Dwa słowa, które wśród nielicznych prawych w strukturach piłkarskich budzą autentyczny wstręt. Pini Zahavi. Mentor najpotężniejszych superagentów, człowiek który doskonale wie, jak omijać przepisy i zarabiać na tym grube miliony. Obrotny facet, który balansuje na granicy przepisów niczym słynny Philippe Petit między wieżami World Trade Center. A przy tym jeden z najlepszych kumpli Mariosa Lefkaritisa – Cypryjczyka, który z pomocą izraelskiego przyjaciela zbudował wokół siebie prawdziwą futbolową monarchię.
Lefkaritis jest postacią tak barwną, że wszyscy skorumpowani rodzimi działacze powinni wywiesić sobie jego portret nad łóżkiem. Dla ludzi z obsesją na punkcie władzy – wzór tego jak po nią bezkarnie sięgać. Dla organów ścigania – najgorszy koszmar. Człowiek o ogromnych wpływach na Cyprze, a za sprawą między innymi Zahaviego, również daleko poza jego granicami. Uważany za wielkiego przyjaciela rumuńskiego futbolu, który z czystością ma przecież tyle wspólnego co stół Durczoka. Widywany wielokrotnie podczas wystawnych kolacji w towarzystwie pięknych kobiet i nieco mniej urodziwych, ale za to wysoko postawionych w rumuńskiej federacji piłkarskiej mężczyzn.
Swoją pozycję na Cyprze zbudował dzięki firmie Petrolina (Holding) Public Limited, której dyrektorem i głównym udziałowcem jest od niemal pół wieku. Obecnie siedmiu z dziesięciu członków zarządu Petroliny to Lefkaritisowie. Między innymi dzięki rodzinnym wpływom, jego bratanek zanim ostatecznie wylądował za kratkami, przez długi czas umykał wymiarowi sprawiedliwości mimo udowodnionych zarzutów o pedofilię.
Marios nigdy też nie ukrywał, że jego największą miłością jest Apollon, klub z rodzinnego Limassol. Jak sam mówi o sobie w krótkim dossier na stronie FIFA, za najpiękniejsze wspomnienie uważa zdobycie przez ten zespół mistrzostwa w 1991 roku. Oficjalnie Lefkaritis nie zajmował nigdy pozycji w swoim ukochanym klubie, a według oficjalnej strony Apollonu, nadal nic w tej kwestii nie uległo zmianie.
Władze klubu, źródło: apollon.com.cy
Trochę kłóci się to jednak ze słowami Mihaia Stoichity, trenera Apollonu w latach 2011-2012: – Spotkałem się z panem Lefkaritisem wiele razy podczas mojego pobytu. Nie potrafię powiedzieć, kim w rzeczywistości są właściciele klubu, na Cyprze to w ogóle działa na bardzo dziwnych zasadach. Byłem trenerem we wszystkich klubach z Limassol. Wszyscy ich prezesi są dobrymi przyjaciółmi. Cała liga jest jak jedna wielka pajęcza sieć.
Oficjalne zatrudnienie w Apollonie uniemożliwiałoby bowiem Lefkaritisowi zajmowanie znacznie ważniejszej dla jego klubu i interesów z Zahavim funkcji w ΚΟΠ, a więc cypryjskiej federacji piłkarskiej. Gdy jednak spojrzeć na listę sponsorów klubu z Limassol, jedną z głównych pozycji od lat zajmuje na niej – cóż za niespodzianka – Petrolina.
***
Limassol, lipiec 2014
Wicemistrz Cypru, Apollon Limassol podpisuje kontrakt z szesnastoletnim rumuńskim talentem, Cristianem Maneą. Kwota transferu wywołuje ogromne zdziwienie w całym kraju – za prawego obrońcę Viitorulu Constanta Apollon płaci dwa i pół miliona euro, o dwa bijąc dotychczasowy rekord transferowy należący do Fabrice’a Olingi. Tym większe jest zdziwienie wszystkich w klubie, gdy Manea, którym swego czasu interesowała się Chelsea, natychmiastowo zostaje wypożyczony z powrotem do Viitorulu.
