Jak wygląda stan przygotowań do Euro 2016 we Francji na trzy miesiące przed turniejem? Co czeka na kibiców oprócz festiwalu teatru awangardowego? W jaki sposób Marsylia chce sobie poradzić z obecnością w mieście fanatyków z Polski i Ukrainy? Rozmawiamy z dr Dariuszem Łapińskim, specjalistą ds. bezpieczeństwa i współpracy z kibicami w PZPN-ie, który uczestniczył w czterodniowej konferencji UEFA poświęconej w całości nadchodzącemu turniejowi.
Jak wrażenia po pobycie we Francji i co się tam właściwie działo?
Dwa tygodnie temu w Paryżu odbyła się czterodniowa konferencja organizowana przez UEFA, dotycząca organizacji Euro 2016. Składała się ona z dwóch części – pierwsza z nich dotyczyła przede wszystkim meczów. Zabezpieczenie meczu, marketing podczas spotkania, procedury, media, obsługa medialna – wszystko, co dotyczy samych spotkań na stadionach. W pierwszych dwóch dniach nie uczestniczyłem, brałem za to udział w ostatnich dwóch. Tutaj głównym tematem było wszystko to, co wokół futbolu. Zjechały się miasta-gospodarze, by opowiedzieć, w jaki sposób przygotowują się do turnieju oraz przedstawiciele mniej lub bardziej niezależnych stowarzyszeń kibiców z różnych krajów, by wejść w twórczy dialog z organizatorami.
Wrażenia?
Nie są niestety najlepsze. Ogólnie do każdego z dziesięciu samorządów prezentujących tam swoje dokonania i pomysły można zgłosić zastrzeżenia, niektóre błędy powtarzały wszystkie miasta. Po pierwsze – wszystkie były reprezentowane przez przedstawicieli marketingu. Po drugie – wszyscy mówili do nas po francusku, jakieś 60% z nich nie rozumiało kierowanych do nich pytań formułowanych w języku angielskim. Ponadto nikt z nich nie miał absolutnie żadnego, najmniejszego pojęcia o specyfice kibiców piłkarskich. Chwalili się na przykład festiwalami teatru awangardowego, który gdzieś tam się w czerwcu odbywa. Co gorsza – nikt nie miał też żadnych pytań. Sprawiali wrażenie, jakby wszystko wiedzieli i na wszystko byli fantastycznie przygotowani.
Mamy swoje teatry awangardowe i nic więcej nas nie interesuje?
Tak, a ja pamiętam identyczne imprezy, które organizowaliśmy w 2012 roku. Zaprosiłem kibiców z Irlandii, Chorwacji, Hiszpanii i Włoch po czym razem jechaliśmy na warsztaty do Gdańska i Poznania. W obu tych miastach zebrał się praktycznie cały komitet organizacyjny, gdy tylko przyjechaliśmy, pojawił się milion pytań. Ilu was będzie? Czym przyjedziecie? Niektórzy się dopytywali o ubezpieczenia zdrowotne, inni o nawyki żywieniowe. Wynikało z tych dyskusji i pytań mnóstwo pozytywnych wniosków, by podać choćby jaskrawy przykład irlandzkiej Malty w Poznaniu. Sporym nakładem sił i oczywiście nie za darmo miała tam powstać wioska dla przyjezdnych, gdzie mogliby się poczuć jak w domu – whisky, folkowa muzyka, taki klimat. Oni jak tylko o tym usłyszeli, to stwierdzili, że zwariowaliśmy. “My już mamy tego klimatu powyżej uszu, to tak jak byście pojechali na wczasy do Egiptu i pakowaliby w was tam zrobiony przez lokalnych kucharzy bigos i ciepłą wódkę”. Właśnie dzięki tym opiniom kibiców z Irlandii uniknęliśmy strat, jakie z pewnością przyniosłaby taka inwestycja. Kolejny drobiazg, który zdecydowanie zmienił odbiór imprezy przez sympatyków futbolu. Hiszpanie na tym spotkaniu zaznaczyli wyraźnie – mimo że mecze są rozgrywane dość późno, do centrum miasta ze stadionu wrócimy pewnie koło północy – każdy pójdzie na wystawny obiad do restauracji, i to niezależnie od grubości portfela.
