tylko dobitniej pokazuje jak bardzo Moratti wierzył, że oto ma w swoich szeregach przyszłą legendę futbolu, która poprowadzi Inter do triumfów.

much

Recoba, owszem, zaczął grywać więcej, szczególnie te dwa lata po powrocie z Wenecji (która bez niego spadła) były dla niego dobre. Ale wciąż więcej było rozczarowań dla fanów Nerazzurri niż blasków. Inter, najbogatszy klub świata, w eliminacjach Champions League potrafił odpaść z Helsinborgiem. Spadli do Pucharu UEFA, gdzie zagrali z Ruchem Chorzów, oczywiście mającym Łukasza Surmę w pierwszym składzie. Recoba strzelił na Giuseppe Meazza (4:1), a potem pozamiatał na Śląskim. Wszedł z ławki przy stanie 0:0, wkrótce było już 3:0 po jego akcjach.

To wycinki relacji z tamtego meczu:

„Rewelacyjnie na lewej stronie grał Robert Górski, który stworzył kilka groźnych sytuacji. Sławomir Paluch i Mariusz Śrutwa wiele razy efektownie strzelali. – Zdarzało się, że piłkarze Interu wybijali piłkę na oślep – mówił Śrutwa. Niestety, tylko do 60 minuty. Potem gospodarze zupełnie opadli z sił i stracili trzy gole. Najpierw po uderzeniu Seedorfa piłka odbiła się od słupka i wpadła do bramki. Po chwili technicznym strzałem z 20 metrów popisał się rezerwowy Alvaro Recoba, którego wejście było przełomowym momentem.”

„Alvaro Recoba, urugwajski napastnik Interu: Pojawiłem się na boisku dopiero w drugiej połowie, gdyż jeszcze kilka dni temu odczuwałem skutki kontuzji lewego kolana. Jestem bardzo szczęśliwy. Będę miło wspominać ten mecz i ten stadion. „

Mecze z Wisłą mu przepadły, bo odbębniał karę za sfałszowany paszport. Trudno jednak szczególnie krzyżować za to El Chino, bo tylko wielki naiwniak sądziłby, że nie miał w tym udziału sam klub. Istniały wówczas ścisłe limity dla piłkarzy spoza UE, a afera dotyczyła wielu graczy Serie A. Niemożliwe jest, by kupujący Recobę za kilkanaście milionów Inter nic o tym nie wiedział -najbardziej prawdopodobne, że sam maczał w procederze palce.

***

Swego czasu Moratti potrafił zwolnić szkoleniowca za to, że ten nie grał Recobą, jego ulubieńcem, który jeszcze zyskał w oczach prezesa zgadzając się dobrowolnie na obniżkę pensji w czasie, gdy na finansowym imperium Massimo pojawiały się pierwsze pęknięcia. Moratti wierzył, że trzeba zaufać Alvaro, a rozwinie się w boiskowego dominatora: – On wyczynia rzeczy, jakich nie umie nikt, jakich nigdy nie widziano.

Obejrzyjcie tę bramkę i powiedzcie: czy Moratti kłamał?

Za to poleciał Hector Raul Cuper, budujący Inter w oparciu o żelazną dyscyplinę i zgraną defensywę – w takiej układance dla Recoby nie było miejsca. O czym na konferencji opowiadał następca Cupera, Zaccheroni? O tym, że u niego Alvaro zawsze będzie w jego jedenastce, że ma być kluczem, motorem napędowym drużyny, dyrygentem.

Prognozy Morattiego nigdy się jednak nie spełniły. Jego rola systematycznie malała, choć nigdy nie zmalała afektacja prezesa wobec El Chino: dał mu „dychę” w jedenastce jego zdaniem najlepszych piłkarzy swoich rządów na Meazza, a przecież wielu osiągnęło więcej. W końcu stało się jednak jasne, że drugim Maradoną nie zostanie, był tylko dżokerem. Wciąż miał renomę – przez lata mówiło się o wymianie z Man Utd; na Old Trafford miał powędrować Urugwajczyk, a na Meazza Giggs.

Wciąż jednak jak czasem błysnął, to blaskiem oślepiającym.

***

Dramaturgii słynnego starcia Legii z Widzewem nie można nie docenić. Powiedzmy sobie jasno: to unikat, by mecz o mistrzostwo kraju miał taki zdumiewający finisz. Wartościową podróbką jest jednak pojedynek Sampdorii z Interem z 2004 roku.