Żeby było jeszcze ciekawiej – młody Rumun na Cyprze nawet się nie pojawił. Znalezienie na temat rekordowego nabytku jakiejkolwiek wzmianki na stronie Apollonu? Mission impossible.
Sprawa Manei jest jeszcze ciekawsza dzięki dokumentom, do których dotarli bałkańscy dziennikarze śledczy. Okazuje się, że umowa transferowa pomiędzy Apollonem a Viitorulem została podpisana… dwadzieścia miesięcy po tym, jak oficjalnie zarejestrowano go w cypryjskim związku. Tym samym, którego honorowym prezesem jest – tak, zgadliście – Lefkaritis.
***
Belgrad, luty 2016
Partizan Belgrad decyduje się zesłać do „klubu Kokosa” Andriję Żivkovicia. Piłkarza uważanego za największy talent w zespole, którego na swojej stronie internetowej porównuje do Arjena Robbena, a za którego Real Madryt chciał zapłacić Serbom piętnaście milionów euro. Transfer zawetował jednak ojciec zawodnika.
Spytacie: dlaczego ojciec miałby bronić piekielnie utalentowanego syna przed przejściem do jednego z największych klubów na świecie? Wyjaśnialiśmy to TUTAJ, pozwólcie że przypomnimy jedynie fragment tamtego tekstu:
„Cała sytuacja ma jednak drugie, a może i trzecie dno. Jak zapewnia ojciec zawodnika – Zivković wcale nie chce opuszczać Belgradu i z pewnością przedłuży kontrakt. Warunek jest jeden: dopiero po wygaśnięciu obecnego, w którym jest jeszcze trzeci podmiot, słynny „third party”. Przyjmijmy na moment, że ojciec nie kłamie. Odrzucił ofertę Realu, bo klub chciał go wypożyczyć od razu po zakupie, co Serb potraktował jako niepoważne traktowanie i „zabawę jego dzieckiem”. Teraz hamuje negocjacje kontraktowe, bo nie chce, żeby część praw do karty zawodniczej jego syna spoczywała w jakimś sejfie w Limassolu.
Skąd tu Limassol? Cóż, w obecnym kontrakcie Zivkovicia ma figurować zapis, że w przypadku transferu, 30% kwoty trafia właśnie do Apollonu, czyli klubu, którego nieformalnym wodzem jest Pini Zahavi (…). Fakty są takie, że Zivkoviciowie chcą się uwolnić od jakichkolwiek powiązań z Limassolem.
Dlaczego nie chcą na to przystać w Partizanie, pomimo płomiennych deklaracji, że Andrija podpisze nowy kontrakt tuż po wygaśnięciu obecnej umowy? Pomijając dość oczywistą przyczynę – brak zaufania, że Zivković nie zostanie im sprzątnięty sprzed nosa na początku lipca, futbolgrad.com wskazuje na dość wysoki koszt takiego rozwiązania. Portal cytuje u siebie informację pochodzącą z Vechernye Novosti, które wprost podają: jeśli młody zawodnik odejdzie za darmo albo nie przedłuży kontraktu, Partizan będzie musiał zapłacić Apollonowi ponad trzy miliony euro. Ten zapis pojawił się w umowach między zespołami, żeby zapewnić Limassolowi choć minimalny wpływ w przypadku bezgotówkowego transferu Zivkovicia.”
***
Raz jeszcze szemrane umowy, raz jeszcze Zahavi, raz jeszcze Apollon. Mało?
***
Lizbona, luty 2016, kilka dni wcześniej
Benfica podpisuje pięcioipółletni kontrakt z Luką Joviciem, innym wielkim serbskim talentem. Jeśli zajrzycie na Transfermarkt, nie zobaczycie w tej transakcji niczego dziwnego. Osiemnastolatek za 2,2 miliona euro przeszedł z Crvenej Zvezdy do Benfiki. Nic wielkiego, transfer jakich setki.