Kto był w tamtych czasach w Gdańsku na starówce wie, że o godzinie 23 tam już powoli zwijano chodniki, bo Polacy już o tej porze nie jedli. Po tej uwadze Hiszpanów ktoś z organizatorów z Gdańska spotkał się z restauratorami ze Starego Miasta i rzeczywiście w czasie Euro do drugiej w nocy można było zjeść ciepły posiłek. We Francji jest zupełnie inaczej, nie ma żadnych pytań i to dotyczy właściwie wszystkich miast.
Co w takim razie wymyślili Francuzi, skoro uważają, że ich plan nie potrzebuje już jakichkolwiek poprawek?
Każde miasto przygotowuje jedną strefę kibiców, która będzie małym Guantanamo, z oczywistych względów. Oprócz tego jednak nie robią nic. Nie wiem skąd to przypuszczenie, że ludzie, którzy przyjeżdżają do Marsylii czy do Paryża będą zainteresowani tym, by najpierw dać się sprawdzać przez piętnaście minut, a potem cały dzień spędzać w miejscu, gdzie piwo jest za piętnaście euro a hot-dog za dziesięć.
Wejście do takiej strefy kibica ma być podobne do wejścia na stadion? Bramki, sprawdzanie kanapek i skarpetek?
Niektóre miasta wręcz szczyciły się liczbą wynajętych w tym celu firm ochroniarskich. Rekord to zdaje się 42 różne firmy ochraniające strefę kibica.
I Francuzi liczą, że dwadzieścia tysięcy fanatyków z Polski będzie pod okiem tych firm ochroniarskich popijało rozcieńczane piwo za dziesięć euro.
Tak, będą słuchać sobie jakiegoś koncertu, pojadać watę cukrową i bagietki. Taki jest ich plan. A podobnie oderwane od rzeczywistości są założenia dotyczące pojemności stref kibiców. Nicea przygotowała strefę na 10 tysięcy osób. Siedziałem na tym zebraniu razem z Jimem Sprattem, kibolem z Irlandii Północnej. Zapytałem go, ilu mniej więcej ich przyjedzie. “Słuchaj, pół narodu. 30-35 tysięcy”. Od nas tyle samo. W mieście będzie więc 60 tysięcy nafikanych kolegów i koleżanek, a jedynym miejscem przygotowanym specjalnie dla nich będzie strefa na 10 tysięcy. Nie wiem, jak to ma wyglądać, tym bardziej, że sama strefa to detektory metalu, monitoring na każdym metrze kwadratowym i 28 zatrudnionych przez miasto firm ochroniarskich.
Saint Denis, kolejny przykład. Gmina położona na północy Paryża, przyjmując polską perspektywę – coś jak dla Warszawy Otwock. Oni wykombinowali, że stworzą swoją własną strefę kibica na 30 tysięcy miejsc. Nie wyobrażam sobie sytuacji, że przyjeżdżam na imprezę do Warszawy, po czym udaję się spędzić cały dzień w Otwocku. Tak samo nie wyobrażam sobie sytuacji, że kibice, którzy będą mieć pod nosem Pola Marsowe zapragną spędzać godziny w Saint Denis. Najgorsze jest zaś, że nikt nikogo nie pyta o zdanie, o ocenę, czy to na pewno taki fantastyczny pomysł.
A jak wygląda relacja samorządów Paryża i Saint Denis?
Trochę jak Warszawa i Ząbki, częściowo ich zadania się pokrywają, częściowo działają odrębnie. To, co mnie interesowało najbardziej, czyli transport publiczny jest jednak własnością – uwaga – państwa francuskiego. I Francja zajęła stanowisko: z jakiej racji posiadacz biletu na Euro ma jeździć za darmo metrem? Jak dowiedziały się o tym inne miasta, to oczywiście również stwierdziły, że wejściówka na mecz uprawnia do wejścia na mecz, natomiast we wszystkich środkach komunikacji miejskiej trzeba będzie zapłacić za bilet. Jaki będzie tego efekt – nie jest ciężko przewidzieć. Ja za przejazd metrem z lotniska Charlesa de Gaulle’a do centrum zapłaciłem dziesięć euro. Nie wyobrażam sobie kolejek złożonych z kibiców przed automatami biletowymi. Nie wiem jakie będzie podejście do tematu policji czy kontrolerów, ale zbyt ostra reakcja czy nawet próba egzekwowania biletu od jakichś większych grup może się skończyć kompletnie niepotrzebnymi scysjami.
Tym bardziej, że porządnie po kieszeni uderzą także hotele.
