Reklama

Zaczęli pisać do mojej narzeczonej: gdzie wy idziecie?

redakcja

Autor:redakcja

18 marca 2016, 17:08 • 12 min czytania 0 komentarzy

Co się stało z Lechem po mistrzostwie? Kto z Ligi Europy robił największe wrażenie? Dlaczego nie wypaliły transfery do Palermo, PAOK-u Saloniki i Nijmegen? Co trzeba poprawić pod kątem powrotu do reprezentacji? Czy piłkarz kalkuluje, kiedy wie, że może pauzować za kartki? Jak oceniać transfer Hamalainena i czy istnieje temat przejścia do Legii? O tym wszystkim w rozmowie z Weszło opowiada Marcin Kamiński, stoper Lecha Poznań.

Zaczęli pisać do mojej narzeczonej: gdzie wy idziecie?

Pamiętasz swój pierwszy trening w Lechu?

Pamiętam, duże zaskoczenie. Wtedy nie było zbyt wielu młodych zawodników w pierwszej drużynie, ale trener Smuda zaprosił nas dwóch-trzech. Bardziej interesował się nami trener Bajor, który prowadził rozgrzewkę i odpowiadał za taktykę. Brakowało ludzi do treningu przed wyjazdowym meczem z Polonią Warszawa, więc dostaliśmy szansę, żeby się pokazać.

Gdyby ktoś ci powiedział, że po tylu latach nadal będziesz w Lechu, to cieszyłbyś się, że utrzymasz się na takim poziomie czy jednak miałeś większe ambicje?

Dalej mam ambicje. One się nie zmieniają. Cieszę się też jednak, że się utrzymałem. Siedem lat to masa czasu. W szatni zostało ledwie dwóch piłkarzy – dwaj bramkarze. Krzysiek Kotorowski i Jasiu Burić. Ciężko byłoby zliczyć wszystkich, którzy się przez nią przewinęli w tym moim okresie.

Reklama

Był jednak moment, kiedy wydawało się, że pójdziesz zdecydowanie bardziej do przodu.

To prawda.

To dlaczego nie zaliczyłeś tego skoku?

Nie znam odpowiedzi. Runda jesienna po Euro 2012 to nawet nie było zatrzymanie, tylko po prostu spadek. Wszystko przystopowało, ale przeszkodziła mi też kontuzja. A później – nie wiem – może wdarło się trochę monotonii? Może potrzebuję nowych bodźców i dlatego stanąłem? Nie ma co ukrywać, że większego postępu już nie robię.

Faktycznie to czujesz?

Tak. Czuję, że poprawiam pewne rzeczy, ale wiem, że nie jest tak jak wcześniej.

Reklama

Utarło się w Polsce, że młodzi piłkarze powinni iść drogą Lewandowskiego. Z drugiej strony ty jesteś przykładem, że można przespać odpowiedni moment na wyjazd.

Ale ten moment zwyczajnie ciężko wybrać, bo nigdy nie wiesz, czy jest właściwy. Przespałem? Może i tak, ale do klubu też nie wpływały zadowalające finansowo oferty. Lech chciał na mnie zarobić – to normalne. Był moment, gdy wydawało się, że coś może wypalić. Nie wypaliło.

Najbliżej było Palermo?

Tak. Nie poleciałem co prawda do Włoch, ale kiedy byliśmy na obozie w Opalenicy, to przez parę dni panowało spore zamieszanie. Docierało do mnie sporo informacji. Długość kontraktu, szczegóły transferu. Już się nastawiałem na wyjazd. Mówiłem sobie: „to czas, żeby wyjechać”. Tym bardziej, że przyszedł Maciek Wilusz, co musiało mieć wpływ na całą sytuację. Traktowałem to tak, że klub będzie szukał opcji, bym odszedł. Ale też utknęło w miejscu. Nie doszło do porozumienia i zostałem.

Duże rozczarowanie?