Recoba był już wówczas w wyraźnym dołku. Inter miał wielu graczy kontuzjowanych, niektórych zawieszonych za kartki, a on i tak siedział na ławie. Nerazzurri tego dnia przeważali, nacierali, stwarzali okazję za okazją, ale to kontrująca Sampa strzelała. Gdy w 83 minucie Kutuzow podwyższył na 2:0, wydawało się, że jest pozamiatane. Ale Mancini wpuścił Recobę, a El Chino zagrał bodaj najlepszy mecz w barwach Interu od czasu… debiutu. 88 minuta – doskonałe podanie otwiera Martinsowi drogę do bramki kontaktowej. Za chwilę Vieri na 2:2, a w 94 minucie magiczny strzał Recoby z trzydziestu metrów dał Interowi zwycięstwo.

***

Do Torino miał iść tylko na chwilę, odbudować się u Waltera Novellino, który dał mu energetycznego kopa w Venezii. Nic dwa razy się nie zdarza – tym razem był zawód i pod koniec sezonu El Chino siedział już na ławie. Wkrótce trafił na totalne peryferia – do Panioniosu.

hqdefault

Zaczął w swoim stylu: wejście smoka, dwie asysty z Arisem, potem dwa gole z Ergotelisem. Wkrótce pogruchotały go kontuzje i nastąpiła standardowa obniżka formy. Po roku rozwiązano umowę, ale w atmosferze wielkiego szacunku, niemal zaszczytu. Panionios wydał wtedy oświadczenie: „Rozstajemy się jak przyjaciele. Jesteśmy dumni, że Alvaro grał u nas”. 

Dość symboliczne: niby nic wielkiego nie ugrał, niby częściej nie grał niż grał, ale te momenty, te przebłyski, były tak wspaniałe, że nie mogły pozostawić obojętnym.

Tę regułę można zresztą odwołać do Interu, a nawet kadry. Zagrał ponad sześćdziesiąt meczów, ale został symbolem pokolenia, które nie wygrało nic. Nie pojechał na zwycięskie Copa America w 1995, nie dotrwał w koszulce La Celeste do mundialu w 2010.

Na stare lata powrócił do kraju, znowu czarując w barwach Danubio i Nacionalu jak za najlepszych lat. I przypominając, że dla niego nawet rzut rożny to dobra okazja do bezpośredniego strzału:

***

32B968E600000578-3518540-Former_Inter_Milan_and_Uruguay_star_Alvaro_Recoba_called_time_on-a-53_1459501716783

Ile znaczy w Urugwaju najlepiej mówi jego mecz pożegnalny. Towarzystwo boiskowe zebrało się wyśmienite: Riquelme, Zanetti, Valderrama, Zamorano i inne legendy. Wypełniony po brzegi stadion, El Pais z okładką „Ostatni geniusz”, do tego gratulacje od… dwóch prezydentów: Pepe Mujica (09-15) i Tabare Vazqueza, aktualnie urzędującego, który powiedział: – Gwiazda wszechczasów. Boiskowy artysta. On i futbol to miłość odwzajemniona.

Zaproszony Suarez nie mógł przyjechać, ale nagrał specjalny filmik, w którym wspominał, jak Alvaro był jego idolem za dzieciaka. Zresztą, o czym my mówimy, skoro taki Gaston Pereira z PSV ma tatuaż Recoby na ręce:

Pereiro5

***

Nie wiem co wam więcej powiedzieć. Ja po prostu kocham grać w piłkę i tyle.

***

Miał wszystko. Na boisku wiązał krawaty, technicznie lepszy był chyba tylko Ronaldinho. Miał drybling, fenomenalny strzał, szybkość – gdy trafił na swój dzień, był nie do zatrzymania, zdolny nawet nie do rzeczy wielkich, a do cudów

Ale w czasach, w jakich grał, umieć wszystko piłkarsko to już za mało. Dlatego fizycznie często wysiadał, gruchotały go kontuzje – rywal mógł być sto razy mnie utalentowany, ale i tak go zabiegać, „zawalczyć”, w rezultacie dać swojej drużynie więcej. On zawsze grał tak, jakby wyszedł pod blok pograć z kumplami. Rekordowy kontrakt, który ustawił go na całe życie, tylko dodał do tego aspekt mentalny – Recoba nie był najbardziej zmotywowanym piłkarzem świata, zarówno jeśli chodzi o treningi jak i głód sukcesów.

Słusznie mówi się, że nie piękne gole wygrywają mecze, a gole strzelane regularne. To wszystko szczerozłota prawda, ale też prawdą jest, że piękne gole zapadają znacznie bardziej w pamię,. oszukują nas i naszą wyobraźnię, pozostawiają trwały ślad. Taki ślad – choć karier lepszych w tym czasie było wiele – w piłce odcisnął Recoba.

Leszek Milewski.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...