Z czego wynika dobra współpraca z Nikoliciem? Ile konkretnie goli planuje strzelić w tym sezonie? Kto oskarżał go o sprzedawanie meczów i z jakim polskim piłkarzem kumplował się w Parmie? Dlaczego nie wypaliło w Anglii, a co podbudowało go na starcie w Turcji? Czy piłkarz może chodzić do kasyna, a kto wyjechał z Jugosławii z jedną walizką? Dlaczego nie trafił do Lecha i z kim zwykle miał problemy w karierze? O tym wszystkim w rozmowie z Weszło opowiada Aleksandar Prijović.
Po przeczytaniu i obejrzeniu kilku wywiadów z tobą zacząłem się zastanawiać, w jakim tonie byś się wypowiadał, gdybyś strzelał tyle goli co Nikolić.
Bardzo dobre i trudne pytanie, ale myślę, że byłbym mimo wszystko taki sam. Nie zmieniam charakteru w zależności od tego, czy strzelam, czy nie. Na początku sezonu nie trafiałem do siatki tak często jak teraz i zachowywałem się tak samo. Nie udaję kogoś, kim nie jestem.
Big number, big footballer. Niewielu powiedziałoby tak o sobie już na starcie.
Trzeba w siebie wierzyć, ale czasem też można pożartować. Niektórzy biorą na poważnie wszystko, co powiem, a zdarza się, że to tylko żarty. Nie przygotowuję się na odpowiedzi. Odpowiadam spontanicznie, z serca. Gdy przychodzi mi do głowy coś zabawnego, to mówię.
Widać, że coraz swobodniej czujesz się w polskiej piłce.
Inaczej – coraz lepiej czuję się w drużynie. Kiedy przyszedłem do Legii, sezon dopiero się rozpoczynał. Trafiłem tu z innego kraju, bez okresu przygotowawczego, po długich wakacjach. Musiałem najpierw ogarnąć parę spraw, żeby się zaadaptować. Od początku graliśmy bardzo dużo, co trzy dni, a ja byłem po ośmiotygodniowej przerwie. Pod koniec poprzednich rozgrywek złapałem też drobną kontuzję stopy, która wyłączyła mnie na trzy tygodnie. Trudno było mi od razu złapać rytm. Przez większą część kariery grałem tylko w weekendy, a tu musiałem się przestawić na inny tryb. Legia ma inne cele niż moje poprzednie kluby. Należy zdobyć mistrzostwo, puchar, awansować do pucharów, a przy tym ciągle dominować.
Szczerze – spodziewałeś się, że tak często będziesz grał?
Po to przyszedłem.
Rywalizacja na twojej pozycji – zwłaszcza jeśli brać pod uwagę ofensywną pomoc – jest ogromna.
Gdybym nie wierzył, że stać mnie na częstą grę w Legii, to bym nie przyszedł.
A kiedy ściągnęli jeszcze Hamalainena, to nie pomyślałeś, że mogą się zacząć schody?
Wiedziałem, że grał – tak jak ja – w Djurgarden i że wyrobił sobie dobre nazwisko w Lechu, ale nie traktuję go jako konkurenta, tylko jako kolegę z drużyny. Skoro klub uznał, że nie ma wystarczająco dużo piłkarzy na poszczególnych pozycjach lub musi je wzmocnić, to po prostu przeprowadzono transfery. Rywalizacja pozytywnie wpływa na każdego. Na grę trzeba sobie zasłużyć. W połowie sezonu miałem 10 goli. Jeśli jeszcze dołożę siedem, to będzie ich 20. Chyba dość dobry wynik.
To był twój cel?
Na początku sezonu powiedziałem, że chcę strzelić więcej niż w poprzednich rozgrywkach. Wtedy miałem 16.
Wydaje się jednak, że największą twoją zaletą jest stwarzanie okazji kolegom.
