Reklama

Gdyby polska piłka była na poziomie Bundesligi, umarłbym z głodu

redakcja

Autor:redakcja

04 marca 2016, 09:25 • 16 min czytania 0 komentarzy

Dlaczego z Ekstraklasy emocje trzeba wyciskać na siłę? Który klub mógł się stać polskim Manchesterem United? Czy Kręcina okaże się typowym polskim działaczem? Jakiego trenera powinna zatrudnić Wisła? Który dziennikarz obraził się na żarty z Poligonu? O tym wszystkim, a także o wielu innych sprawach porozmawialiśmy z Andrzejem Kałwą, felietonistą Weszło i twórcą „Trzeciej Połowy” Canal+. Jedynym (?) człowiekiem, który nie stracił w tym sezonie ani jednego meczu Ekstraklasy.

Gdyby polska piłka była na poziomie Bundesligi, umarłbym z głodu

Odczuwasz czasem zmęczenie Ekstraklasą?

Co wtorek.

W tym tygodniu to pytanie jest jeszcze bardziej zasadne.

Zmęczenie po kolejce przychodzi zawsze, ale pod koniec sezonu momentami mam dość. Nie chcę oglądać ani pisać. Po dwóch tygodniach ta potrzeba jednak wraca. Przez osiem miesięcy w roku nie mam weekendu i kolejki ligowe porządkują mi rytm dnia. Jeśli piszesz o Ekstraklasie od sześciu lat, to szybko zaczynasz tęsknić.

Reklama

Kiedy nagromadzenie meczów jest tak duże, uważasz, że wprowadzenie reformy było słuszne?

Tak.

Bez wahania?

Oczywiście. Piłkarze ciągle powtarzają, że im więcej kolejek, tym więcej grania, a dla mnie dodatkowo więcej pisania. Początkowo byłem sceptyczny, ale po roku okazało się, że reforma zdała egzamin. Emocje mamy nie tylko w końcówce, ale też w środku sezonu, kiedy zaczyna się zarysowywać podział górnej i dolnej ósemki. Jasne, ze gdy przez dwanaście dni masz trzy kolejki, to bywa męczące, ale naprawdę się przekonałem do tego systemu. I kiedy słyszę, że znowu mamy zmieniać, to jestem przeciwko. Może jest dziwnie, ale podoba mi się.

To wyciskanie emocji na siłę jest twoim zdaniem skuteczne?

Zgadzam się, że na siłę, ale może to jest metoda? Może tak trzeba u nas postępować? Pamiętam sezony, kiedy od 15-16. kolejki było wiadomo, które cztery drużyny grają o mistrza, które bronią się przed spadkiem, a środek ma kompletnie wyczesane i pyka sobie do końca pilnując wyniku. Wtedy było nudno, teraz jest ciekawie.

Reklama

A kiedy słyszysz sceptyków – których jednak jest więcej – że dzielenie punktów jest niesportowe?

Póki wszyscy znamy reguły przed początkiem sezonu, nie widzę tu niczego niesportowego. Moglibyśmy mieć normalną 16-zespołową Ekstraklasę, nudy i piłkarzy wożących się przez pół sezonu, a mamy ligę ciekawą. Skoro musimy wyciskać emocje na siłę, to wyciskajmy. Do mnie też początkowo trafiały zarzuty krytyków reformy. Rozumiałem trenerów, którzy narzekali, że za dużo meczów, zbyt wiele kontuzji i dzielenie punktów jest dziwne. W końcu jednak się przekonałem. Nikomu nie zabraniamy ustawienia się taktycznie pod kątem całego sezonu. Berg próbował to robić, na początku grał kompletnie losowym, czasem pół-juniorskim składem, co miało się opłacić właśnie na koniec rozgrywek. Zagłębie postępuje podobnie. Dzięki temu mamy więcej nowych nazwisk. Dlatego mówię: korzyści reformy przeważają nad jej wadami.

