Znacie takie obrazki z telewizji. Z jednej strony demonstranci z kamieniami, kijami, jakimś żelastwem, a z drugiej szpaler policjantów w kaskach, z wielkimi tarczami, ramię w ramię, nawet mucha się nie przeciśnie. Robią krok do przodu, potem kolejny, jeszcze kolejny. Po prostu powoli idą w stronę tłumu, a ten się cofa. Jeszcze jeden krok, i jeszcze jeden.
Taki to był mecz. Czy Legia wybitnie grała w piłkę? Nie. Nawet mógłbym się zgodzić ze stwierdzeniem, że skoro celność podań nieznacznie przekroczyła pięćdziesiąt procent to znaczy, że grała dość słabo. Ale dość w słabo w sensie operowania futbolówką, natomiast wybitnie w kwestii kontroli nad meczem i realizacji celu. Intensywność. Tempo. Pressing. To w zasadzie nie była gra w piłkę, lecz fizyczne wgniatanie przeciwnika w glebę, napieranie na niego, tak jak policja – krok po kroku – napiera na demonstrantów i wreszcie nie zostawia im centymetra wolnej przestrzeni.
Legia w Poznaniu zrobiła co chciała – taka prawda. Pewnie mogłaby rozegrać ten mecz inaczej i bawić się w klecenie koronkowych akcji, mogłaby nabijać statystykę podań, a Pazdan mógł w kółko zagrywać do Lewczuka (i na odwrót), jednak nie wiem, jaki wtedy byłby końcowy wynik. Ale miała inny pomysł. Uznała nawet, że nie musi sama budować akcji, bo może to za nią zrobić Lech. Wystarczy mu dać piłkę, a potem agresywnie doskoczyć. Wystarczy wywierać taką presję, aż lechitom do końca poplączą się nogi. I tak się faktycznie stało. Jak w piosence:
Nie poganiaj mnie, bo tracę oddech
Nie poganiaj mnie, bo gubię rytm
Oddech tracili Gajos i Jevtić, a rytm Wilusz i Tetteh, potem także Trałka. Ale tak naprawdę żaden z lechitów nie był gotowy na ten rodzaj rywalizacji. Przeciwko tak agresywnie nastawionemu rywalowi możesz odpowiedzieć na dwa sposoby: jeszcze większą agresją, albo szybszym myśleniem i dokładnym operowaniem piłką. Jedno i drugie było poza zasięgiem gospodarzy. Agresja, którą włączył Trałka i Tetteh na koniec mecz, wynikała już z frustracji, a nie z rzeczywistej chęci podjęcia rękawicy.
Taka chyba już będzie Legia Czerczesowa – do bólu bezpośrednia, niezainteresowania wrażeniami artystycznymi, za to mocna, zwarta, bazująca na wymuszonych błędach rywala. Na ile to wystarczy w Europie, dowiemy się wkrótce – odpowiedź będzie o tyle ciekawa, że grającej w tym stylu drużyny nie widzieliśmy w lidze od dawna, o ile kiedykolwiek.
KRZYSZTOF STANOWSKI