Nawet na początku kiedy nie byłem w stuprocentowej formie i sam nie strzelałem, zdobywaliśmy bardzo wiele bramek. Pokonaliśmy 5:0 Podbeskidzie, wbiliśmy cztery Lechii i Ruchowi. Wydaje mi się, że wykonywałem dobrą robotę. Może nie zaliczałem tylu otwierających podań co teraz, ale dobrze poruszałem się po boisku. Pojedynczymi ruchami otwierałem sytuacje boiskowe. To moje zadanie: tak się poruszać, by pomagać drużynie. A przy tym – co naturalne – asystować i strzelać.
Nie da się ukryć, że najlepiej rozumiesz się z Nikoliciem. Jest jakiś klucz do tej współpracy?
Ja jestem wysoki i silny, a on bardziej mobilny i częściej wbiega w pole karne. Dwa dni po tym, jak trafiłem do Legii, graliśmy z Botosani. Znaleźliśmy się w jednym pokoju na zgrupowaniu i sporo rozmawialiśmy. Także o piłce, żeby lepiej się poznać. Razem rozegraliśmy pierwszy mecz ze Śląskiem i wtedy doszliśmy do prostego wniosku: kiedy gramy razem, musimy pokazać, że robimy różnicę. Musimy wystosować „oświadczenie”, jak wysoki będziemy stosować pressing. Myślę, że ta współpraca wypaliła. Mamy z „Niko” wiele wspólnych cech. On jest Serbem z węgierskim paszportem, a ja ze szwajcarskim. Mamy też podobne znajomości w piłce. Może nie tyle wspólnych znajomych, ale ja na przykład znam jego agenta, a mój przyjaciel ze Szwajcarii pracuje z kumplem Nikolicia. Wiesz, takie sprawy, ale oczywiście najważniejsze jest boisko. Wierzę, że dobrze znam się na piłce i rozumiem, na jakie z moich zachowań „Niko” liczy. Nie zawsze się to sprawdza, ale gramy do siebie na pamięć. Kiedy dostaję piłkę, nie muszę szukać go wzrokiem. Przykład? Ostatni gol z Górnikiem. „Niko” zagrał głębiej na jeden kontakt i strzeliłem gola. Takich sytuacji było wiele już w poprzednich meczach. Możesz nawet sprawdzić spotkanie z Midtjylland – zagrał podobnie, ale wtedy akurat nie było gola. To pojedyncze ruchy, które pozwalają na stwarzanie dogodnych sytuacji.
Co pomyślałeś, gdy Nikolić był blisko odejścia do Chin?
Życzyłbym mu powodzenia. W Szwajcarii mawiamy, że podróżnika nie można powstrzymywać od podróży.
Wracając do tematu – mnie z twoich bramek najbardziej zaimponowała ta z Cracovią. Z pozoru nic wyjątkowego, ale wykończyłeś tę akcję sam na sam z bramkarzem na niesamowitym spokoju. Nie denerwujesz się w takich sytuacjach?
Nie, bo grałem wiele razy na dziesiątce z lewej strony. Zwykle jednak byłem daleko od bramkarza i miałem piłkę na słabszej nodze. Pierwszego gola z Botosani strzeliłem w podobnym stylu. Sam na sam z bramkarzem, delikatnie go zmyliłem, nie spiąłem się i byłem spokojny.
Niektórzy napastnicy – nawet ci uznani – panikują w takich sytuacjach.
Napastnik nie ma prawa panikować.
Chyba możesz przyznać, że przeżywasz najlepszy okres w karierze.
Jeżeli zdobędziemy podwójną koronę, wtedy odpowiem, że tak. Ale co mówiłem na początku? Że jeżeli będę grał w dominującej drużynie, jaką jest Legia, to wstrząśniemy ligą i wygramy podwójną koronę. Od początku w to wierzyłem. Teraz szansa jest bardzo duża, ale trzeba zachować koncentrację.
Trochę uciekłeś od odpowiedzi – patrząc na twoje CV, ten sezon jest najlepszy.