To jest kolejna bardzo ciekawa kwestia. Ceny w hotelach poszły bowiem w górę o jakieś 300%. Jest przypadek speluny w Saint Denis, która normalnie życzy sobie 60 euro za pokój, na Euro zaś ten sam pokój będzie udostępniała za 360 euro. Ja nie chcę się za bardzo wychylać z dobrymi radami, ale jeśli ktoś się wybiera do Francji to przydatna może być dla niego historia z Wiednia z Mistrzostw Europy w 2008 roku. Tam też hotele na kilka miesięcy przed turniejem zdecydowanie podniosły ceny. Efekt był taki, że podczas Euro miejscowi wyjechali z miasta, a ceny w hotelach spadły poniżej normalnego poziomu. Za 50% ceny wyjściowej z 2007 roku można było wziąć nocleg w naprawdę przyzwoitych miejscach – dlatego, że w innym wypadku, przy utrzymaniu tych wcześniej założonych cen, hotele stałyby puste. Ludzie albo wynajmowali apartamenty, albo po prostu wsiadali w samochód i wracali na noc do Bratysławy, przecież to tak naprawdę kawałek. Dwa-trzy miesiące przed turniejem ludzie zorganizowali sobie tańszy nocleg i ofertą hoteli zwyczajnie nie byli zainteresowani. Boję się, że tak samo będzie we Francji i właściciele się na windowaniu cen po prostu przejadą. Kolejna ciekawa sprawa przy okazji noclegów. Oczywiście, nie podejrzewam, by wśród czytelników Weszło był popyt na tego rodzaju usługi, ale we Francji korzystanie z wdzięków pań lekkich obyczajów jest przestępstwem. Klienci prostytutek popełniają przestępstwo. U nas nie wolno pić piwa w parku, co dziwi pół świata, we Francji zaś wygląda to właśnie tak.
Właśnie skoro jesteśmy przy takim temacie jak to nasze feralne picie w miejscach publicznych – czy na paryskiej konferencji był poruszany temat “bezwzględności” egzekwowania prawa? U nas służby starały się zachować w miarę wyrozumiale wobec takich zbrodni jak piwo w parku.
Wydaje mi się, że podobnie będzie we Francji, bo jeśli chodzi o przejazd metrem bez biletu czy kary za korzystanie z usług agencji towarzyskich to przy tak ogromnej masie ludzi jest to zwyczajnie niewykonalne. Zresztą bardzo często takie duże imprezy są katalizatorem zmian, bo pokazują bezsensowność niektórych praw. Pojedyncze osoby można oczywiście wyłapać i przykładnie ukarać, ale generalnie te przepisy służą przede wszystkim dobremu samopoczuciu polityków, którzy mają czyste sumienie, bo w ich mniemaniu zajmują się zwalczaniem patologii. Są zaś kompletnie nieżyciowe, co najdobitniej widać właśnie przy takich okazjach jak piłkarskie mistrzostwa.
Jak więc technicznie wyglądała ta konferencja? Marketingowcy z miast przedstawiali po kolei swoje plany i tyle?
Przedstawiali sporo konkretnych informacji – gdzie zlokalizowane będą strefy kibica, jaka będzie ich pojemność, jak dojechać do nich z dworca. To nie jest tak, że nie przedstawili żadnych interesujących rozwiązań. Na przykład w Marsylii, nadmorskim, ładnym mieście, postawiono na pewnego rodzaju eksperyment. Strefa kibica będzie się mieściła na plaży Prado, pojemność 80 tysięcy ludzi, kąpiąc się w morzu będzie można oglądać mecze na telebimach. Będzie warto tam zajrzeć, ale z drugiej strony – ta plaża leży w dość znacznej odległości od centrum. Czyli jest atrakcyjnie, morze, opalanie się i tak dalej, ale jednocześnie jest się na końcu świata, gdzie będzie pewnie jakaś restauracja i buda z hot-dogami, jednak w cenach wyższych niż w knajpach w centrum.
Jak to wygląda pod kątem odległości?
Koło 5-6 kilometrów do Starego Portu, jakieś 3 kilometry do Stade Velodrome. Na stadion idzie się koło 20 minut, prosto z plaży do centrum pewnie około 25, może 30 minut. Między strefą kibica a stadionem miasto zaplanowało ponadto aleję, po której można sobie przespacerować z plaży na mecz. To jest w sumie fajne, ale znów pojawia się pytanie, czy ludzie, którzy mają bilet na mecz, nie chcą po prostu pójść na stadion, do strefy zaś kierują się raczej ci, którzy biletów nie posiadają i oglądają spotkanie na telebimie.
