Za nami najciekawszy transfer tego lata, Rojo do United. Przenosiny Suareza i Rodrigueza, owszem, miały swoją wagę, ale tylko piłkarską. Dzięki Rojo natomiast na dobre z cienia wyszło TPO – Third Party Ownership. Wiedzieliśmy o istnieniu wszelakiego rodzaju współwłasności, ale teraz zobaczyliśmy jak ten model potrafi być toksyczny, a także jak wpływowe już teraz są zewnętrzne od futbolu firmy inwestycyjne. Szerzej nieznane Doyen Group wywiera naciski na wielką markę, którą zna każdy w Europie – Sporting Lizbona. Idzie na wojnę i dokonuje precedensu: próbuje sprzedać zawodnika wbrew woli klubu.

Witajcie w nowym świecie.
***
W 2012 Sporting widział w Rojo wielką okazję transferową. Facet zbierał znakomite recenzje wcześniej Argentynie, a w Spartaku po prostu się nie zaaklimatyzował. Nic dziwnego – nie on jeden, Latynosi w Rosji często chorują na tę przypadłość. Co innego Portugalia, idealny kraj tranzytowy dla piłkarzy z Ameryki Łacińskiej. Argentyńczyk był do wyciągnięcia za małe pieniądze, chciał trafić do Lizbony, problem był tylko jeden: Sporting był wówczas spłukany. Wtedy do drzwi zapukał Doyen i zaoferował pieniądze, umożliwił przenosiny. Umowę skonstruowano tak: 75% praw do zawodnika należało do nich, zewnętrznej firmy a i Spartak miał dostać swoją sumę od ewentualnego transferu. Sporting dał zielone światło i podpisał cyrograf.
Dwa lata później Rojo był już srebrnym medalistą mistrzostw świata, którego chciał u siebie Manchester United. W Sportingu jednak umieją liczyć i szybko stało się dla nich jasne, że jakikolwiek transfer kompletnie im się nie opłaca. Po wszystkim mogą zarobić mniej, niż Polonia za Mierzejewskiego. Nieporównywalnie lepiej było zostawić go w klubie. I wtedy rozpętał się chaos, bo Doyen przypomniało o sobie. Zaczęło naciskać. Rozmawiać za plecami Sportingu z przedstawicielami United. A nawet wysyłać groźby do klubu. Mieli też po swojej stronie Rojo, który też chciał odejść i groził odmową treningów. Sporting wystąpił wtedy o unieważnienie umowy z Doyen, bo w myśl ich interpretacji przepisów, tamci złamali właśnie prawo próbując wmieszać się w politykę transferową klubu. Klub wydał też oficjalne oświadczenie, w którym czytamy:
– 23 lipca oświadczyliśmy, że intencją Sportingu jest zatrzymanie gracza. Byliśmy wcześniej zapewniani, że jeśli taka będzie nasza wola, będzie ona respektowana. Tak jednak się nie stało i wiemy, że przedstawiciele Doyen proponowali Rojo wielu klubom;
– Gdy przyjechali do nas kontrahenci z innego klubu, był z nimi CEO Doyen, Nelio Lucas. Przedstawiał się jako jeden z członków świty potencjalnego nabywcy naszego piłkarza;
– 7 sierpnia Sporting poinformował o złożeniu doniesienia na postępowanie CEO Doyen, Nelio Lucasa, jako że uznajemy jego działania jako próbę wpływu na naszą politykę transferową, a ta praktyka jest nielegalna;
– Tego samego dnia dostaliśmy SMS od Nelio Lucasa, w których, pisownia, zgodnie z wielkością liter, oryginalna: „MARCOS ROJO PRZEJDZIE DO (NAZWA KLUBU)”, a także „JEŚLI NIE POZWOLICIE MU PRZEJŚĆ, BĘDĄ PROBLEMY W AKADEMII”;
Nelio Lucas, po prawo
Bonita a imagem do CEO da Doyen no WhatsApp pic.twitter.com/OksXfcvZC5
— Bancada de Leão (@bancadadeleao) sierpień 14, 2014
A tu portugalski dziennikarz pokazuje avatar Lucasa na telefonie
Doyen nie pozostał dłużny i też wypuścił oficjalne oświadczenie. Wchodząc na ich stronę, to pierwsze co was wita.