Rozczarowanie to złe słowo. Zdobyliśmy przecież mistrzostwo, a to mega sprawa. Z drugiej strony nie ukrywam, że chciałbym spróbować sił na Zachodzie.

To Palermo byłoby dla ciebie jak wędka. Może byś sobie nie poradził – w końcu większość sobie nie radzi – ale stworzono by ci szansę otarcia się o poważną piłkę.

Dokładnie tak do tego podchodzę. Wiem, że wielu wraca, zwłaszcza z naszego rocznika z młodzieżówki. Ci, jednak, którzy wracają, pokazują, że mogą tu grać z powodzeniem. Ciekawe swoją drogą, z czego to wynika. Możemy dyskutować, zastanawiać się, ale to ryzyko trzeba ponieść.

Do pewnego momentu miałeś świetne CV, żeby wyjechać. Młody wiek, występy w młodzieżówce, dorosła reprezentacja, udział w dużym turnieju i regularna gra w Lechu. Patrząc z perspektywy zagranicy można się było zastanawiać, dlaczego dalej tkwisz w Ekstraklasie.

Też tak sądzę, ale jak to teraz rozpatrywać? Przyznaję, że był moment, kiedy mogłem wyjechać.

Jakie faktycznie miałeś jeszcze opcje? Mówiło się o Grecji, Hamburgu, Palermo, a ostatnio też o Holandii i MLS.

To aż zabawne, ale łączono mnie z prawie każdym kierunkiem. Dwa lata temu mogłem wyjechać do Grecji. PAOK Saloniki oferował Lechowi dobre pieniądze, klub był zainteresowany, ale stwierdziłem, że to nie było to, czego szukam. Nijmegen? Rozmawiałem nawet zimą z prezesem tego klubu, mieli sprzedać swojego kapitana do Dynama Moskwa, ale w końcu transfer nie wyszedł. Kilka razy pytałem Wojtka Gollę o opinię. Wypowiadał się w samych superlatywach, co w sumie jest naturalne, bo gra i zbiera dobre recenzje. Też jednak stwierdziłem, że nie czuję się w stu procentach przekonany.

Bałeś się, że w Holandii nie zapłacą ci tyle co w Lechu, a w Grecji mogą być poślizgi?

Nie, ja naprawdę nie skupiam się na finansach. Nie zrezygnuję z danego kierunku, bo pieniądze mi nie odpowiadają. Mam swoje wymagania, ale wiem, że mogą nie zostać spełnione. Dlatego mówię, że pieniądze nie są na pierwszym miejscu.

Jak sytuacja z kontraktem?

Wygasa w czerwcu i rozmowy trwają. Cieszę się, że klub wiąże ze mną przyszłość, bo zaproponowali mi kontrakt.

A nie jest tak, że gdybyś miał go podpisać, to już byś podpisał?

Nie, nie jest tak.

Tak to można jednak odbierać z zewnątrz – że mogłeś podpisać z kimś innym, ale nie chcesz się chwalić.

Mogłem podpisać, ale nie podpisałem.

Tym bardziej, że w mediach wrócił temat Legii.

On wraca co jakiś czas i w styczniu był bardzo gorący.

Było coś na rzeczy czy to tylko plotka, żeby podgrzać atmosferę?

Nie słyszałem, żeby było coś na papierze. Pod koniec roku dostawałem sygnały, że Legia się interesuje, ale zupełnie się to rozmyło. W styczniu wróciły spekulacje, zaczęto o tym pisać. Starałem się jednak od tego odciąć. Gdybym jednak chciał zmienić klub, to wiadomo, że nie w Polsce.

Czyli wykluczasz tę opcję?

Po prostu sobie tego nie wyobrażam. Miałbym przejść do innego klubu? Zwyczajnie bym nie umiał.

Kiedyś a propos Legii powiedziałeś: „nigdy nie mów nigdy”.

I teraz też nie mówię „nigdy”. Nie jestem już dla Lecha zawodnikiem, który wchodzi na chwilę. Rozegrałem parę spotkań i moja pozycja też się zmieniła. Czasem wychodzę jako kapitan. Czuję się w Poznaniu bardzo dobrze, ale w piłce wszystko się zmienia.