Mam tu jednak nadzieję – i w ogóle dotyczy to wszystkiego, co do tej pory omówiliśmy – że jest to stan na ten moment, na dziś. A w związku z tym – że to wszystko będzie jeszcze udoskonalane, także według sugestii kibiców. W Polsce na przykład, gdy tylko okazało się, że w mieście przydałyby się autobusy krążące między kolumną Zygmunta a Stadionem Narodowym, to Warszawa była w stanie w 24 godziny takie rozwiązanie wprowadzić w życie. We Francji też liczę na pewną elastyczność organizatorów i reagowanie na bieżąco na wszystkie problemy.
Nie wiem czy to nie mylne wrażenie, ale w Polsce organizatorzy mogli “trenować” na dość wymagającym prototypie jakim jest rodzima ekipa wyjazdowa. Podstawienie autobusów czy inne tego typu drobiazgi to żaden problem, gdy miasta są do tego przyzwyczajone przez działalność kibiców podczas rozgrywek ligowych. Jak to wygląda we Francji?
Z tego co mi wiadomo, we Francji kultura uczestniczenia w meczach wyjazdowych jest bardzo słabo rozwinięta, dotyczy to niewielkich grup, a większość koncentruje się po prostu na meczach u siebie. Jeśli chodzi o tę współpracę z lokalnymi fanami piłkarskimi – podobnie jak w Polsce podczas Euro 2016 mają funkcjonować tzw. “ambasady kibiców”. Do tej pory jedynie w Marsylii i Tuluzie fanatycy z miejscowych klubów stwierdzili, że nie są zainteresowani udziałem w tym przedsięwzięciu.
Teraz przy okazji wizyty w Paryżu poznałem kilka osób z Paris Saint Germain, które zdawały się znać dość dobrze temat, to też na pewno dobra informacja. Nie mam natomiast informacji, jak to przekłada się na zainteresowanie samymi meczami. Natomiast warto tutaj nadmienić, że całą konferencję kończyła godzinna debata panelowa dotycząca “dziedzictwa” Euro, czyli tego, co po mistrzostwach Francuzom zostanie i jak ta praca, którą teraz wykonują ma zaprocentować po turnieju. Oprócz mnie uczestniczył w niej przedstawiciel francuskiego ministerstwa sportu, tamtejszej federacji oraz kibic PSG.
Mają chyba się czego od nas uczyć.
Z przebiegu dyskusji faktycznie dało się odczuć, że doceniają to, co zrobiliśmy my i chcieliby coś podobnego wprowadzić u siebie. Chodzi tutaj przede wszystkim o współpracę z kibicami, projekty takie jak nasz “Kibice Razem”. Przekonywałem ich zresztą, że Euro to kapitalna okazja, ale jednocześnie samo Euro niepoparte pracą niczego nie załatwi. Trzeba samemu działać, albo skończy się jak w Austrii czy Szwajcarii, gdzie turniej nie zmienił właściwie nic.
Tam chyba w ogóle ten turniej był organizowany nieco inaczej.
Tak, pamiętam rozmowy przed organizacją tych mistrzostw z ludźmi z Wiednia. Też nie mieli żadnych pytań, też nie mieli jakichś wybitnych planów. Pytałem: dlaczego tak do tego podchodzicie, na co słyszałem odpowiedź: Wiedeń co roku przyjmuje milion turystów na samą imprezę sylwestrową, miasto ich wchłania bez problemu. Dlaczego mamy nie poradzić sobie z Euro? I faktycznie tak się działo. Tylko że Austria to nieco specyficzny kraj, z mocarstwa została stolica i bardzo niewielki teren wokół, porównałbym to z Polską wyciętą do samego Mazowsza. Warszawa, następne duże miasto to Płock, a potem już Wyszków. W takim wypadku goszcząc Euro w Warszawie, Płocku i Wyszkowie stolica na pewno byłaby spokojna i zrelaksowana. Francja wygląda inaczej. Dziwią mnie też odwołania Francuzów do Mistrzostw Świata z 1998 roku. To był ostatni turniej, kiedy rząd francuski robił akcję billboardową w Anglii pod hasłem: “nie masz biletu – nie przyjeżdżaj do Francji”. To był ostatni turniej, gdy nie było żadnych komitetów powitalnych, a organizatorzy skupiali się niemal wyłącznie na stadionach. Od tego czasu zmieniło się wszystko.