Reforma to – twoim zdaniem – środek np. na dziesięć lat, żeby polska piłka nabrała rozpędu i ruszyła w pogoni za Europą czy stałe rozwiązanie?

Jestem sceptyczny co do zdolności przyjmowania europejskich standardów przez polskie kluby. Spójrz na Wisłę. Wydawało się, że będzie rządziła ligą przez lata i że stanie się przedsiębiorstwem, które będzie funkcjonowało samo. I co?

Uważaj z takimi opiniami, bo ci zarzucą w komentarzach kompleks Wisły.

Urodziłem się i -dzieści lat mieszkałem w Krakowie. Pierwszy mecz, na jakim byłem, to ligowe spotkanie Wisły. Nie dziwię się frustracji kibiców. Nie spadli z poziomu: „po latach posuchy nagle zdobyliśmy dwa mistrzostwa”, tylko przez trzynaście lat osiem razy sięgali po tytuł. Podkreślam jednak: nie wierzę, że polskie kluby bez przymusu zmienią się w przedsiębiorstwa. Canal+ wpompował w piłkę potężne pieniądze, które jednak zostały przejedzone. Teraz Komisja Ligi wymusza pewne sprawy, ale dopóki nie zagrozi surowszym odbieraniem punktów, będzie tak jak teraz. Jedni się starają, a drudzy ślizgają. Tu nie dogrzejemy murawy, tu nie włączymy reflektorów, tu nie zapłacimy, ale dogadamy się na później. Gdyby polskie kluby korzystały z reformy na zasadzie ogrywania młodziaków i sprzedawania ich na Zachód – wtedy byłoby okej. Jeżeli przez dziesięć lat kluby będą trzymane za twarz i zmuszane do respektowania podręcznika licencyjnego, wprowadzania młodzieży i porządkowania spraw finansowych, wtedy będziemy mogli odejść od reformy. Dopiero kiedy – teraz celowo przegnę – Ekstraklasa upodobni się do Bundesligi w zasadach działania. Na razie reforma to sposób na cywilizowanie ligi.

Co cię najbardziej razi w Ekstraklasie?

Doraźność. Patrzenie w perspektywie sezonu. Tak Bogiem a prawdą nawet Legii można to zarzucić. Rzadko bierze się trenera z pełną świadomością na parę lat, który ma zrobić klub jak Alex Ferguson. Taki docelowo miał być Berg, ale Legia – najlepiej zarządzany klub – też nie utrzymała nerwów. Wisła nigdy tego nie miała. Gdyby Cupiał nie zwalniał ciągle trenerów, to po czterech-pięciu latach zbudowaliby polski Manchester United. Nie mieliby przeciwnika w naszej lidze. Nikogo nie było stać na to, żeby konkurować z Wisłą.

Aco Vuković napisał na Twitterze, że gdy pytają go, co najbardziej zmieniło się w Polsce od 2001 roku, odpowiada: Wisła Kraków.

Świetne podsumowanie. Nie trzeba być kibicem Wisły, by to piętnaste miejsce bolało. To był klub, przy którym wszyscy byli przekonani, że w końcu awansuje do Ligi Mistrzów. Przy Legii i Lechu mówi się, że może powalczą. Może, może, może. U Wisły nigdy nie było tego „może”, tylko pewność. Oczywiście, że potwornie dawali ciała, ale też mieli pecha przy losowaniu Barcelony czy Realu. Gdy Maaskant przychodził do Krakowa, miał dostać dwa lata, by zbudować zespół na Ligę Mistrzów. W ciągu roku zdobył mistrzostwo, a potem poleciał. Kompletnie tego nie rozumiem. Spójrz na Łęczną – Szatałow jest tam długo, buduję drużynę, dokleja zawodników i na efekt patrzy się z przyjemnością. Nie zawojują ligi, ale też raczej nie spadną. A inne kluby? Korona zajmie piąte miejsce, więc za sezon bijemy się o puchary. Ósme miejsce traktowane jest jak porażka. To przecież nie przystoi! I tak sobie myślę: Jezu, w polskiej ekstraklasie jest 16 drużyn. To czubek naszej piłki. Mamy kilka tysięcy klubów, więc chyba pierwsza szesnastka to żaden wstyd! Piast awansował do pucharów, odpadł, Brosz poleciał.