Doyen Sports uważa za nieakceptowalną próbę uniknięcia przez Sporting zobowiązań kontraktowych. Te zostały potwierdzone, a jej założenia niekwestionowane, choćby wtedy, gdy Doyen Sports płacił ostatnią ratę za Marcosa Rojo w październiku 2013 roku.
Mamy prawo po swojej stronie i podejmiemy niezbędne działania by bronić swoich praw i naszej reputacji. Już poinformowaliśmy swoich prawników, by działali odpowiednio.
Zarząd.”
Dokładnie tak podpisany jest ów list. Nic więcej. Żadnego dyrektora, żadnej osoby odpowiedzialnej, po prostu anonimowy „zarząd”. I tu tkwi być może największy problem z całym TPO – to szara, nieuregulowana szefa, pełna niejasności. Doyen uchodzi za bodaj największą tego typu spółkę na rynku, a nawet nie wiadomo kto nią faktycznie zarządza.
Wspomniany Nelio Lucas to gość spod skrzydeł Piniego Zahaviego, mentora wielu dzisiejszych superagentów (Izraelczyk, rocznik 1943, w pewnym sensie pionier branży). Lucas to figurant, i jeśli wysyła groźby smsami, łatwo zrozumieć dlaczego – to głupie postępowanie. Doyen, jak dowiadujemy się z oficjalnych informacji udostępnianych przez firmę, założyli Simon Oliveira i Matthew Kay. Pierwszy był wiceprezydentem XIX Entertainment, firmy dbającej między innymi o interesy Davida Beckhama i Lewisa Hamiltona, drugi pomagał zarządzać wizerunkiem Cristiano Ronaldo i Jose Mourinho.
Trudno nie kojarzyć kogoś zajmującego się interesami Ronaldo i Mourinho z Jorge Mendesem, prawda?
Tak czy inaczej, jak widać, z transparentnością Doyen Sports nie ma wiele wspólnego. Chce decydować o wielomilionowych transferach, transakcjach pomiędzy wielkimi klubami, a nie wiemy o tej spółce prawie nic.
I dzięki lukom w prawie jest to jak najbardziej możliwe. Takie spółki działają zupełnie poza kontrolą FIFA. Dopiero ostatnio obudzono się i próbują coś w tym zmienić, ale łatwo nie jest, bo pozwolono tej branży na rozrośnięcie się. Na zyskanie wpływów, na wzbogacenie się.
Udziały TPO. Tak, w Polsce, podobnie jak we Francji i Anglii, jest całkowicie zakazane. Dane: raport firmy audytowej KPMG
***
Zanim pójdziemy dalej, trzeba cofnąć się w czasie do dwóch bardzo istotnych przypadków TPO z przeszłości. Na początku Carlos Tevez.
W 2004 Corinthians było na finansowym dnie. Drugi najpopularniejszy klub Brazylii, a finansowo w strzępach. Wtedy w klubie pojawiło się Media Sports Investments, na wejściu wyłożyło 20 milionów euro spłacając długi. Alberto Dualib, prezydent rządzący Corinthians od 1993, przyjął ofertę.
MSI przewodził pochodzący z Iranu, a wychowany w Anglii, Kia Joorabchian. Dorobił się kasy na giełdzie, ale przede wszystkim na znajomości z rosyjskim oligarchą Borisem Berezowskim, dla którego robił w USA interesy. To Berezowski miał być plecami MSI, wspólnie z gruzińskim biznesmenem Badrą Patarkatsiszwilim. Obaj panowie od budżetu mieszkali w Anglii, a w swoim czasie dorobili się w taki sposób, że później byli ścigani w swoich krajach listami gończymi. Jeden wyprowadził wielką kasę z Aerofłotu, drugi z gruzińskiego przemysłu ciężkiego.
Rzucili wielką kasę na Corinthians. Ponad trzydzieści milionów euro sprowadziło do klubu różne gwiazdy. Transfer największej z nich, jeden z najbardziej uznanych argentyńskich dziennikarzy, Ezequeil Fernando Moores, komentował w radiu wraz z prezydentem Boca, Mauricio Macrim na antenie radiowej. Dziennikarz zapytał wtedy Macriego:
– Nie przeszkadza ci, że sprzedałeś dwudziestojednolatka rosyjskiej mafii?