Choćby zestaw drużyn i kibiców. Nie tylko Portugalia, Anglia i Niemcy, ale też Ukraina, Polska, Albania.
Ale tutaj bym bardzo mocno uważał, bo właściwie każdy kraj ma nieco inną kulturę wspierania reprezentacji narodowych. Taka Holandia jeździ znakomitymi liczbami, ale to wszystko są fani, którzy nie załapali się na dopingowanie krajowej wielkiej czwórce, więc spełniają się na meczach reprezentacji. Głównie z mniejszych miast i miasteczek, a przez to z innymi obyczajami niż chuligani Feyenoordu na przykład. Hiszpanie nie jeżdżą w ogóle. Francuzi w ogóle. Włosi w śladowych ilościach. Tam zresztą byłem na warsztatach dotyczących współpracy z kibicami, to byli absolutnie zaszokowani tym, że my możemy siadać ponad podziałami w OZSK i dyskutować o czymkolwiek. A i przedstawiciele klubów, którym opowiadałem o projekcie SLO robili wielkie oczy i ripostowali, że jak próbowali zorganizować część sprzedaży biletów bez udziału kibiców, to się skończyło zastrzeleniem jakiegoś menedżera.
A słynna Anglia?
Anglicy faktycznie jeżdżą w dużych liczbach, ale angielscy chuligani mają po sześćdziesiąt lat. To zresztą dobry przykład, rozmawiałem z Kevinem Milesem, jednym z ludzi, którzy są odpowiedzialni za organizację tego wszystkiego w Anglii. On mówi, że dla nich to istna droga krzyżowa. W dowolnym miejscu na świecie, gdziekolwiek pojawiają się Anglicy, wyskakują lokalne chojraki. Czy to Macedonia, czy Albania, czy inne państwo – każdy chce się bić z Anglikami. Kevin, fan Newcastle, opowiadał mi parę historii ze swoich klubowych wyjazdów. W Rosji podbijają do nich lokalni chuligani, chcąc się sprawdzić. Kevin trochę bezradny mówi: panowie, ale jak? No to ci odpowiadają – czy jest z wami słynny “Postman”? Kevin mówi: przyjechał, jasne, ale koledzy – on dwa tygodnie temu skończył sześćdziesiąt lat! No i tak wygląda sytuacja z angielskimi wyjazdami. Niemcy? Po przyjeździe do Gdańska kibice Lechii stwierdzili, że bardziej nadawaliby się do walki z Gryfem Wejherowo. Co innego Europa Wschodnia.
No właśnie, to przejdźmy do kluczowego pytania: jak Francuzi wyobrażają sobie stłoczenie w Marsylii – właśnie w Marsylii, gdzie znajdują się silna, bojowa i lewicowa grupa kibiców Olympique oraz spora mniejszość etniczna – kibiców z Polski i Ukrainy. Właśnie z Polski i właśnie z Ukrainy.
Spacerując po Paryżu na pewno widać, że społeczeństwo we Francji jest już bardzo mocno wymiksowane, ale wbrew pozorom nie dominują wcale przybysze z Bliskiego Wschodu, ale z Indochin oraz Afryki. Jeśli chodzi o wybieganie w przyszłość do meczów i zachowania kibiców na ulicach, także ich kontaktów z mieszkańcami Marsylii – nikt na poziomie miasta raczej nie zawraca sobie tym głowy. Gospodarz ewidentnie czuje się odpowiedzialny za strefę kibiców, za jej zabezpieczenie i zorganizowanie. Natomiast wszelkie sprawy dotyczące bezpieczeństwa poza nią są przekazywane w ręce policji. Dochodzą mnie słuchy, że ta również nieszczególnie garnie się do współpracy z innymi organami, czy to w Polsce czy na szczeblu europejskim. Sama wie wszystko najlepiej i przyjmuje taktykę dość twardą, więc można się spodziewać, że będzie to wszystko wyglądać trochę inaczej niż w Polsce.
Szczególnie przy meczu podwyższonego ryzyka. Jest w ogóle w tamtych słownikach takie pojęcie?
