Reklama

Święto futbolu. Wielkie Juve, jeszcze większy Bayern.

redakcja

Autor:redakcja

16 marca 2016, 23:48 • 4 min czytania 0 komentarzy

Czasami zdarzają się mecze dobre. Czasami zdarzają się mecze bardzo dobre, czasem świetne, wybitne, ale bardzo rzadko zdarzają się takie jak dzisiejszy: mecze kompletne. Mecze, w których było wszystko. Dwie fantastyczne drużyny, popis umiejętności obronnych, popis gry ofensywnej. Był dla nas ważny udział Polaka, który dał sygnał do ataku. Były kapitalne gole, fenomenalne akcje, które zapamiętamy na długo. Wreszcie to, co najważniejsze: emocje, emocje i jeszcze raz emocje. Do ostatnich sekund stadion kipiał.

Święto futbolu. Wielkie Juve, jeszcze większy Bayern.

To był szalony dwumecz, rozgrywany na takim poziomie, że obie drużyny zasłużyły na awans, najlepiej od razu do półfinału, gdzie naturalnie rozegrałyby kolejny dwumecz ku radości wszystkich. Scenariusz pierwszego meczu: Bayern wyciera podłogę Juventusem przez sześćdziesiąt minut, Bianconeri wyglądają jakby po ich domu grasowali uzbrojeni włamywacze. A potem zbierają się w sobie, rzucają się rozpędzonemu Bayernowi do gardła, wydzierają 2:2. Dzisiaj mieliśmy zamianę ról: Juventus grał perfekcyjnie przez około siedemdziesiąt minut. Do przerwy mógł prowadzić i ze 4:0, tak zabójcze miał kontry. Nie powiemy, że podręcznikowe, bo rajd Moraty był paleniem wszelkich podręczników nowoczesnej piłki, rajdem z innych czasów, gdy jeden piłkarz wyrasta nad wszystkich i potrafi przewieźć się z piłką przez całe boisko. Paradoksalnie i tak defensywa Juve wyglądała bardziej imponująco niż atak Starej Damy: Lewy odbijał się od Bonucciego jak od ściany, Bayern wymieniał setki podań, ale wszystko rozbijało się o włoski mur.

A potem zmieniło się wszystko. Powiedzieliśmy, że ten mecz zapamiętamy przez piękne bramki i emocje, ale chyba jeszcze bardziej zapamiętamy przez pryzmat błędów. Tak to jest: wszyscy mierzą w doskonałość, ale nic nie jest lepszym reżyserem gry, lepszym, efektowniejszym rozgrywającym z perspektywy widza, niż katastrofalne wpadki. 1:0 to efekt wysokiego pressingu Juve, owszem, ale też niepotrzebnego wypadu Neuera i nerwowej gry Alaby. Doceniając kunszt Moraty przy 2:0, bo to jest nasz murowany kandydat pod akcję całej edycji Ligi Mistrzów, to przecież też bramka była efektem choćby odpuszczenia krycia Cuadrado. Defensywa Bayernu wyglądała wówczas na gorzej zorganizowaną niż księgowość Ruchu Chorzów, ale wkrótce Juventus odgryzł się swoimi błędami.

Powiemy szczerze: Allegri poderżnął swojej drużynie gardło zmianami. Jak można było zdjąć Moratę, który kolejny raz udowodnił, że jest fachowcem od najważniejszych meczów? Chryste, on grał dzisiaj futbol z innej planety, bo nie chodzi tylko o TAMTEN rajd, ale i w innych akcjach był nieuchwytny. Odciążał defensorów, dawał im odetchnąć, a był zarówno efektowny jak i efektywny. Khedira tyrał jak wół w środku pola, był niezbędnym elementem tego żelaznego rygla, a zszedł pierwszy. Allegri pozbył się swojej najpoważniejszej broni, a także połamał kręgosłup obronie. Przypadek, ale znamienny: gol Lewego padł raptem kilkadziesiąt sekund po zejściu wychowanka Realu Madryt.

Trafienie kontaktowe nie odmieniło oblicza meczu, bo wcześniej Bayern przeważał tak samo. Sęk w tym, że wcześniej Stara Dama potrafiła świetnie skontrować, a także trzymała rywala na dystans, tymczasem teraz obrońcy mieli pełne ręce roboty nieustannie, a garda okazała się, cóż, jakby szczerbata. I gdzieś tam, w momencie, gdy jakiś włoski Tomasz Zimoch darł się do mikrofonu „Panie Szwedzie kończ pan ten mecz!” wyrównał rezultat ten, któremu było to pisane. Powiedzmy sobie jasno: Muller, ten zimny boiskowy zabójca, mistrz brzydkich goli, bramek-sztyletów w plecy. To musiał być on.

Reklama

Nie powiemy, że Juve na dogrywkę wyszło złamane, choć oczywiste jest, że odrobienie strat dodało wiatru w żagle Bayernowi. I w dogrywce jednak świetną okazję miał Lichsteiner, Bianconeri wcale nie schowali się za zasiekami. Kolejny raz jednak chce się zauważyć, w jak wielkim stopniu ten mecz rozstrzygnęły zmiany: podczas gdy Allegri osłabiał zespół, Pep naprawiał swoją maszynę. Zagubiony Benatia został zmieniony już w przerwie, Coman niesłychanie dodał ognia, wypoczęty Alcantara biegał dwa razy szybciej od rywali. Wymowne: dwóch zmienników strzelało dla Bayernu gole w dogrywce, podczas gdy w zasadzie wszyscy bezpośrednio uwikłani w gole Juve już wówczas siedzieli na ławce. Gwoździa do trumny wbił gość wypożyczony do Bayernu z Juve. Czy to mógł być bardziej filmowy scenariusz?

Serie A żegna się z Ligą Mistrzów. Żegna się honorowo, ale bardzo wcześnie. Juventus może nie zaszedł tak daleko jak rok temu, ale nie zmienia to faktu, że potwierdził swoją przynależność do europejskiej elity. A Bayern? W momencie, gdy przegrywał 0:2, trwał sąd na Pepem. To tyleż pokazuje niedosyt, jaki może po sobie pozostawić w Monachium, co swoją siłę, skoro wymaga się od niego nic poniżej triumfu w Champions League. To zwycięstwo jest bezapelacyjnie zwycięstwem wielkim, nad znakomitym rywalem, swoimi słabościami, presją. Jeśli wygrali to dzisiaj, to mogą wygrać z każdym i wszędzie.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...