– Boca nie sprzedało Teveza rosyjskiej mafii. Sprzedało go Corinthians.
Ale już pieniądze do Argentyny trafiły z dziwnych kont prosto z rajów podatkowych. Moores alarmował, że to nowy sposób mafii na to, by prać brudne pieniądze; te zarzuty powielał też później, już w kontekście działalności MSI w West Hamie, „The Guardian”.
Tevez zrobił w Brazylii furorę, a klub zdobył mistrzostwo. Wtedy MSI postanowiło wznieść się półkę wyżej, czyli zaatakować Europę. Chcieli wykupić West Ham, umieszczenie tam Teveza i Mascherano było dopiero pierwszym krokiem. Tymczasem Corinthians, z którego już się wówczas powoli wycofywali, legło w gruzach. Do klubu weszła policja, na Joorabchiana wydano nakaz aresztowania, tak samo na Berezuckiego, jego gruzińskiego kompana i prezydenta klubu. Klub tymczasem spadł z ligi. Bo to zaklęte koło: ktoś przejął długi, ale z kolei klub miał potem długi wobec niego.
To już dawne dzieje. Tu Joorabchian podczas mundialu, tuż przed Mickiem Jaggerem. Znowu jest przyjmowany na salonach w Brazylii, często widywany choćby w hotelu, w którym przebywała Selecao
Tevez w Anglii pozamiatał, był jednym z głównych powodów, dzięki którym West Ham utrzymał się w lidze. Ale gdy tylko wyszło na jaw, że 100% praw do zawodnika ma irański biznesmen, który nie musi się w żaden sposób liczyć ze zdaniem „Młotów”, wkroczyła FA. Ukarano klub, proceder błyskawicznie i skutecznie ukrócono. Sheffield United, które spadło z ligi, złożyło proces i go wygrało. West Ham i tak miał szczęście, że karnie nie relegowano go z ligi. Ale na szczycie 5.5 milionów funtów kary musiał jeszcze wypłacić Sheffield blisko 20milionowe odszkodowanie.
I kto powie, że Tevez nic nie kosztował? Oczywiście Joorabchian i MSI umywało od sprawy ręce. Cieszyło się z transferu gracza do United, który przyniósł im masę pieniędzy.
Akcja w Europie z ich punktu widzenia, mimo problemów, opłaciła się. Warto było ruszyć na podbój. TPO może i zostało skutecznie usunięte z Premier League, ale Doyen w ostatnich tygodniach wystosowało oświadczenie, iż tamtejsi prawnicy już mają na oku sposób, by to prawo podważyć i znaleźć legalną drogę do finansowego raju ligi angielskiej.
Fragment artykułu w magazynie Play the Game
Jeden z głównych aktorów zamieszania, Joorabchian, cały czas pozostaje na szczytach piłki. Jest agentem Marka Hughesa, pomógł mu sprowadzić połowę armii zaciężnej do QPR w czasach, gdy Walijczyk tam rządził. Ostatnio nieustannie fotografowany w Mediolanie, choćby podczas robienia miśków z Gallianim. Nic dziwnego – jest agentem Alexa i Taarabta. Irańczyk ma też pilotować transfer Douglasa Costy z Szachtara do Milanu. Pamiętacie, że Brazylijczycy z Szachtara nie chcieli wrócić na Ukrainę, prawda?
No właśnie, to też ma być sprawka Joorabchiana. Lucescu, trener „Górników”, udzielał mocno bezpośrednich wywiadów. Nazywał agenta per „mafioso”, a całe zamieszanie wokół piłkarzy Szachtara nazwał uprowadzeniem. – Widziałem się z piłkarzami przed meczem z Lyonem, wszyscy mówili, że nie ma problemu, będą pracować i grać. A potem pojawił się Kia i gracze, o drugiej w nocy, zniknęli. Zabrał Teixeirę, Douglasa, Freda. Chce uczynić ich wolnymi agentami i zarobić, tylko o to chodzi. To skandal. Kia to członek mafii.”