Latal też może polecieć, jeśli np. skończą sezon na siódmym miejscu. 

Tego się spodziewam, ale liczę, że pukną się tam w głowę i pomyślą o budowaniu na lata. Mam nadzieję, że Kręcina nie jest na tyle typowym działaczem, że mógłby wyrzucić Latala. Bo po co? Wezmą następnego trenera i będzie tak samo. Czyli jak w Koronie.

Masz w tym sezonie pewniaka do spadku? 

Patrząc na składy… nikt nie jest do spadku. Górnik i Wisła mają drużyny na pierwszą ósemkę, ale mogą spaść. Kto wie – może Termalica? Grają ładną, inteligentną piłkę, ale czy nie zabraknie im doświadczenia? Byłbym zadowolony, gdyby Komisja Ligi doszła do wniosku: kluby z pierwszej ligi mają problemy finansowe, więc w tym sezonie wyjątkowo zostawiamy wszystkich. Na to, że Wisłę można odbudować, straciłem nadzieję po zwolnieniu Maaskanta. Mimo że za nim nie przepadałem. To był jasny sygnał, że nie będzie już szans na nikogo poważnego z zagranicy, a kiedy polski trener trafia na Reymonta, to kwestią czasu jest zwolnienie. Nie po rundzie, czy sezonie, ale nawet po jednym meczu, bo nie decyduje dyrektor czy prezes tylko kaprys właściciela.

Widzisz kandydata na trenera Wisły?

Na miejscu właściciela pomyślałby o Lenczyku.

Chyba mają z Cupiałem na pieńku.

Wielkość właściciela poznaje się po tym, że potrafi schować humory do kieszeni. Ale skoro potrafi zwolnić trzech trenerów w ciągu sezonu, to i nie byłoby szans, żeby Lenczyk dotrwał. On jednak mógłby coś zrobić z tym klubem. Psychicznie i taktycznie. Inni kandydaci? Nie wiem, czy Kocian jest na Wisłę. Świetnie pracował w Ruchu, słabo w Pogoni, czyli prawie jak Zieliński. Tak samo można powiedzieć o każdym trenerze w Polsce.

To jak ocenić, który trener jest dobry?

Nie da się ocenić warsztatu kogoś, kto pracuje przez rok, przychodzi w trakcie sezonu, dostaje drużynę po poprzedniku, próbuje coś zrobić przez jeden okres przygotowawczy, a często ma też mały wpływ na transfery. Ciekawym trenerem jest Podoliński. W Cracovii pokazał, że ma pomysł, ale się przeliczył. Liczył, że spotka się z profesjonalistami, a spotkał się z jednym wielkim fochem. Zieliński wszedł do szatni, część usiadła na ławce, ale grupa kojarzona ze spadkami i fatalną grą – Żytko, Szeliga i inni – wyleciała. Nagle się okazało, że prezes przestał się wcinać, a trener cieszy się autorytetem i ma szansę na wyniki. Podolińskiego piłkarze traktowali jak dzieciaka, a Filipiak jak trenera na dorobku, który ma słuchać tych, którzy mu płacą. W Podbeskidziu prezentuje podobny pomysł na grę i jakoś zdaje egzamin. Gdybym jednak był szefem dużego klubu i miał duże pieniądze, zatrudniłbym Probierza na 4-5-letnim kontrakcie. To trudny człowiek, ale trener w naszych warunkach nie może być łatwy. Albo zje go szatnia, albo prezes. Pozytywnie zaskoczył mnie też Mandrysz.

Bo nie spodziewałeś się po Niecieczy takiego stylu?