Nie, to określenie jest polskie, wynika z naszego prawa, choć istotnie są mecze, które UEFA określa jako nieco bardziej ryzykowne. Mówimy tu jednak o ekstremalnych przykładach typu Serbia – Albania, gdzie faktycznie można mieć pewność, że coś się wydarzy. Wtedy w spotkaniu uczestniczy dodatkowy Security Officer który pomaga delegatowi w zabezpieczeniu tego spotkania.
Czy nasze mecze można zaliczyć do tej kategorii? Można w teorii kojarzyć Ukrainę z banderowcami, którzy wiadomo jak są odczytywani przez polskie środowisko kibicowskie. Byłem jednak dwa tygodnie temu w Kijowie i zainteresowanie mistrzostwami oceniłbym jako zerowe. Ukraińców pojedzie może z sześć tysięcy, przy czym będzie to raczej “wyższa klasa średnia”. Bariera finansowa jest potężną przeszkodą dla kibiców tworzących atmosferę na tamtejszych stadionach, więc pojadą nie ci, którzy chodzą na mecze, ale ci, których na to stać. Czyli ludzie, którzy raczej nie będą biegać po mieście w poszukiwaniu wrażeń i tańszych piw, prędzej w poszukiwaniu dobrej restauracji.
Marsylia jest zresztą takim miastem, które jest w stanie bezproblemowo wchłonąć te 30 czy 40 tysięcy kibiców. Jeśli chodzi o spędzenie czasu, o jakieś zwiedzanie – jest sporo atrakcji, ludzie z pewnością będą rozsiani. Natomiast co do kibiców Olympique Marsylia… Zobaczymy.
Pozostałe dwa mecze? Niektórzy podawali, że wszystkie trzy nasze grupowe spotkania mogą być potencjalnie niebezpieczne.
Z Irlandią Północną? Okej, mamy tutaj w teorii do czynienia z protestantami, ale wydaje mi się, że mamy z nimi całkiem fajny, wspólny kibicowski język. To po prostu fajne chłopaki, nic tylko się z nimi wódki napić i dziewczyny podrywać.
Przerabialiśmy to na Euro 2012 z Irlandczykami z południa.
Dokładnie ten sam typ człowieka. Różni ich podejście do Królowej i kilka innych spraw, ale jeśli chodzi o mentalność – są identyczni. Nie są też jacyś chętni do bitki.
No i wreszcie Niemcy.
Z mojej perspektywy są już trochę “potworem z przeszłości”. Podczas ostatniego meczu na Stadionie Narodowym po raz pierwszy w historii większość stadionu klaskała podczas hymnu Niemiec. Do tej pory to była zawsze orgia gwizdów, po spotkaniu w Klagenfurcie podczas Mistrzostw Europy UEFA pytała nas nawet, czy nie dałoby się z tym czegoś zrobić, bo gwizdy doskonale słychać podczas transmisji i nie jest to dźwięk, którego życzyłaby sobie federacja. Ten stosunek do Niemiec bardzo się zmienił, czego świadectwem właśnie te wspomniane oklaski. Co innego, gdybyśmy grali z Rosją, Turcją, albo Albanią. Zresztą, jest kilka problematycznych meczów, ale te Polski chyba mimo wszystko do nich nie należą. Jeśli zaś chodzi o zagrożenie niekibicowskie to tu oczywiście najcięższe są wszystkie mecze Francji i wszystkie mecze w Paryżu.
Skoro już przy Paryżu jesteśmy – co poza tym, że za metro trzeba płacić, a tamtejszy Otwock jest gotowy na przyjęcie 15 tysięcy fanatyków wzmożonych kontroli z detektorami metalu.
Na pewno trzeba wspomnieć o imponującej strefie kibica na Polach Marsowych pod Wieżą Eiffla, pojemność około 100 tysięcy osób. Problem jest jednak z podróżowaniem – władze wymyśliły, że skoro kibice nie mogą jeździć za darmo metrem, to na stadiony ruszą pieszo. Na Parc des Princes może to i wypali, to tylko cztery kilometry od Wieży Eiffla, ale ze Stade de France może być problem. Na razie plan urzędników jest taki, żeby kibice zebrali się na Place de la Republique, jak i po co – nie wiadomo, i pozostałe 6,5 km pokonali z buta. Ze strefy byłoby to drobne 10 km. No i jest też ta wspominana strefa w Saint-Denis, ale nie wróżę temu przedsięwzięciu wielkiego komercyjnego sukcesu.