Piłkarze na Joorabchiana najwyraźniej nie narzekają
***
Doyen mocno związane jest też choćby z Atletico. To oni w wielkim stopniu finansowali transfer Falcao. Nie tylko wyłożyli dużą część pieniędzy, ale gdy w pewnym momencie Porto zgłaszało protest, iż Rojiblancos spóźniają się z ratami, nagle logo Doyen Sports zaczęło pojawiać się na koszulkach Atleti, a „Smoki” ucichły. Mówi się też, że Doyen miało bardzo dużo do powiedzenia przy przenosinach Falcao do Monaco. Samo Atletico nie boi się i chętnie korzysta z TPO, bo nie mogąc finansowo równać się z Barceloną i Realem, to dla nich szansa na wyrównanie warunków.
I, jak uczy poprzedni sezon, ma to szansę powodzenia. Na wielką skalę. Sytuacja z Tevezem pokazała, jak wielkie pieniądze można zarobić na TPO. Sytuacja z Atletico z kolei udowodniła klubom, że jest to dla nich szansa na sukces. Tak wyglądają fakty. Piękna historia Rojiblancos z zeszłego sezonu może też być niebezpiecznym precedensem, bo inne kluby chętniej zaczną korzystać – a w wielu przypadkach uzależniać się – od takich podmiotów jak Doyen Sports. Doyen Sports, mającego prawa do wizerunku Neymara, Doyen Sports, które właśnie zyskała prawa do wizerunku Simeone, a nawiązała współpracę z Januzajem.
Choć w porównaniu do Europy, w Ameryce Południowej TPO jest znacznie popularniejsze, tak już więcej pieniędzy można zarabiają tutaj. Rynek jest gigantyczny. Dane: raport Centre International De’Ture Sport.
***
Co więc na to różne organy, które powinny pilnować porządku w piłce? Platini zapowiedział wojnę z TPO. – Piłkarze przy okazji prawa Bosmana walczyli o swoją wolność. Teraz znowu muszą to zrobić. Wielu z nich nie ma już kontroli nad swoją karierą, są transferowani każdego roku, by generować zyska dla anonimowych osób. Angielska federacja pierwsza zauważyła problem i skutecznie go wyeliminowała, czego gratuluję.
UEFA nie może wprowadzić wielkich zmian bez porozumienia z FIFA, choć zapowiada, że to spróbuje zrobić na tyle na ile to będzie możliwe, jeśli światowa federacja będzie się ociągać. Możecie mieć mieszane uczucia do Platiniego, nie ufać jego zapewnieniom i motywacjom, ale już organizacja FIFPro, związek piłkarzy zawodowych, wysuwająca swoje obawy – to trzeba traktować bardzo poważnie. Szczególnie przypominając przykłady Andersona i Alberto.
Carlos Alberto przeniósł się do Werderu Brema z Fluminense wbrew swojej woli. – Moi właściciele (wymownie brzmi to po angielsku: my OWNERS) chcieli czegoś, czego ja nie chciałem… Ja wolałem zostać we Fluminense – przekonywał. piłkarz zagrał dwa razy w Niemczech i wrócił do Brazylii. Ostatnio natomiast głośna we Włoszech była wypowiedź Claudio Lotito, prezesa Lazio:
– Chcieliśmy kupić Felipe Andersona z Santosu. On chciał do nas przyjść, klub też chciał go puścić, ale ktoś tam ma pewien procent jego prawa i nas szantażuje. Nie będziemy dalej negocjować.
TPO było też omawiane na ostatnim kongresie FIFA. Ostatecznie okazało się, że obecnie istniejące prawo jest mocno nieszczelne. Niby zakazuje TPO, ale pozostawia wiele miejsca na interpretację. Przepis 18bis ze statutu transferów piłkarzy głosi: „Żaden klub nie może podpisywać kontraktu, dzięki któremu trzecia strona tego kontraktu będzie miała możliwość wpływania na decyzje klubu i jego politykę”.
Dlatego też Sporting był tak pewny siebie i liczył, że FIFA unieważni jego kontrakt z Doyen, gdy tylko ci zaczną naciskać. To była, najpewniej, przemyślana strategia. W praktyce, jak przekonują choćby agenci, w świetle obecnych zapisów łatwo to prawo ominąć. Trudno sprawę udowodnić, bo regulacje nie są dość ścisłe. Osoby będące wewnątrz sprawy przekonują, że w praktyce fundusz, jeśli tylko ma przewagę procentową pod względem praw nad zawodnikiem, często ma decydujące słowo odnośnie transferu.