Przeżyłem wiele trudnych sytuacji. Trafiałem do niewłaściwych klubów. Albo brakowało w nich stabilizacji, albo ja – jako młody zawodnik – nie byłem w stu procentach skupiony na piłce. Ostatnie trzy lata to jednak pełna koncentracja. Już nie popełniam tych błędów co wcześniej. Takie podejście zaczęło się opłacać. Nie finansowo, tylko na boisku. Czuję się bardziej komfortowo, czego wcześniej mi brakowało.
Żałujesz, że straciłeś sporo czasu?
Żałuję kilku ruchów. Wiesz, jak to jest. Ojciec może ci mówić: „synu, to nie jest dobre, a i tak to robisz, dopóki sam się nie przekonasz, że się nie sprawdza”. Futbol działa tak samo. Ludzie twierdzą, że nie powinieneś gdzieś iść i musisz dobrze się odżywiać, a ty „e tam” i jesz, co chcesz. Wiele czynników wpływa na karierę, ale trzeba być profesjonalistą. Przechodząc z Parmy do Anglii, miałem naprawdę duże oczekiwania. Strzelałem sporo goli w rezerwach, pierwsza drużyna prawie spadła z Championship, ale nie dostałem szansy. Początkowo liczyłem, że Derby po spadku z Premier League będzie chciało do niej wrócić. Nie było jednak tak łatwo. Sporo się męczyliśmy. Nie rozumiem, dlaczego mnie nie spróbowali. Może byłem zbyt młody na wyjazd do Anglii? Tam jest inna mentalność i styl życia. Wszystko nowe.
Co było takie trudne?
W Parmie mieszkałem z młodymi zawodnikami w ośrodku treningowym. Po awansie do dorosłej drużyny nie przeprowadziłem się. Wiesz, jak to jest – sporo rozmów, masz przyjaciół, dobrze się czujesz. W Anglii dostałem mieszkanie, z piłkarzami spotykałem się tylko na treningach, a nawet tam nie było zbyt wiele komunikacji. Miałem 19 lat, nie znałem jeszcze dobrze języka i było mi ciężko.
W Parmie faktycznie kumplowałeś się z Robertem Trznadlem?
Mieszkał pokój obok! Debiut w reprezentacji Serbii zaliczyłem zresztą przeciwko Polsce, grałem przeciwko Robertowi i nawet strzeliłem gola. Dzięki niemu poprawiłem mój angielski, a on swój. Piękne czasy. Wcześniej był w Sienie, potem trafił do Parmy i mówiło się, że to wielki talent, ale nie wiem, co się z nim stało.
Gra w trzecioligowej Odrze Opole. Ostatnio w „Przeglądzie Sportowym” mówił, że musi się zgłosić do ciebie po koszulkę.
Koniecznie! Spotkałbym się z nim z wielką przyjemnością!
Podobno miałeś w szafce w szatni specjalne miejsce, w którym chowałeś wszystkie swoje łańcuchy.
Hahaha, to prawda! Wiele się tam nauczyłem. Parma była świetnym miejscem. Szkoda tylko, że spadła do Serie B, bo wtedy wiele rzeczy się tam zepsuło.
Trznadel powiedział też, że już jako młody zawodnik byłeś nieźle sytuowany, bo twoi rodzice mieli wiele firm. Stąd moje pytanie – nie musiałeś się faktycznie martwić o pieniądze?
Jestem najmłodszy w rodzinie i rodzice przyjeżdżali do mnie co weekend. Standardy w Szwajcarii są też dużo wyższe niż we Włoszech. Nie pojechałem do Parmy z powodów finansowych. To był wielki klub i wielka szansa dla mnie. Nie myślałem o pieniądzach. Jeżeli jednak czegoś potrzebowałem, to dzwoniłem do rodziców i pomagali. W tym sensie było mi łatwiej, przyznaję.
A trudniej pewnie o motywację.