Wchodzi beniaminek z kompletnego zadupia i nie tylko nie boi się rywali, z którymi powinien dostać 0:5 na dzień dobry. Często słabsze drużyny nadrabiały braki umiejętności ambicją. Wjeżdżały w kostki i szarpały za koszulki. Termalica gra inteligentną i elegancką piłkę niezależnie od przeciwnika. Nawet, kiedy przegrywa! To świadczy o klasie trenera. Często rzucało mi się to w oczy podczas meczów naszych drużyn w pucharach – Wisły z APOEL-em czy Legii ze Steauą. Przeciwnicy grali swoje, a nasi szarżą 15 minut oblężenia, potem 15 minut zdychania. A tamci na jednostajnym tempie, spokojnie, według planu. To ma Termalica, ale też Piast.

Ominąłeś jakiś mecz Ekstraklasy w tym sezonie?

W tym nie. Nawet kiedy nakładały się przy trybie multiligowym, staram się obejrzeć z odtworzenia. Wcześniej zdarzało się, że przy Multilidze pod koniec sezonu któryś przepadał, ale wtedy oglądałem powtórkę w wakacje.

Oglądasz to faktycznie w stu procentach wnikliwie czy zdarza ci się gotować lub prasować?

Czasem gdy mecz jest tak nudny, że nie da się oglądać, odpalam z boku książkę. Mam jednak słuchawki, więc gdy coś się dzieje, to natychmiast reaguję. Czasem przegapię jakiś błąd sędziego, ale natychmiast dostaję powtórkę. Kiedy zaczynałem przygodę z pisaniem, zdarzało mi się zasnąć podczas meczu. Pamiętam Arka – Cracovia. Nie dało się tego oglądać. Po 20 minutach wiedziałem, że będzie źle, a po 30 spałem w fotelu. Po meczu obudziłem się w panice. Trzecia połowa do przygotowania i co tu zrobić?! Teraz takich błędów nie popełniam. Jeżeli zasnę, to budzę się po pięciu minutach odświeżającej drzemki.

Jak widzisz takie boiska jak ostatnio w Kielcach, to nie czujesz się podłamany i nie zadajesz sobie pytań, czym ty się w zasadzie zajmujesz?

Byłem wręcz podbudowany, bo spodziewałem się strasznej kupy, a mecz był super! Sześć bramek, rewelacja. Okazuje się, że gdy piłkarze chcą, to nie ma znaczenia, na czym zagrają. Byłem natomiast przerażony samym boiskiem. Jak w 38-milionowym kraju można mieć taką murawę w Ekstraklasie? Rozumiem ciężką zimę, gradobicie, minus 50 stopni czy suszę, ale przy takiej pogodzie?! Nie znam się na utrzymaniu zieleni, ale chyba przy takiej zimie utrzymanie murawy jest mimo wszystko łatwiejsze. W Kielcach nie było nic. Kompletne błoto po kostki. Przez całą zimę nawet nikt nie kiwnął palcem. Mój top trzy najgorszych muraw ever obok Poznania i Cracovii. Ta murawa wygląda tak, jakby coś w niej żyło. Momentami miałem wrażenie, że coś z niej zaraz wyskoczy i rzuci się na piłkarzy.

Z drugiej strony takie sytuacje to dla ciebie woda na młyn. Jest z czego kręcić szyderę.

Gdyby polska piłka była na poziomie Bundesligi, umarłbym z głodu. Cały pieprz polega na tym, że mogę sobie pozwolić, żeby w ogóle nie napisać o meczu. Jedna z najlepszych polskich notek w trzeciej połowie brzmiała: Mecz się odbył. I kropka. Im dziwniej w polskiej lidze, tym lepiej.

Bundesligi nigdy tu nie będzie.

Naiwnie sądzę, że jeśli pięć klubów będzie profesjonalnych, to reszta będzie musiała za nimi pójść.

Wtedy zmienisz branżę?

Co roku jestem przygotowany na telefony: „super było, ale czołem”.

I co byś robił?

Pisałbym o czymś innym. To jedyna rzecz, którą potrafię robić. Czy o filmie, czy o historii, czy o klockach Lego.