Oczywiście, agenci są największymi obrońcami TPO. W ostatnich miesiącach uaktywnili się choćby Zahavi czy Kia, i chętnie wypowiadają się na temat zalet Third Party Ownership.
Zahavi: – W Anglii nie rozumieją, że dzięki temu dzieli się ryzyko. Jeśli piłkarz okaże się wspaniały, to i klub dobrze zarobi. Jeśli okaże się słaby, porażka nie okaże się tak bolesna.
Wszystko fajnie, tylko szkoda, że Zahavi nie jest już tak rozgadany, gdy zapytać go o transfer 50% praw Gonzalo Higuaina do szwajcarskiego FC Locarno, niedługo przed transakcją do Realu. To miało podnieść cenę, a też zwiększyć prowizję menadżerską, bo znacznie większa część kasy poszła do kontrolowanego przez niego Locarno, czyli de facto do jego kieszeni.
Kulisy transferu Higuaina do Locarno. Dane: Infobae.com
Kia: – Pomagamy ściągać znakomitych zawodników do klubów, które w innym wypadku nie mogłyby sobie na nich pozwolić. Poprawiamy konkurencyjność, sprawiamy, że rywalizacja jest ciekawsza. Wyrównujemy szansę.
Ale warto wspomnieć, że i 21 brazylijskich klubów z najwyższej klasy rozgrywkowej też złożyło protest do FIFA. I z tego względu też FIFA ma problem: w Brazylii, ogółem w Ameryce Południowej, to niezwykle rozbudowany system. Szacuje się, że 90% zawodników w brazylijskiej Serie A jest w TPO, a w innych krajach regionu również jest powszechnie obecne. Dlatego praktycznie niemożliwe jest od jutra wprowadzenie zakazu dla tej polityki, za bardzo zdestabilizowałoby futbol na kontynencie. W dodatku przewiduje się, że w przypadku ostrych zakazów, TPO po prostu zeszłoby do głębszego podziemia, a funkcjonowało cały czas.
Kluby brazylijskie w swoim proteście przekonywały, że UEFA aż tak ostro atakuje TPO, bo europejska federacja chce zwiększyć przewagę nad piłką klubową w Ameryce Południowej. Za grosze mieć możliwość pozyskiwania talentów. To w TPO widzą jednego z odnowicieli rodzimej ligi, bo dzięki niej są w stanie sfinansować lepszych graczy, nie muszą być skazani na resztki, które rzuci klub ze Starego Kontynentu. Działa to chociażby według takiego systemu:
– Piłkarz jest kupowany z innego klubu przez zewnętrzną spółkę i umieszczany w Brazylii. Piłkarz, na którego w innym układzie nie byłoby stać brazylijskiego klubu. Ten z kolei ma dzięki temu więcej pieniędzy na płace i akademię. Finansami zajmuje się zewnętrzna spółka, Corinthians czy Fluminense daje „scenę”.
Ktoś porównał to do leasingu. Brazylijskich klubów nie stać na kupno odrzutowców. Wolą wziąć je w leasing. Tak rozumują.
Masowy eksport piłkarzy z Brazylii na wykresie z raportu firmy audytowej KPMG
Tak samo nie dziwne, że kluby portugalskie i hiszpańskie chętnie próbują TPO. Gospodarka Portugalii jest w recesji, tamtejsze najlepsze kluby natomiast praktycznie w ogóle tego nie odczuwają dzięki zewnętrznym firmom. Zespoły La Liga cierpią natomiast przez faworyzujące Real i Barcelonę prawa telewizyjne, dla nich ten model to szansa na podjęcie walki z większymi, co rok temu udowodniło Atletico. Ale nie jest wcale tak, że TPO interesuje wyłącznie tych, którzy w przeciwnym razie nie byliby w stanie osiągać swoich celów. The Guardian namierzył też, że zamieszana w proceder jest Chelsea.
Dochodzenie brytyjskiej gazety wykazało, iż Abramowicz ma udziały w spółce Quality Sports Investments, mającej siedzibę w raju finansowym Jersey, małej, posiadającej sporą autonomię irlandzkiej wysepce. Status tej firmy to doskonały przykład największego problemu z TPO: braku transparentności.
To prawdziwa pajęczyna wszelkiego rodzaju firemek – zasłon, uwaga, w tę sieć wchodzą: Quality Sports Investments Fund Limited, Quality Sports Investments Fund GP Limited, Quality Sports Jersey GP Limited, Quality Football Ireland Limited, Quality Football Ireland III Limited i Quality Football IV Ireland Limited.