Nie, nie patrzę w ten sposób. To, co rodzice zbudowali, należy dla nich. Mimo że jesteśmy rodziną, nie myślę, że to moje. Chcę zbudować coś swojego. Nie skończyłem szkoły po to, żeby w stu procentach skupić się na piłce. To moja szansa i nie wypuszczę jej z rąk. Losy moich rodziców były zupełnie inne. Ojciec wyjechał z Jugosławii sam, za czasów Tito. To było trudne państwo. Mieszkał w mieście, gdzie była wielka produkcja ciężarówek FAP, ale produkowali też części dla Mercedesa. Akurat stamtąd nikt nie chciał wyjeżdżać. Dostatnie życie, małe miasto, porządne pensje. Jugosłowiańskie firmy współpracowały wtedy z niemieckimi i ojciec dostał szansę wyjazdu do Niemiec, po czym z niej skorzystał. Czasem opowiada, że wyjechał z jedną walizką i zniszczonymi butami. Wtedy nie miał nic, ale do wszystkiego doszedł ciężką pracą. Znalazł w Niemczech przyjaciela, który wyemigrował wcześniej i pomógł mu się dostosować do życia, potem przeniósł się do innej firmy, a na sam koniec do Szwajcarii. Czasem opowiada, że był bliski straty pracy, bo dwa razy się spóźnił. Potem to się już nie powtórzyło. Przez 30 lat nie spóźnił się ani razu.
Różnica mentalności.
W Szwajcarii musisz funkcjonować jak szwajcarski zegarek. Raz się spóźnisz, to wybaczą. Ale za drugim razem będzie kara.
Twoja matka też jest Serbką?
Tak, ale pochodzi z Bośni. Konkretnie z miasta Prnjavor, które należy do Republiki Serbskiej. Poznali się z ojcem w Szwajcarii. Mama lubi bardzo ciężko pracować. Nawet gdy jedziemy na wakacje do Serbii, nie ma dnia, żeby odpoczęła. Zawsze coś sobie znajdzie. Big worker. Dla mnie praca też nigdy nie była problemem. Gdybym nie pracował, nie byłbym dziś tu, gdzie jestem. 90 procent piłki to ciężka praca.
Powiedziałeś jednak, że rzuciłeś szkołę. To pewnie spore ryzyko.
Zawsze możesz iść pracować fizycznie na budowie. W Szwajcarii dostaniesz dobrą pensję, ale w wieku 50 lat kręgosłup nie będzie ci działał. Nie jest to najzdrowsza praca na świecie. Jasne, że podjąłem ryzyko, ale dziś widzę wielu kolegów, którzy najpierw skupili się na szkole, a teraz żałują, że nie spróbowali przebić się w piłce. To możliwe, ale moim zdaniem bardzo trudno skupić się na dwóch dziedzinach – nauce i treningu. Chyba że uczestniczysz w projekcie, gdzie szkoła jest pogodzona z piłką. Ja nie miałem tej możliwości. Przypomina mi się sytuacja z dzieciństwa. W szkole kazali nam napisać coś na zasadzie listu motywacyjnego, czym się chcemy zajmować w przyszłości. Powiedziałem:
– Nie chcę.
– Dlaczego?
– Bo i tak będę piłkarzem i tego nie potrzebuję (Aleks pokazuje, że rzuca kartkę).
– Bez szkoły nie będziesz piłkarzem. Musisz znać matematykę i języki – nauczyciel tylko się uśmiechnął.
– Zobaczymy, zobaczymy.
Parę lat temu wpadliśmy na siebie na stacji benzynowej i pogadaliśmy już po angielsku. Był pod wrażeniem. – Dobrze, że poszedłeś swoją drogą – powiedział.
A rodzice co na to?
Ciężko pracowali i woleli, żebym chodził do szkoły, ale gdy zobaczyli, że koncentruję się na piłce, to jaki mieli wybór? Albo z tym walczyć, albo mnie wspierać. Wybrali to drugie.
