Wyobraźcie sobie taką sytuację: Jacek Zieliński i jego Cracovia przechodzą załamanie formy. Prezes Filipiak tonuje emocje, na łamach prasy poklepuje trenera po plecach, a potem w zaciszu domowym wylewa na szkoleniowca pomyje w internecie – oczywiście anonimowo, pod pseudonimem. Mało wiarygodne football fiction? Otóż chyba nie do końca, bo właśnie taki scenariusz przerabiają w Danii. I to nie w jakiejś zabitej dechami pipidówie, ale na jednym z okrętów flagowych całej skandynawskiej piłki – Brondby. Duńskie Weszło, jeśli istnieje, przeżywa swoje żniwa.
Bezcenna mina szkoleniowca Thomasa Franka. Zakładamy, że w momencie odkrycia co też wyrabiał prezes miał podobną
Thomas Frank prowadził Brondby od czerwca 2013 roku, a więc jest w klubie dłużej niż prezes Jan Bach Andersen, który zainwestował rok później. Wrzało między nimi niejeden raz, ale zawsze udawało się znaleźć kompromis. Brondby jest w czasie przebudowy, marzy o dawnych sukcesach, ale jeszcze niedawno groził im upadek i bankructwo – wiadomo, że na mistrzowskie wyniki w takich warunkach trzeba poczekać.
I taka też była oficjalna linia Andersena we wszystkich wypowiedziach. Nie jednak w sieci, bo na portalu fanów Brondby SydSidenOnline korzystał z konta syna, by jechać po trenerze. Andersen nie zamierzał kitować, opowiadać bajek a’la nieco bardziej znany Andersen: przyznał się do zarzutów, uderzył w pierś. Frankowi to jednak nie wystarczyło i można go zrozumieć, bo przecież to jest materiał pod komedię o piłce nożnej, a nie pod budowę profesjonalnego, mającego ambicje sięgające Ligi Mistrzów klubu. Jak współpracować z kimś takim, jak mu zaufać?
Co to oznacza dla Kamila Wilczka i czy cokolwiek? Cóż, bądź co bądź zmienił się szkoleniowiec, więc walka o skład zaczyna się niejako od nowa. Kamilowi radzimy jedno: by w razie problemów ze składem unikał wypisywania komentarzy na SydSidenOnline.