Nawet nie próbujcie mnie pytać dlaczego jest ich tyle, jaki to ma cel. Nie jestem w stanie wytłumaczyć. Ale są twarde dowody na to, że Chelsea ma tam wpływy i udziały. Zresztą nie tylko oni, bo również Gestifute International, agencja superagenta Jorge Mendesa, notabene także zarejestrowana w Irlandii.
Źródło: TheGuardian
Uf, można się pogubić. Przypomnijcie sobie teraz jak „przejrzysta” jest sytuacja Doyan, a jasne stanie się, że tego typu mglista działalność to w tej branży absolutna norma.
W każdym razie, na zapytania „The Guardian”, w siedzibie The Blues panowało dyplomatyczne milczenie. Właściwie to nie dziwi, bo w razie czego, jak donoszą prawnicy, Chelsea nie łamie zasad ustalonych przez Premier League. Posiadanie udziałów w spółce, która inwestuje w finansowe prawa piłkarzy w krajach, gdzie takie rzeczy są dozwolone, nie łamie reguł. Nie będzie żadnej sprawy ani kary. Mimo, iż ten twór jest aktywny na rynku transferowym i ze znanych nazwisk, w swoim czasie, kupił część praw do choćby kilku graczy Sportingu: Ricky’ego van Wolfswinkela, Diego Rubio, Fabiana Rinaudo. Dla zainteresowanych, więcej o sprawie Chelsea TUTAJ.
***
Podsumujmy. Oto obawy i zarzuty, jakie wysuwają UEFA, FA, generalnie wszyscy przeciwnicy TPO:
1. Brak integralności rozgrywek. To niebezpieczne, że zewnętrzna firma ma władzę nad piłkarzami z różnych klubów, a czasem i w dużej mierze całymi klubami. Prywatny właściciel może skutecznie naciskać na to kto ma grać, kto ma zostać sprzedany itd.
To z kolei może wpłynąć na utratę reputacji futbolu. Bo wnikając w szczegóły, wszystko na ten moment jest w miarę przejrzyste – gra Benfica kontra Sevilla, każdy o swoje. Ale za chwilę, jeśli TPO się rozrośnie, będzie grała Benfica kontra Sevilla, ale również trzecia drużyna, Doyan, które będzie miało po kilku zawodników w każdej szatni. To z kolei stwarza zbyt wielkie pole do kręcenia wałków. Do podejrzeń. Jest mało etyczne i wbrew duchowi sportu. Najwięksi, z FIFA i UEFA na czele, obawiają się, że taki model zniechęci sponsorów i kibiców. Że zatruje futbol.
2. Nie ma publicznych informacji na temat źródła finansowania spółek takich jak Doyan, nie ma właściwie żadnej przejrzystości do kogo ostatecznie trafiają pieniądze i skąd pochodzą. A mimo to biznes się kręci. To z tego powodu idealne warunki do prania pieniędzy.
3. Omijanie Financial Fair Play. Kluby szukając wzmocnień mogą podzielić się kosztami z TPO, a wtedy taka suma nie wlicza się do FFP. Cała idea tego projektu, tak forsowanego przez UEFA, ląduje w śmieciach.
4. Nierówne szanse dla drużyn w różnych krajach. W Anglii jest zakaz TPO, w Hiszpanii nie. Ci drudzy mają więc dodatkowe, potężne jak widać źródło pozyskiwania pieniędzy.
5. Rozregulowywanie rynku, destabilizowanie związku pomiędzy piłkarzem i klubem. Zewnętrzny inwestor zyskuje na transferze, nie na trzymaniu gracza w klubie przez długi czas. Będzie naciskał na szybką sprzedaż. Tworzenie stałej, trwałej i silnej kadry ich nie interesuje. Szczególnie, że gdy piłkarzowi wygaśnie kontrakt, on również traci wpływy na jego karcie.
W konsekwencji dla klubów mocno zrośniętych z TPO, priorytetem staje się zysk, a nie zwycięstwo.
