Jordania kontra Australia, niespodziewana porażka drugiej z drużyn. To właśnie ten mecz pozwolił kompletnie zakręconemu na punkcie piłki i obrzydliwie bogatemu Aliemu ibn Husajnowi uwierzyć, że jego ukochana ojczyzna może doczekać się awansu na mistrzostwa świata. Książę kandydujący w tym roku na fotel prezydenta FIFA dostrzegł w swojej drużynie potencjał pozwalający wreszcie skutecznie powalczyć o mundial. W końcu wygrana 2:0 z zespołem nieprzerwanie uczestniczącym w trzech kolejnych turniejach o tytuł najlepszej drużyny globu to nie byle co.
Mimo uskrzydlającego zwycięstwa nad Socceroos, Jordania wróciła jednak później na tarczy z Kirgistanu, z którym już wcześniej przypałętał się remis. To mocno skomplikowało jej sytuację w grupie na dwa mecze przed zakończeniem tej fazy eliminacji.
Książe Ali sprytnie poukładał w swojej głowie odpowiednie klocki i uznał, że ma sposób na ten impas. Że nikt nie wpłynie tak pozytywnie na podchodzący do ostatnich dwóch spotkań w eliminacjach zespół, jak jego stary przyjaciel, który przecież na punkcie poprowadzenia reprezentacji – choć może niekoniecznie w tej części świata – miał zawsze świra. Harry Redknapp.
Nie od dziś wiadomo, że nieuchwytnym dla „Houdiniego” Świętym Graalem jest posada w reprezentacji Anglii. Pisał o tym nawet w swojej książce, twierdząc, że nie rozumie FA, skoro nawet Rio Ferdinand, Steven Gerrard i Wayne Rooney zapewniali, że widzieliby go w roli selekcjonera. Jeżeli jednym z argumentów federacji przeciwko zatrudnieniu Redknappa był fakt, że nigdy wcześniej nie prowadził żadnej kadry narodowej, ten właśnie zdecydował się go zbić. Gdy tylko końca dobiegnie ligowe spotkanie Derby County, w którym niedawno został doradcą, wsiada w samolot i udaje się właśnie do dalekiej Jordanii.
Cel? Awans do trzeciej, ostatniej fazy eliminacji. Do końca drugiej pozostają dwa spotkania – z Bangladeszem w Ammanie i to, na które tak ostrzymy sobie zęby. Rewanż z Australią w Sydney 29 marca, który może zadecydować o powodzeniu misji „Houdiniego”. Pokazać, czy jego nadprzyrodzone zdolności działają także poza Wyspami Brytyjskimi i być choćby malutkim wskaźnikiem tego, czy Redknapp mógłby się nadawać na posadę selekcjonera w ojczyźnie. Tę, która swego czasu sprawiła, że jego myśli zamiast przy White Hart Lane, krążyły już wokół planów odbudowy potęgi angielskiej piłki na arenie międzynarodowej, obsady sztabu szkoleniowego reprezentacji i stylu gry, jaki wraz z Brendanem Rodgersem (z którym był już po słowie i który miał zostać jego asystentem) wprowadziłby w życie.
Oczywiście nie ma się co oszukiwać, że Anglik przystał na propozycję Aliego tylko ze względu na osobiste ambicje, mając przecież świadomość, że poza kilkoma rozmowami motywacyjnymi i paroma treningami stałych fragmentów gry przed decydującymi starciami, niewiele już może zdziałać. Redknapp doskonale jednak wie, że właśnie wygrał los na loterii, a jego ewentualny sukces będzie ściśle związany z deszczem złotych monet, jakim znajomy książę obsypie Anglika od stóp do głów, a na jaki pewnie nie mógłby liczyć nawet za rok pracy w Premier League. I niech nam ktoś powie, że ten cwany lis nie potrafi się na stare lata ustawić…