Masz niesamowitą umiejętność łączenia kultury ze sportem. Oglądając filmy zapisujesz sobie np. cytaty, które można wykorzystać w Poligonie lub Trzeciej Połowie?

Śmieje się, że mam w głowie jeden wielki śmietnik. Nigdy nie poszedłem w bardzo wąską fachowość. Nigdy nie skupiłem się na jednej dziedzinie. To powoduje, że człowiek odcina sobie możliwości inspiracji. Zawsze czytałem i oglądałem wszystko. Masa spraw zostawała w głowie. To taka erudycja dyletanta. Znam różne rzeczy z miliona dziedzin i – co bardzo się przydaje – potrafię szybko kojarzyć.

Widzisz zmarnowaną akcję w meczu Podbeskidzia i kojarzy ci się z dwudziestoleciem międzywojennym?

Nie wiem, jak to się dzieje. Po prostu się pojawia. Czasem mam skojarzenia zwykłe, a czasem kompletnie oderwane. Podsumowanie rundy w Canal+ przygotowaliśmy na podstawie „Rękopisu znalezionego w Saragossie”. Nie mam pojęcia, kiedy to się urodziło, ale kiedy już wpadł mi taki pomysł, to oglądałem pewne rzeczy właśnie pod tym kątem. Czasem mam kompletną głupawkę, która się ulewa w różne skojarzenia. Innym razem brnę, żarty są wyrąbane i piszę wyłącznie czystym warsztatem.

Opisujesz mecz od razu po jego zakończeniu czy czekasz, aż ci się wszystko ułoży w głowie i wyrzucasz z siebie wszystko na raz po kolejce?

Czasem piszę dniami, np. mecze piątkowe w sobotę rano, ewentualnie w poniedziałek rano całość, w oczekiwaniu na ostatni mecz. Weekend to maraton. Zaczyna się o 17:30, kończy o północy. A oglądam nie tylko mecze, ale też rozmowy, programy czy wstawki z trybun.

Przy okazji musisz wyłapywać żarciki do Trzeciej Połowy.

Staram się nie powtarzać żartu w Poligonie i Trzeciej Połowie, ale nie zawsze się udaje. Siedzę z kartką, kolorowymi długopisami i z jednej strony notuję zapis meczu, z drugiej, że ktoś rzucił butelką lub wpadł w bandy reklamowe. Na koniec to wszystko przeglądam i próbuję zszyć opowieść. Początkowo miały być same bramki, ale po drodze zrodził się pomysł na podsumowanie jak na Weszło.

Zdarzyło się, że ktoś się obraził za te żarty?

Z Trzeciej Połowy nie.

Ale z Poligonu tak.

Pisałem na Z Czuba podsumowania kolejek w poniedziałek. Kompletny odjazd, głupawa, wolna Amerykanka. W tym czasie Żelek prowadził studio z murawy. Nie byłem do tego przekonany i zacząłem robić sobie żarty. Żelkowi zrobiło się przykro, ale naprawdę przegiąłem pałę. Bo to nie były już zwykłe żarty, tylko pastwienie się.

To co ty tam pisałeś?

W „Mistrzu i Małgorzacie” był konferansjer Żorż Bengalski. Tak się złożyło, że i tu, i tu literka „Ż”, więc mi pasowało. Tyle że ten Żorż nie był śmieszny i wszyscy go mieli dość. Opisywałem więc kwestie Żelka na zasadzie: „powiedział Żorż Bengalski”. Raz to mogło być dopuszczalne, ale drugi, trzeci, czwarty? Potem już Żelek prowadził te studia dobrze, ale postać konferansjera tak mi się zakodowała, że wręcz się na nim wyżywałem. Przekroczyłem granicę i kiedy się spotkaliśmy, to porozmawialiśmy od serca. Żelek miał prawo mieć do mnie żal. To spotkanie było jednak uzdrawiające. Uświadomiło mi, że nie siedzę w klitce – a taką miałem świadomość – i nie piszę tekstów, które czyta w porywach 200 osób, tylko zdecydowanie więcej. Od tej pory zacząłem uważać na to, co piszę. Nie cenzurowałem się, ale miałem świadomość, że mogę komuś sprawić przykrość. Teraz jeśli się czepiam, to staram się za coś, a nie do kogoś.