6. Kwestie etyczne. Piłkarze traktowani coraz bardziej jak towar. Praktyki na granicy human-trafficking.
Oto z kolei pozytywne aspekty, na które powołują się obrońcy Third Party Ownership:
1. TPO pomaga mniejszym klubom wskoczyć na wyższym poziom. Zyskują one nową formę finansowania, która może być skuteczna i pozwolić na rywalizację z najlepszymi.
2. W sensie praktycznym, niewiele różni się to od wypożyczenia. Chelsea wypożycza gracza do Vitesse, irański biznesmen wypożyczył gracza do West Hamu. Chelsea też ma władzę nad przyszłością swojego wypożyczonego zawodnika, taką jaką miał Joorabchian nad Tevezem.
3. Inwestor pomoże zawodnikowi w znalezieniu lepszego klubu. Tak jak w przypadku Rojo: Doyan i zawodnik utworzyli wspólny front.
4. W Brazylii chociażby mówi się, że prywatny sektor piłkarski bardzo pomaga rozwojowi tamtejszego futbolu. Zewnętrzne spółki dochowały się swoich sieci skautingowych, dużo łożą na szkolenia. Gdyby to teraz usunąć, tamtejsza piłka dostałaby cios.
5. Niektórzy prawnicy sugerują, że nałożenie restrykcji uderzyłoby także w prawo unijne, a mianowicie w wolność handlu.
A tu proponowane pomysły rozwiązań kompromisowych. Zebrane w sieci.
1. Transparentność. To po pierwsze i najważniejsze. Spółki muszą działać na legalnych, w pełni jasnych zasadach. Muszą ujawniać informacje, listę płac, gdzie idą pieniądze. Trzeba zacząć od wyeliminowania szarej strefy.
2. Piłkarz musi mieć decydujący głos w sprawie. Żadna z decyzji co do jego praw nie może być podjęta wbrew jego woli.
3. Współwłasność dotyczy tylko piłkarzy pełnoletnich.
4. Wprowadzić licencje TPO. Każdy, kto chce się tym parać, musi być zarejestrowany, mieć odpowiednie papiery, zdać test. Każda umowa, którą zawrze, musi też znajdować się w formie kopii w centrali. W przypadku mataczeń, godzenia w wolność piłkarzy albo wpływu na status gracza w zespole, nastęuje utrata licencji, a sam kontrakt unieważniony.
5. Prawa do zawodnika – maksymalnie 30% poza klubem.
6. Tylko kilku piłkarzy w klubie może mieć umowy o współwłasności. W tym momencie Benfica i Porto mają ledwie kilku w pełni posiadanych przez siebie.
***
Bardzo wątpliwa jest eliminacja Third Party Ownership. A właściwie: praktycznie niemożliwa. Rola agentów wzrasta, podczas gdy klubów będących w trudnej sytuacji finansowej, skłonnych do kompromisów, nigdy nie braknie. Casus Anglii jest optymistyczny, ale tam nigdy nie było wielkiej historii takiego rodzaju praktyk, w wielu krajach natomiast są już mocno zakorzenione. W razie próby ich usunięcia siłą, tak jak pisałem wcześniej, po prostu TPO przeniosłyby się do podziemia.
Wydaje się więc, że jedyny sposób to oswojenie TPO. Wciągnięcie go w ramy regulacji FIFA i UEFA, ukrócenie panującego obecnie dzikiego zachodu, gdzie nawet nie wiadomo z kim ma się do czynienia. Kto właśnie wpłacił miliony dolarów na twoje konto, kto ma prawa do gwiazdy europejskiej piłki.
Jest to możliwe, bo wprowadza to właśnie choćby Argentyna. Tam TPO ma długą tradycję, nie walczy się więc z samą ideą, ale z wolną amerykanką jaka panuje w branży. Federacja Argentyny wprowadza się zdrowe zasady i zdrowo się je argumentuje. Choćby reguła o posiadaniu 30% praw piłkarza maksymalnie: po co inwestorowi więcej? Wiadomo, że gdy będzie zbyt zachłanny, napotka problemy ze strony klubu, a więc wspólnika, gdyż jemu nie będzie się przecież opłacała sprzedaż.
To też przykład oczywiście dotyczący Rojo. Pouczający dla całego piłkarskiego świata, w tym również – trzeba się z tym pogodzić, bo i oni właśnie weszli do piłkarskiej „rodziny” – dla Doyen Sports i im podobnych.
Leszek Milewski