Nie dobiła cię trochę sytuacja z reprezentacją? Można odnieść takie wrażenie. Początkowo selekcjoner dawał do zrozumienia, że będzie budował obronę na tobie, na pierwsze zgrupowanie nie powołał nawet Glika i dla ciebie to było ostatnie powołanie.

Może mnie boleć, że nie wykorzystałem okazji i nie spełniłem nadziei, jakie pokładał we mnie trener. Przez pewien czas naprawdę mnie to bolało. Miało wyglądać fajnie, a tak szybko się zakończyło. Kadra mi uciekła.

Nie było żadnej rozmowy w stylu: „popraw to i to, wrócimy do tematu”?

Tak konkretnej nie było. Jechałem akurat na młodzieżówkę i trener mówił: „walczymy, pracujemy i dalej obserwujemy”. Zdawałem sobie sprawę, że mogę być obserwowany, ale potem sygnałów nie było. Kiedy jednak trener Zając przyjeżdżał na nasze mecze z Wisłą czy Koroną, to mówił, że muszę być liderem, dowodzić i częściej pokazywać to na boisku.

No właśnie – nie brakuje ci tego, żebyś był większym kozakiem?

Możliwe, że brakuje, ale nie uważam, że siedzę cicho. Pomagam kolegom, jeśli chodzi o ustawianie się czy podpowiadanie, ale nie jestem typem gościa, który się wpier… No, nie jestem. Po prostu. Wiem, że muszę nad tym pracować i widzę poprawę.

Pamiętasz, co się działo trzy lata temu a propos twoich warunków fizycznych?

Trudno, żebym nie pamiętał. Takie pytania padają do dziś.

Jak oceniasz tę sytuację z perspektywy czasu?

Po tym jak wypłynęły zdjęcia, zrobiło się zamieszanie. Ale wiesz, co mnie dziwi? Wcześniej nikt specjalnie nie wytykał mi braków, jeśli chodzi o posturę.

To chyba niedobrze.

Nawet nie chodzi o klub – w Lechu oczywiście nie przywiązywano do tego takiej wagi jak teraz, ale w mediach nikt nie zwracał na to uwagi, nawet przed Euro. Większość twierdziła, że dobrze wyglądam i skupiała się na mojej grze. Jasne, że to nie było łatwe, ale musiałem sobie z tym poradzić. Wiem też, że to był jakiś sygnał. Że trzeba pracować i bardziej się skupić na siłowni. Widzę zmiany, mogłoby ich być więcej, ale nie mogę przecież chodzić na siłownię codziennie.

Teoretycznie to się wydaje łatwe do poprawy, bo akurat z piłką przy nodze – co jest trudniejsze – radzisz sobie bardzo dobrze.

Ale gdybym ciągle zwiększał obciążenia, to mógłbym zaburzyć koordynację i zwrotność. Realizuję ten plan z głową. Kiedyś zdecydowanie łatwiej było mnie przepchnąć. Muszę tylko być bardziej agresywny. Żeby doskok i atak na piłkę był bardziej zdecydowany.

Nie pasowałbyś lepiej na inną pozycję przy tej technice?

Za trenera Bakero były próby na pozycji defensywnego pomocnika. Fajnie się tam czułem.

Teoretycznie w drużynie, która prowadzi atak pozycyjny, defensywny pomocnik z dobrym wyprowadzeniem, mógłby się nieźle czuć.

Teoretycznie tak i szczerze? Chętnie sprawdziłbym się w takim miejscu. Ale oczywiście decyduje trener.

Kolejna sprawa, która mogła cię wyhamować – to, co się stało z Lechem po mistrzostwie.

Można było poznać ludzi, z którymi się gra i współpracuje.

Sugerujesz, że nie wszyscy dali radę?