Masz jakieś ulubione „ofiary”, które gdy widzisz na ekranie, to wiesz, że za moment może być gorąco?

Może nie ofiary, ale wiem, że jeśli wyjdzie trener Probierz, to usłyszymy: „ja się tym nie przejmuję, mnie to w ogóle nie dotyczy”, choć zawsze go dotyczy i zawsze się przejmuje. Trener Czerczesow ustawi reportera dwoma-trzema zdaniami, a Podoliński będzie budował długie zdania, przy których notowaniu nie nadążam. Zauważyłem, że źle na krytykę reaguje Tomasz Hajto. Nie tylko moją, ale ogólnie. Na przykład ostatnio, gdy przyczepiono się do relacji „life”. Przy większości piłkarzy jednak wiesz, czego możesz się spodziewać. Niewielu da się słuchać z przyjemnością, choć to nowe pokolenie jest bardziej wygadane. Dominuje wśród nich bardzo profesjonalne podejście do zawodu. To, jak się zaprezentujesz przed kamerą, jest częścią twojego wizerunku. Osyra i Szeliga wychodzą na boisko bez respektu do przeciwnika, ale przed kamerą też nie wygłaszają regułek, tylko prowadzą normalną rozmowę. Coś się zmienia. Nie ma już tak, że bierzesz piłkarza i widzisz przerażenie, żyłę na czole, a chłopak sam nie wie, co mówi, bo używa sześciu dyżurnych wyrażeń, które gdzieś usłyszał.

A sędziowie jak podchodzą do twoich ocen? Pytam, bo chyba ty najbardziej wnikliwie oceniasz ich w mediach.

Jestem kompletnie poza środowiskiem. Nie znam ani jednego piłkarza, sędziego czy trenera, więc nie wiem, co sądzą o moich tekstach.

A nie chciałeś wejść do środowiska?

Nie, nie.

Dlaczego? Na naszym wywiadzie z Bońkiem jednak się pojawiłeś.

Bo byłem ciekaw, jak Boniek wygląda i jak zachowuje się na żywo. Trochę jak kibic. Kiedy czytelnicy przyczepiają się, że coś napisałem nierzetelnie – „powinna być żółta, a nie czerwona!” – to zawsze mówię: jeśli chcecie fachowego pisania o piłce, to idźcie do moich kolegów. Nie jestem fachowcem. Jestem na etacie trefnisia. Faceta, który pokazuje, że piłka nie musi być wąsko pojętą dziedziną sportu. Może kiedyś dostanę propozycję: „idź rób wywiady”, ale wtedy skończy się takie pisanie jak teraz.

Ale skoro oglądasz te wszystkie mecze, to musi cię ciekawić wiele spraw i na pewno masz masę wątpliwości, które mógłbyś rozwiać, gdybyś wszedł do tego środowiska. Masz taką możliwość, a póki co jesteś wyjątkiem – chyba jedynym dziennikarzem piłkarskim, który całkowicie pozostaje poza branżą.

Nie jestem dziennikarzem. Nie lubię tego słowa. To mocno określony zawód o konkretnych umiejętnościach. Można mnie ewentualnie określić mianem felietonisty lub publicysty. Wywiady? Pewnie mógłbym zadzwonić i się z kimś umówić, ale po pierwsze nigdy tego nie robiłem, więc nie wiem, czy bym umiał, a po drugie – włącza mi się myślenie historyczne. Na studiach mnie uczono, że jeżeli ktoś coś powiedział, to nie znaczy, że tak faktycznie jest. To znaczy wyłącznie, że ktoś tak powiedział. Niekoniecznie więc dowiem się prawdy, tylko tego, co dana osoba chce powiedzieć.

