Zadziwiająca jest logika władz Śląska Wrocław. Wyciągnęli z kapelusza trenera-prawdziwka, dali mu poprowadzić drużynę w siedmiu spotkaniach, pozwolili zabrać ją na taki obóz, jakiego sobie zażyczył, a potem krzyknęli: „hej, ludzie, to jest prawdziwek, potrzebujemy innego trenera!”. Wrocławski klub wystawił się tym samym do tłumu, wziął w dłoń głowę szkoleniowca i wszem i wobec zakomunikował, że nie ma żadnej wizji, żadnego długofalowego planu.
Szukiełowicz trenerem jest jakim jest, najlepsze słowo, które pasuje w jego kontekście to „specyficzny”. Podczas gdy wszyscy bazują na najnowszych badaniach, prześcigają się w nowinkach, on wpadł do szatni Śląska z ankietkami i pytał o to, czy Celeban poszedłby na imieniny do Hołoty, czy wolałby jednak te u Pawelca. Wszyscy stawiają na zajęcia z piłkami, jeżdżą na obozy do ciepłych krajów – no a ten zabrał piłkarzy do Zakopanego. Pochodzili po Krupówkach, pohasali po górach, podczas gdy takie praktyki znamy już tylko z anegdot w naszym cyklu „Ale to już było”.
Ustalmy fakty. Śląsk zdawał sobie sprawę, że Szukiełowicz jest trenerem (i człowiekiem) dość specyficznym? TAK.
Śląsk wyciągnął trenera z Foto-Higieny Gać i liczył na to, że ten będzie punktował jak Pawłowski w swoim najlepszym sezonie? TAK.
Szukiełowicz wygrał w tym sezonie tyle samo meczów co długo (stanowczo za długo) popierany przez klub Tadeusz Pawłowski? TAK.
Szukiełowicz bije swojego poprzednika w średniej punktów na mecz? (1,43 „Szukieła” do 0,89 Pawłowskiego)? TAK.
Punktujący o wiele gorzej Pawłowski dostał – wydawałoby się – aż za duży kredyt zaufania, klub przeciągał jego zwolnienie, mimo że to było nieuniknione? TAK.
Zasadne wydaje się pytanie, po jaką cholerę Śląsk Szukiełowicza w ogóle zatrudniał? Po to, żeby po siedmiu kolejkach stwierdzić, że to nie jest jednak to? To tak jakby zjeść papryczkę chilli i dziwić się, że pali w język. Nie zrozumcie nas źle, wcale nie czepiamy się sympatycznego szkoleniowca – jest jaki jest, ale wszystkim przypominamy, że
a) sam siebie nie zatrudnił,
b) sam sobie pensji nie płacił,
c) sam sobie nie pokryje także odprawy.
To przypomnienie także dla zdzierających koszulki z piłkarzy kibiców. Pewnie byłyby środki na „godnych” piłkarzy, gdyby nie kolejna odprawa do wypłacenia.
***
Teraz na karuzelę powraca Mariusz Rumak. Jeśli oceniać go przez pryzmat Zawiszy – to może wypalić. Wszedł wówczas do klubu będącego w totalnej dupie i… początkowo utrzymał poziom swojego poprzednika. Kiedy zaczynał pracę, Zawisza w siedmiu meczach wygrał ledwie raz, rundę skończył z dwoma zwycięstwami w dziewiętnastu meczach. O Rumaku-czarodzieju zaczęliśmy mówić dopiero po przeprowadzeniu okresu przygotowawczego i po sprowadzeniu nowej siły roboczej. Gdyby wziąć pod uwagę wyłącznie wyniki osiągane wiosną – jego zdegradowany Zawisza był piątą siłą w lidze (!).
Śląsk Wrocław, jak wiemy, na obóz przygotowawczy już nie będzie miał okazji, na transfery też jest już trochę za późno. Cel stojący przed nowym trenerem jest jasny i jakkolwiek brutalnie on brzmi – Rumak został zatrudniony po to, żeby utrzymać zespół w lidze. Zadanie do szczególnie trudnych należeć nie powinno – personalnie Śląsk nie powala, ale przecież Pich, Hołota czy Celeban to są goście na kluby z górnej ósemki, a nie pierwszą ligę. Choć z dzisiejszej perspektywy widzimy to jak przez mgłę, wrocławianie przecież w poprzednim sezonie wylądowali tuż poza podium, a skład od tamtego czasu jakoś spektakularnie wcale się nie zmienił.
Cieszymy się, że Rumakowi znowu ktoś daje szansę, bo najzwyczajniej w świecie na nią zasłużył. Mamy jednocześnie nadzieję, że władze Śląska Wrocław nagle po siedmiu kolejkach nie stwierdzą, że Rumaka trzeba zwolnić, bo „za pewny siebie”. To byłoby we wrocławskim stylu.
Fot. 400mm.pl