Jedni potrafili sobie z tym radzić lepiej, inni gorzej, ale wszystkich zbiło to z tropu. Każdemu może przyjść słabszy moment, kiedy nie potrafisz wygrać jednego-dwóch meczów, ale seria kilku spotkań z rzędu? W pewnym momencie wylądowaliśmy na ostatnim miejscu.

Da się to wytłumaczyć?

Nie da się. Kiedy słyszę to pytanie, zawsze mówię, że nie wiem.

Przecież musi być jakiś powód.

Zwyczajnie się zacięło. Po prostu nie szło.

Najprostsze wytłumaczenie – zawalone przygotowanie fizyczne.

Nie uważam tak. Wytrzymaliśmy fizycznie 38 spotkań i nie uważam, żeby było źle. Potrafiliśmy radzić sobie w pucharach – może nie graliśmy super, ale jednak byliśmy skuteczni – potem wracała liga i zupełnie traciliśmy koncepcję. Wyglądaliśmy jak inny zespół.

Darek Dudka wtedy się lekko wysypał i powiedział, że inaczej podchodzicie do ligi, a inaczej do pucharów.

Chcieliśmy wreszcie awansować do Ligi Mistrzów, ale nie mieliśmy w planie odłożenia ligi na bok. Przez moment byliśmy czerwoną latarnią rozgrywek i nie było widać światełka w tunelu. Wyglądało to bardzo źle. Kiedy przyszedł rewanż z Videotonem, przypieczętowaliśmy awans, już byliśmy w fazie grupowej Ligi Europy i wiedzieliśmy, że osiągnęliśmy cel minimum, pomyśleliśmy, że wreszcie odpali. Nawet prezes mówił, że skupiamy się na lidze.

No i w Europie momentami patrzyło się na was przyjemnie, a w lidze był dramat. Nie ma tu logiki.

Dokładnie, nie ma. Dlatego mówię, że to niewytłumaczalne.

Kiedy jedziesz na mecze z Basel czy Fiorentiną, jakie masz osobiste odczucie, kiedy już jesteś na boisku?

Odnoszę wrażenie, że to poziom osiągalny dla nas. Z niektórymi musieliśmy się bronić głębiej, wiadomo, że mają tam znakomitych piłkarzy, ale naprawdę uważam, że te drużyny były w naszym zasięgu.

Kto zrobił największe wrażenie?

Prostota, z jaką grał Elneny w Basel. Defensywny pomocnik, który zawsze znajdował się tam, gdzie piłka. Na jeden-dwa kontakty. Niby żadna filozofia, ale jego spokój robił wrażenie. No i Matias Fernandez z Fiorentiny – jego umiejętności zapamiętałem najbardziej.

Potem wracasz z takiej Fiorentiny na polską ligę, musisz jechać do Niecieczy czy Łęcznej i co siedzi ci w głowie? Że zobaczyłeś trochę dużego świata i warto byłoby w końcu do niego trafić, czy raczej dominuje myślenie: „znowu to samo”?

Liga Europy była dla nas dodatkiem. To taki oddech, odskocznia. Można zobaczyć nowe miejsce i zagrać z zawodnikami, z którym miałeś styczność przed telewizorem. Dodatkowy impuls i motywacja do pracy. Wracasz i myślisz: „fajnie, żeby co roku to była nasza codzienność”. I naprawdę nie czujemy, że jesteśmy od razu skreśleni na papierze. Raczej mamy w głowie, że warto śrubować tak, jak przed laty z City, Juventusem czy Salzburgiem. Wtedy wszyscy skazywali, a na boisku wychodziło coś innego.

Rozmawiamy na trzy dni przed meczem z Legią, więc muszę zapytać o twoją absencję. Wielu kibiców podejrzewa, że wykartkowałeś się celowo.

Nie no, jak celowo?! Cholernie mnie boli, że padło na mecz z Legią. Wcześniej miałem siedem spotkań, w których mogłem złapać kartkę.

Zdarza się, że kalkulujesz w takich sytuacjach?

Nie.