Zdarzył ci się jednak taki moment w karierze, kiedy byłeś bliski myślenia, że może niepotrzebnie postawiłeś na piłkę?
Kiedy grałem w szwajcarskich reprezentacjach U-16 i U-18, trenerzy klubowi z nieznanych przyczyn nie dawali mi grać. Myślę, że mogło im chodzić o to, że źle się zachowywałem. Jestem jednak innego zdania. Zawsze wierzyłem w siebie. Nawet w Anglii, gdy trenowałem z rezerwami i na zajęciach było trzech zawodników, wydawało mi się, że wpadłem w sytuację, z której nie da się wydostać, ale mimo to szedłem do przodu i otwierały się nowe możliwości. Będąc zawodnikiem Sionu przeniosłem się na wypożyczenie do Lausanne, które utrzymało się dlatego, że zbankrutował Neuchatel Xamax. Właściciel z Czeczenii naściągał obcokrajowców, wielu piłkarzy z Hiszpanii i nie miał kasy. W Lozannie natomiast woleli stawiać na swoich – tych, których wypromują i sprzedadzą. W lecie wróciłem więc do Sionu, ale bez regularnej gry ciężko było wywalczyć skład. Wtedy pojawiła się opcja z Norwegii. Szukałem różnych możliwości.
Miałeś wtedy agenta?
Pracowałem z kilkoma niewłaściwymi, ale im też było trudniej, bo sam nie grałem i nie strzelałem goli. Czasem jednak trzeba trafić na kogoś, kto widzi w tobie potencjał nawet, gdy nie grasz. Kogoś, kto da ci szansę. Zaliczyłem wiele złych ruchów, ale potem nagle zacząłem podejmować trafne decyzje i teraz jest bardzo dobrze. Zdarza się jednak, że ktoś chce z ciebie zrobić głupka i trudno obok tego przejść obojętnie. Niektórzy eksplodują. I ja właśnie eksplodowałem zbyt wiele razy. Reagowałem za szybko. Czasem powinienem się cofnąć o krok, przespać się z problemem i pozwolić, by sam minął.
Ale eksplodowałeś wobec piłkarzy czy trenerów?
Nigdy nie miałem problemów z piłkarzami. Zwykle z trenerami (śmiech). Na boisku zdarzają się kłótnie, ale w szatni wszystko obgadasz i zapominasz o sprawie.
Musiałeś mieć jednak świadomość, że gdy zagraniczne kluby usłyszą o tych problemach, może ci być trudno o pracę.
Czasem jeździłem do dyrektorów sportowych lub trenerów i po pięciu minutach mówili (Prijović pstryka palcem): „jesteś fajnym gościem!”. Ja tylko wyglądam jak zły facet. Kiedy trafiłem do Sionu, usłyszałem, że chcą się tam pozbyć jednego zawodnika. Poszedłem do kasyna. Siedziałem tam do dziesiątej wieczorem i o 22:30 byłem w domu. Dzień później gazeta napisała, że byłem tam do piątej rano w kasynie i klub mnie zawiesił. Miałem dowody, że wróciłem wcześniej, ale napisali też, że brałem udział w ustawianiu meczów. Jakieś szalone rzeczy.
Fix games?
Tak. Zaraz po moim przyjściu. Przygotowali tekst, że ustawiamy mecze z Sereyem Die, który dziś gra w Stuttgarcie, bo dostał trzy czerwone kartki w trzech meczach. Ale co ja miałem z tym wspólnego? (śmiech)
Mogłeś ich podać do sądu. To mocne oskarżenia.