Skoro już jesteśmy przy takich użytecznych informacjach jak to, że trzeba wyekwipować się w buty trekkingowe – czym będą te wspomniane ambasady kibiców? To nie jest nowe rozwiązanie.
Nie, ambasady kibiców mają już dość długą tradycję. Zresztą nieskromnie powiem, że najlepiej funkcjonowało to w Polsce w 2012 roku, może jeszcze w Niemczech w roku 2006. Cały pomysł polega na zorganizowaniu stacjonarnej ambasady kibiców na bazie lokalnych kiboli. Najważniejszym zadaniem jest tutaj wymiana podstawowych wiadomości z miastem-organizatorem, czy to chodzi o noclegi, czy o transport. Opieka medyczna, konsul, bo zgubiłeś paszport – we wszystkich tych przypadkach ambasada może pomóc.
Na bazie kiboli, czyli obsługiwać będą nas osoby znające klimat i specyfikę, które raczej nie polecą grupie osiedlowców hotelu Andel’s z noclegami za 500 euro?
Tak, a my w Polsce poszliśmy nawet krok dalej. Jeśli bowiem istnieją jakieś lokale czy hotele na co dzień przychylne kibicom, to czemu przy tej okazji nie zrobić im reklamy. Poza tym funkcjonują jeszcze mobilne zespoły z krajów, które uczestniczą w turnieju. Polega to na tym, że grupa Irlandczyków przyjeżdża do Nicei, podłącza się pod stacjonarną ambasadę, pod ludzi, którzy miasto znają. Ich przewaga jest taka, że mogą się spokojnie dogadać z każdym kibicem z Irlandii Północnej, znają język, zwyczaje i tak dalej, ale jednocześnie są w stałym kontakcie z ambasadą, więc w ciągu pięciu minut mogą się dowiedzieć wszystkiego.
To funkcjonuje naprawdę świetnie, my w Poznaniu mieliśmy taki system, że mogliśmy w dwadzieścia minut znaleźć na mieście dowolnego zagubionego Irlandczyka. W ambasadzie mieliśmy kartony ze zgubionymi butami, kurtkami, dokumentami. Przekazywaliśmy dane do Irlandczyków, którzy z kolei za pośrednictwem swojej strony na Facebooku, czytanej przez pół kraju, znajdowali zainteresowanego Johna. John albo kumpel Johna otrzymywał telefon, że jego portfel czeka w naszej ambasadzie. To było też dobre rozwiązanie z punktu widzenia korpusu konsularnego. Pani konsul Chorwacji przez całe życie zajmuje się funkcjami reprezentacyjnymi, a tutaj nagle przyjeżdża 30 tysięcy Chorwatów. Przy takiej masie ludzi bardzo prawdopodobne jest to, że ktoś trafi do szpitala, ktoś zgubi dokumenty, a jeszcze ktoś inny zostanie aresztowany. Mieliśmy więc taki system, że rano dostawaliśmy informację o wszystkich hospitalizowanych obcokrajowcach w kraju. W Gdańsku chłopaki od razu chwytali za telefon i dzwonili do konsula – albo: masz wolne, albo: wsiadaj w auto, bo trzech twoich zawodników leży w szpitalu tu i tu, jedź, zapytaj, czego im potrzeba.
A komunikacja w drugą stronę?
Jak najbardziej, od nich spływały do nas wszystkie zażalenia, pochwały i propozycje zmian. Jeśli coś było słabe, wiedzieliśmy o tym niemal od razu. Jeśli przed ambasadą stoi tysiąc Irlandczyków i ośmiuset mówi, że mają z czymś problem – no to my musimy odpowiedzieć jakimś globalnym rozwiązaniem. Tak właśnie Warszawa zorganizowała dodatkowe busy ze Starego Miasta na Stadion Narodowy.
Zresztą w Polsce na etapie przygotowywania się wykonano sporą pracę. Miasta uniknęły wielu zbędnych wydatków, z których zrezygnowano właśnie po konsultacjach z kibicami z Chorwacji czy Irlandii. We Francji mam nadzieję będzie podobnie. Natomiast już teraz mogę powiedzieć, że nie będzie tego mobilnego zespołu polskich kibiców. Organizacja, która odpowiada za cały projekt po mistrzostwach Europy w 2012 roku poróżniła się z Polakami, głównie na tle politycznym, więc obie strony uznały współpracę za owocną, ale zakończoną. My w PZPN-ie też nie będziemy się tym zajmować, bo założeniem od początku było realizowanie projektu w formie “kibice dla kibiców”, inaczej nie ma to sensu.