W Hiszpanii takie sytuacje są na przykład bardzo częste.

Gdybym kalkulował, to nie dostałbym tej kartki. Przed meczem działo się jednak wiele. Konferencja przed Ruchem, pytania o kartki, potem wiadomości od znajomych. Pojawiło się dookoła tak dużo myśli, że kartka może przyjść, że… po prostu przyszła. W trakcie meczu też o tym nie myślałem. Przypomniało mi się dwa razy – po pierwszym faulu, gdy sędzia Marciniak mnie ostrzegł, żebym uważał. I po drugim, kiedy już ją dostałem. Wtedy przez parę sekund przeszła mi myśl, że nie będę mógł być z drużyną.

Masz do takich meczów fanatyczne podejście? Pytam, bo sprawiasz wrażenie człowieka, którzy patrzy na taką rywalizację wyjątkowo spokojnie, co kibicom nieszczególnie się podoba.

Wychowałem się w Wielkopolsce i wiem, ile takie mecze znaczą. Napędzają Poznań już przynajmniej dwa-trzy tygodnie wcześniej. Ludzie zapominają, że po drodze mamy cztery spotkania. Powtarzają, żebyśmy tylko wygrali z Legią. Nie muszę jednak udowadniać w mediach, że nie lubię Legii ani tego typu spraw.

Niektórzy koledzy tak robią.

Dobrze, ale to oni. Jeśli ktoś tak mówi, to nie znaczy, że ja też muszę. Zwyczajnie nie jest mi to potrzebne. Jeśli ktoś uważa, że muszę udowadniać w mediach nienawiść do Legii, to… niech uważa. Sam wiem, co się we mnie dzieje, kiedy zbliża się mecz i przychodzi pierwszy gwizdek. Zwycięstwo z Legią to piękna sprawa. Po prostu fajne uczucie.

W jakich okolicznościach dowiedziałeś się o transferze Hamalainena?

Włączyłem stronę i przeczytałem, że ma przylecieć na testy. Szczerze? Myślałem, że to bujda. Bardziej jakaś zagrywka niż fakty. Potem docierało coraz więcej informacji i to był szok. Kiedy w prywatnych rozmowach ktoś mnie pytał, czy Kasper pójdzie do Legii, obstawiałem, że nie ma szans.Tym bardziej, że sam mówił, że chce wyjechać z Polski.

Czujesz się przez niego oszukany?

Gdyby obcokrajowiec spędził w klubie wiele lat i rozumiał mentalność jak – to idealny przykład – Ivan Djurdjević, to pewnie nigdy by tego nie zrobił. Kasper jest jaki jest, ale to kompletnie bezkonfliktowy człowiek.

Przychodzi do pracy, robi swoje i wraca do domu?

Właśnie nie! On był aktywną częścią szatni. Włączał się w jej życie. Uczył się języka, starał się, rozumiał wiele rzeczy i czasem mówił po polsku. Naprawdę w to wszedł i chciał w tym być, a nie każdy ma takie chęci, bo większość zapyta: po co mi język polski? Nie chciałem komentować zamieszania wokół jego osoby. To jego decyzja.

A zamieszanie wokół twojej osoby?

Wtedy pomyślałem: „znowu to samo”. Wiedziałem, że znowu zacznie się burza. Pytania z różnych stron. Żebym nie szedł. Gdzie ja idę?! Jakie plany, co się dzieje?! Ludzie zaczęli pisać do mojej narzeczonej: „co on robi, gdzie wy idziecie?!”. Początkowo autentycznie nie wiedzieliśmy, o co chodzi. W końcu zobaczyłem artykuł i wiedziałem, że znowu się zacznie. Zwykłe zaprzątanie głowy gorącą sprawą, czy skoro Kasper poszedł, to za nim pójdą następni? Temat jednak na szczęście ucichł.

Rozmawiał TOMASZ ĆWIĄKAŁA

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Ekstraklasa

Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Bartosz Lodko
0
Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Komentarze

0 komentarzy

Loading...