Powiedziałem, że to nie jest w porządku i sięgnę po pomoc prawnika. Zostałem przywrócony do drużyny. Po pracy jesteś wolnym zawodnikiem i możesz robić, co chcesz. Nie byłem w kasynie do piątej. Nie piłem. Można polemizować, że kasyno nie jest dobre – akceptuję to – ale to był mój czas wolny. Gdyby to było dwa dni przed meczem do piątej rano, wtedy rozumiem, ale tak nie było. Takie sytuacje niszczyły mój wizerunek. Kluby interesowały się mną, a potem słyszały o takich historiach. Ktoś od razu musiał słyszeć: „sprawdź ten i ten artykuł, to zły człowiek”. Nabierali do mnie dystansu. Cieszę się, że to wszystko się skończyło, choć w Szwajcarii wciąż jestem kojarzony z kontrowersjami.
W Legii miałeś jeden drobny incydent – spięcie z Lewczukiem.
Igor to w porządku gość. Jesteśmy kolegami.
Ale trafiłeś za to do rezerw.
Decyzją trenera. Chciałem pomóc drużynie, może nawet za bardzo. Może zbyt głośno zareagowałem? Ale nie miałem złych intencji, to był dla dobra zespołu. Nie zareagowałem tak dlatego, że nie dostałem piłki, tylko wydawało mi się, że powinniśmy dominować i utrzymywać się przy piłce, a tak nie było.
Rozumiałeś decyzję trenera?
Zawsze muszę je szanować. Jeżeli mi teraz powie: „jutro idziesz do rezerw”, to pójdę.
Masz świadomość, że jeśli eksplodujesz przeciwko Czerczesowowi, to raczej będzie po tobie?
Tak.
Jakie macie relacje? Czytałeś opinie na jego temat, zanim przejął Legię?
Widziałem różne rzeczy w internecie, ale nie chciałem wyrabiać sobie opinii na ich bazie. Wolałem poczekać na bezpośredni kontakt. I ta opinia jest teraz bardzo pozytywna. Mamy ten sam cel. Musimy słuchać jego filozofii i przekładać ją na boisko.
Odpowiada ci ta filozofia? W polskiej lidze zabijacie pressingiem większość przeciwników, ale naturalnie nasuwa się pytanie, jak to będzie wyglądało w Europie.
Midtjylland pokonaliśmy w takim samym stylu, ale w Europie moim zdaniem musimy częściej pokazywać jaja. Nie okazywać Club Brugge czy Midtjylland zbyt dużego szacunku. Zasługiwaliśmy na lepsze wyniki w tych meczach. Mogliśmy je wygrać i przejść dalej. Wysoki pressing jest trudny, ale lubię taką grę. Kiedy przejmiesz piłkę, masz ją wysoko i łatwiej się dostać przed bramkę.
A jak wrażenia po ostatnim meczu z Lechem?
Bardzo mi się podobała atmosfera. 41 tysięcy to chyba mój prywatny rekord. Wiem, że rzucali w nas butelkami, ale to derby. Skoro nikomu nic się nie stało, to można z tym żyć. Problem byłby, gdyby ktoś ucierpiał. Wierzyłem w naszą drużynę. Lech dobrze rozpoczął i po kilku minutach pomyślałem, że czeka nas sporo biegania, ale minęło dziesięć minut i zaczęliśmy grać swoje. Kiedy podciąłem nad bramkarzem i prawie wpadło, poczułem, że kolejne sytuacje są kwestią czasu. Chwilę później strzelił Nikolić, a po karnym na 2:0 byłem już spokojny.
Spodziewałeś się po Lechu więcej?
To silna drużyna, ale zawsze patrzę na siebie. Jeśli Legia jest w optymalnej dyspozycji, to jakkolwiek Lech będzie silny, i tak go pokonamy.
Jaka jest teraz różnica między wami?
18 punktów! (śmiech)
A sportowo, na boisku? Pytam o twoje prywatne odczucia.
Ten mecz był bardzo ważny. Jeden z najważniejszych w sezonie. Gdybyśmy przegrali, różnica wynosiłaby 12 punktów, czyli po podziale sześć. Poza tym to derby, a pamiętamy, co działo się po ostatnim meczu. Kiedy pokonali nas przy Łazienkowskiej, byli prawie na ostatnim miejscu i nagle zaczęli iść do góry. Tak to działa. Dlatego kiedy ktoś jest na deskach, to trzeba go dobić.