Wy macie za to swój specjalny newsletter sms-owy, to też jest wyjście.
Tak, to jest dobre rozwiązanie jeśli chodzi o przekazywanie informacji od miast, federacji, czy PZPN-u do kibiców z Polski uczestniczących w turnieju. Ale jednocześnie – nie możemy tutaj liczyć na odzew. Może nie są to jakieś bardzo istotne sytuacje, w skali całych mistrzostw nie ma ich wiele, jednak zdarzają się tak ekstremalne przypadki, jak człowiek okradziony ze wszystkiego. Czyli bez dokumentów, bez pieniędzy, możliwe, że bez biletów lotniczych na powrót do domu. Takich ludzi trzeba wyszukiwać i pomagać im w bardzo wszechstronny sposób – jeden człowiek siedzi i pociesza, dwóch kolejnych jest na łączach z konsulem by w jakiś sposób zorganizować mu powrót do domu. Tego smsami niestety zrobić się nie da.
We Francji jednak będą dwie osoby z naszego biura, ja oczywiście również, będziemy uczestniczyć w odprawach przedmeczowych, ze stewardami, z szefami ochrony, przed samym spotkaniem zaś będziemy pod stadionem by pomagać tym, którzy takiej pomocy będą potrzebować. W ten sposób tysiąc drobnych spraw na pewno uda się rozwiązać.
Dość trywialne sprawy, ktoś z federacji stojący pod stadionem i pomagający choćby w komunikacji ze stewardami.
Na pewno to jest trywialne, ale większość pracy związanej z bezpieczeństwem i komfortem kibiców jest trywialna. Weźmy choćby taki drobiazg: po zakończeniu spotkania po sektorze przechodzą dwie-trzy osoby z workami i zbierają wszystkie zgubione portfele, telefony, bluzy, czapki i kurtki. Po opuszczeniu trybun żaden kibic już na nie nie wróci, a przecież to nie jest dla organizatora żaden koszt, żeby odesłać ludziom dwa portfele.
Jeśli jesteśmy przy kosztach. Co z biletami? Poszły już wszystkie?
Tak, poszły co do sztuki. Oczywiście ma niedługo ruszyć ta specjalna strona do wymiany biletów, ale nie mam złudzeń, nikt z niej raczej korzystać nie będzie, bo w teorii ma ona służyć odsprzedaży wejściówek po nominalnej cenie. No i jest jeszcze czarny rynek, choć ja nie mam pojęcia jak to będzie wyglądało. Obecne oferty na portalach aukcyjnych to nie jest moim zdaniem pewne źródło, bo UEFA na ten moment biletów jeszcze nie rozesłała, także zalecam ostrożność. Właśnie ze względu na koników federacja chce zresztą maksymalnie opóźnić wysyłkę, by czasu na ewentualne odsprzedanie było jak najmniej.
Czyli sporo wejściówek może być do trafienia pod stadionem w dzień meczu.
Pewnie tak, tutaj celowałbym zresztą w spotkanie z Ukrainą w Marsylii. Ukraińskich biletów może być w sprzedaży sporo. Na pozostałe dwa bym nie liczył – z Irlandii Północnej przyjedzie mnóstwo kibiców, którzy będą w stanie zapłacić każdą cenę, byle zobaczyć to historyczne dla ich piłki wydarzenie. Polska – Niemcy też bardzo atrakcyjny mecz. Jeśli więc gdzieś można trafić bilety o cenie w miarę zbliżonej do cen nominalnych – to chyba na Stade Velodrome.
Zresztą, na Ukrainie podczas Euro 2012 było podobnie. Na niektórych spotkaniach, gdzie grały dwa państwa bez jakiejś olbrzymiej tradycji wyjazdowej ceny biletów spadały nawet do pięciu euro za sztukę. Wypychano je po cenie wielokrotnie niższej od nominalnej. Do tego jeszcze pule sponsorskie. To nie jest tak, że jeśli UEFA wręcza sponsorowi karton biletów, to on przywozi “karton” ludzi. Część pewnie trafi do “recyklingu”, a tą drogą w ręce Polaków. Nas i tak będzie zapewne pół stadionu, niezależnie od tego z kim gramy.
ROZMAWIAŁ JAKUB OLKIEWICZ
Fot.FotoPyK