Jesteś zrażony do tych wszystkich rozmówek?

Większość moich wątpliwości rozwiewacie wy lub ludzie z innych redakcji. Od was dowiaduję się więcej niż usłyszałbym w jakimś wywiadzie. Mogę czytać, analizować i wyciągać wnioski, ale mam pisać swoje kawałki, a nie dokonywać fachowej analizy postępowania trenera. Mogę wręcz tworzyć kompletną fikcję, na którą nie mógłbym sobie pozwolić, gdybym zaczął pracować przy mikrofonie. Moim ideałem jest postać komentatora politycznego ze Stanów Zjednoczonych – jednego ze sławniejszych – który nigdy nie był w Białym Domu. Nie zna się prywatnie z politykami, nie chodzi na kolacje. Czysto zawodowe podejście, pozwalające zachować obiektywizm.

W naszej piłce takie podejście byłoby niemożliwe.

Tak myślę. Druga sprawa – gdybym miał 20-30 lat, pewnie łatwiej byłoby mi nawiązywać kontakty. W moim wieku tymczasem podchodzę z dużym dystansem. Nie ma sensu próbować czegoś innego. Są lepsi.

Co ty dokładnie robiłeś, zanim trafiłeś na Z Czuba?

Pracowałem jako historyk i redaktor w wydawnictwie. Składałem książki i robiłem korekty. Studia historyczne dały mi szerokie spektrum umiejętności, a w wolnych chwilach pisałem na grupie usernetowej: sport/piłka nożna. Było tam kółeczko legijne, kilku z Lecha, mocna grupa Wisły, a ja się wpieprzyłem z nastawieniem: „w Ekstraklasie jest 16 drużyn, a wy ciągle mówicie o trzech?”. I tak zacząłem pisać o pozostałych meczach. Wreszcie doszło do tego, że mogłem żyć tylko z pisania o piłce. Teraz dla oddechu i higieny psychicznej, ale też ze względów finansowych pisuję także dla papowskiego portalu Dzieje.pl. Od samej piłki bym sfiksował. Siedząc X lat w futbolu złapałem się na tym, że piszę recenzje używając języka sportowego. A historia to przecież zupełnie inny styl.

Nie lubisz tego słowa, ale masz świadomość, że jesteś ginącym gatunkiem dziennikarza?

Jestem ginącym gatunkiem człowieka, który miał szczęście korzystać ze wszystkiego, co było wokół. Wychowałem się w rodzinie, gdzie czytało się książki, słuchało dobrej muzyki i oglądało świetne filmy, po których się dyskutowało. Nie było strasznej presji: musisz robić tylko to i być w tym świetny. Wyrosłem na dyletanta-erudytę. Niby erudycja się przydaje, ale nie jestem dziś ekspertem w żadnej dziedzinie. Ani w historii, ani w piłce. Klasyczna dyskusja Polaka o polityce.

Piłką zajmujesz się tak długo, że dla wielu możesz uchodzić za eksperta.

Ale co najwyżej eksperta przez zasiedzenie.

Rozmawiał TOMASZ ĆWIĄKAŁA

Najnowsze

Weszło

Polecane

Jonah Lomu. Wybryk natury, który odmienił rugby

redakcja
3
Jonah Lomu. Wybryk natury, który odmienił rugby
Ekstraklasa

Adrian Siemieniec: Pracowałem za 500 złotych. Ale za darmo też bym to robił [WYWIAD]

31
Adrian Siemieniec: Pracowałem za 500 złotych. Ale za darmo też bym to robił [WYWIAD]
Ekstraklasa

Pracoholizm, zaufanie Papszuna, bójka z kierownikiem. Goncalo Feio w Rakowie

Szymon Janczyk
19
Pracoholizm, zaufanie Papszuna, bójka z kierownikiem. Goncalo Feio w Rakowie

Komentarze

0 komentarzy

Loading...