Czerwona lampka zapala się jednak w chwili, gdy zerkniemy w rubrykę: „agent zawodnika”. Tutaj koło się zamyka. Jego interesy prowadzi bowiem firma LIAN Sport Agency, należąca do Macedończyka Abdilgafara Ramadaniego. Jednego z najważniejszych partnerów biznesowych Piniego Zahaviego.
Jak się okazuje, spora część wspomnianej kwoty nigdy nie pojawi się w żadnym serbskim banku. Gdzie więc trafi? Na cypryjskie konto Apollonu Limassol, gdzie prawa do zawodnika z pomocą pociągającego za związkowe sznurki Lefkaritisa przetransferował Zahavi. Dobry wujek cypryjskiego klubu, który swego czasu sypnął groszem i pomógł go wyprowadzić z dużych problemów finansowych.
Oczywiście dla Zahaviego i jego świty nie bez znaczenia był też fakt, że Jovicia zechciał mieć u siebie portugalski klub. Nie od dziś wiadomo, że „third party” (po więcej na ten temat odsyłamy TUTAJ) mają się tam doskonale i uczestniczą w większości transakcji. Przoduje im oczywiście król superagentów, Jorge Mendes. Można więc z dużym prawdopodobieństwem stwierdzić, że Ramadani z Zahavim zapewnili sobie tłuściutki procent z przyszłego transferu napastnika serbskiej młodzieżówki.
***
Podobnych transakcji było w ostatnich latach całe multum. Ostatnio modną zabawką Zahaviego i Lefkaritisa został belgijski Royal Mouscron. Przez ostatni rok czterech młodych zawodników z Apollonu zostało wypożyczonych właśnie do klubu z Jupiler League. Wśród nich – znany już nam doskonale Manea. Belgia stała się swego rodzaju oknem wystawowym dla graczy, których karty zawodnicze jednak spoczywają na dnie sejfu Lefkaritisa, czekając by spieniężyć je gdy tylko młodzi przykują wzrok klubów gotowych za nich zapłacić grube miliony. Pod względem prawnym, udało się więc panom jeszcze udoskonalić założenia „third party ownership”, bo w teorii prawa do zawodników dzierży w swoich rękach klub, a nie zewnętrzny fundusz.
Na tym jednak przekręty cypryjskiego króla krętaczy bynajmniej się nie kończą. Od wielu lat zajmuje bowiem niezwykle istotną pozycję w strukturach światowego futbolu. Swojego szwagra Ioana Piscanu obsadził jako obserwatora meczowego UEFA, sam natomiast należy do: Komitetu Wykonawczego, Komitetu Finansowego, Komitetu Marketingowego i Telewizyjnego, a także Komitetu Organizacyjnego Mistrzostw Świata oraz Klubowych Mistrzostw Świata. A że trupów, które zaczęły seryjnie wypadać z szaf było więcej niż w filmach Tarantino, oberwało się i jemu.
Przede wszystkim – za maczanie palców przy wyborze organizatorów mistrzostw świata w 2018 i 2022 roku. Dziwnym trafem dwa dni przed ogłoszeniem Rosji gospodarzem mundialu 2018, jego Petrolina podpisała wielomilionową umowę z Gazpromem, natomiast w 2011 roku Qatar Investment Authority wykupił ziemię należącą do rodziny Lefkaritisów grubo powyżej jej rynkowej wartości, za około trzydzieści dwa miliony euro.
Cypryjczyk działał jednak na tyle sprytnie, że nawet FBI nie było w stanie zetrzeć uśmieszku z jego twarzy gdy mówił, że każda z tych transakcji jest w stu procentach legalna. Nie mówiąc już o pozbawieniu go pełnionych funkcji czy jakiejkolwiek odsiadce. Śledczy z pewnością długo będą się jeszcze gimnastykować, by przedstawić niezbite dowody na to, o czym wie cały świat i czego za zbieg okoliczności nie uznałby nawet średnio rozgarnięty sześciolatek.
Tymczasem dla imperium Lefkaritisa okres prosperity trwa w najlepsze. I bynajmniej nie zanosi się w nim na jakiekolwiek zmiany.
SZYMON PODSTUFKA