Czułeś, że miałeś coś do udowodnienia Lechowi? Nie jest tajemnicą, że chcieli cię wcześniej niż Legia, chociaż podobno nie pasowałeś im do koncepcji.
Z tego co mi wiadomo, dwa razy byli w Sztokholmie, a kiedy podpisywałem kontakt w Turcji, próbowali się ze mną kontaktować. Np. drogą mailową, wysyłając wideo z prezentacją piłkarzy. Gdybym nie pasował do Lecha, to po co by mi to wysyłali? Niczego nie musiałem udowadniać. Mam do udowodnienia sporo, ale kibicom Legii, a nie Lecha.
Sam jednak rozważałeś ten transfer czy to była jedna z wielu możliwości?
Nie wiem dlaczego, ale coś mi w środku podpowiadało, żeby mimo wszystko nie brać tamtej opcji pod uwagę Ostatecznie rozegrałem dobry sezon w Turcji i trafiłem do Legii. Możemy dyskutować, kto lepiej gra w piłkę, ale Legia to jednak stolica, piękny stadion, świetni kibice i największy klub w Polce. Tyle.
Opowiedz na koniec o tej Turcji – nie bałeś się, że druga liga to może być ostatnia szansa na uratowanie kariery?
Tak, traktowałem to jako ryzyko. Gdybym doznał kontuzji albo nie dostawał pieniędzy, mogłoby być po karierze. Jeżeli nie masz liczb w drugiej lidze tureckiej, to już nigdzie nie pójdziesz. Możesz przestać grać. Podjąłem duże ryzyko, ale w Bolusporze od początku mi się podobało. Miałem optymistyczne przeczucie. Rozegrałem dobry sezon, ale szkoda, że nie dostaliśmy się do play-offów. Strzelaliśmy sporo goli, ale potrzebowaliśmy chyba lepszej defensywy. I koniec końców okazało się, że lepiej było trafić do drugiej ligi tureckiej niż do Lecha, bo dzięki temu jestem dziś w Legii.
Mówisz o sobie, że lubisz grać w dominującej drużynie, a co z kontratakami?
Nie jestem najszybszy, ale w Turcji rozgrywaliśmy sporo kontrataków i długich piłek. Potrafię się dopasować, jednak bardziej pasuję do drużyny dominującej jak Legia, która ciągle przebywa na połowie przeciwnika. Wtedy mój styl pozwala mi robić różnicę.
Wiesz, o co mi chodzi – po drugiej lidze tureckiej trudno jest trafić do zespołu, który od razu dominuje. Zwykle trzeba długo się odbudowywać.
Kiedy trafiłem do Turcji, trener powiedział: „jesteś liderem, inni mają cię słuchać i traktować cię jako wzór”. To pozwoliło mi robić więcej na boisku. Kiedy słyszysz taką deklarację, musisz pokazywać profesjonalizm. Musisz udowadniać, że grałeś w Europie. Boluspor miał młody zespół, ale wziąłem tę odpowiedzialność i dominowałem. W ataku obok też miałem technicznego zawodnika, z którym idealnie do siebie pasowaliśmy. Wtedy strzelił 11 goli, a teraz trzy.
Sugerujesz, że z tobą po prostu dobrze się gra?
Myślę, że grając ze mną koledzy dostają sporo szans. Legia to jednak zupełnie inny poziom. W Turcji mieliśmy trzech-czterech, którzy mogli robić różnicę, a reszta była przeciętna lub nawet słabsza, ale walczyli, jak mogli. Dla mnie kluczowa była deklaracja, że mam być liderem.
W Legii ci raczej tego nie powiedzą.
Tak sądzisz? A może powiedzą? (śmiech)
A oczekujesz tego?
A może już jestem liderem? Może obaj jesteśmy z „Niko”?!
Rozmawiał TOMASZ ĆWIĄKAŁA