Kiedy myślisz o idealnej filozofii dla klubu, który nie może sobie pozwolić na kupowanie zawodników za rekordowe kwoty, mówisz: FC Porto i ich „tanio kupić, drogo sprzedać”. Nikomu nawet na myśl nie przyjdzie, by odpowiedzieć: AS Trenczyn. A to właśnie Słowacy dopracowali model Porto do perfekcji. Mało tego, mimo całej masy ograniczeń, są w tym co robią niezwykle skuteczni.
***
„Fenomen Trenczyna to zjawisko bardzo złożone. Nie można go zamknąć w ramach osoby prezesa czy trenera. Wszystko co się tu dzieje, to efekt tytanicznej pracy, wykonywanej na każdym szczeblu od niemal dekady. Tschen La Ling zebrał wokół siebie ludzi tak oddanych klubowi, że gdybym tworzył własny, to brałbym do siebie każdego – od księgowego, przez rzecznika prasowego, aż po trenera. Ich życie to AS Trencin.”
Branislav Jasurek, agent piłkarski działający na Słowacji
***
Lipiec 2015. Bukareszt. 21. minuta meczu Steaua – Trencin. Matus Bero, 19-letni wychowanek słowackiego klubu strzela bramkę na 2:0, odrabiając stratę z pierwszego meczu i stawiając Steauę pod ścianą. To, co goście zrobili na początku spotkania z Rumunami, trudno określić lepszym słowem niż blitzkrieg. Wojna błyskawiczna.
Osiem lat wcześniej stery w Trenczynie przejął były zawodnik Ajaksu Amsterdam Tschen La Ling. Już na wejściu dostał obuchem w łeb. Za nowym właścicielem zawsze idą nadzieje na lepsze jutro, tymczasem Holender na dzień dobry zleciał do drugiej ligi. Wielu szybko spakowałoby manatki i ruszyło szukać szczęścia gdzie indziej. La Ling już wtedy bez problemu dostałby ciepłą posadkę w swoim byłym klubie, niedawno został nawet włączony do rady doradczej Ajaksu.
Można się jednak zastanawiać, czy z jego zdaniem liczono by się tak bardzo jak obecnie, gdyby wtedy wrócił ze Słowacji z podkulonym ogonem. Zdecydował się zostać, bo potrafił dostrzec znacznie szerszą perspektywę. Coś więcej niż tylko rozbitą spadkiem z ligi drużynę, grającą na wyjętym z poprzedniej epoki stadionie.
Przez trzy lata na zapleczu od podstaw mozolnie budował filozofię klubu, który parę miesięcy temu zdobył w kraju podwójną koronę i mierzył się ze Steauą w eliminacjach Champions League, pokonując mistrza Rumunii 3:2 na jego stadionie i będąc o bramkę od awansu do kolejnej rundy.
Awans do Ligi Mistrzów nie jest jednak priorytetem. Oczywiście – pieniądze z UEFA pokryłyby klubowe wydatki na bardzo długi czas i pozwoliły na spokojne funkcjonowanie przez parę dobrych lat, bez nerwowego spoglądania na konto. Dość powiedzieć, że roczny budżet Trenczyna waha się od 2 do 2,2 miliona euro, a za samą obecność w fazie grupowej Champions League do zgarnięcia jest 12 milionów. Ale wyniki same w sobie nie są celem, do którego dąży się za wszelką cenę. W klubie mówi o tym absolutnie każdy – od rzecznika prasowego, przez trenera, aż po zawodników. Główne założenie jest inne, banalnie proste: Trenczyn ma przede wszystkim grać w piłkę. Jeśli za efektowną grą pójdą wyniki – tym lepiej.
– Zobaczcie sobie jakikolwiek mecz Ajaksu. Jakiekolwiek spotkanie Barcelony. To kluby z tożsamością, której nie zatracą tylko dlatego, że dziś naprzeciw wychodzi mocniejszy niż zwykle rywal. Gdyby do Trenczyna przyszedł trener, który będzie próbował nastawić zespół defensywnie, następnego dnia już go tu nie będzie – tłumaczy Branislav Jasurek.
***
„To unikalne miejsce, najlepsze dla rozwoju młodego zawodnika, który marzy o dużej karierze. Tutaj przede wszystkim wymaga się od nas gry w piłkę.”
Matus Bero, wychowanek
***
Czy jest to mecz ligowy z przykładową Podberezovą, czy starcie z budowaną za wiele milionów Steauą w którym stawką są pieniądze będące równowartością sześciu rocznych budżetów Trenczyna, priorytet zawsze jest ten sam. Ładna dla oka gra, zróżnicowane sposoby ataku, pressing na całej długości i szerokości boiska.
– Czasami idziesz gdzieś na mecz i wiesz, że czeka cię słabe spotkanie. Znasz oba zespoły, wiesz że większość goli strzelają po stałych fragmentach i są nastawione tylko na wynik. Trenczyn jest inny, skauci uwielbiają jeździć na ich mecze, bo celem nadrzędnym jest ładna dla oka gra. Dopiero jej efektem ma być rezultat. Nigdy odwrotnie – charakteryzuje lidera słowackiej pierwszej ligi Tomasz Pasieczny, skaut Arsenalu na Polskę, Czechy i Słowację.
O tym, że na spotkania w 55-tysięcznym Trenczynie przybywa coraz więcej skautów, mówi nam także z nieskrywaną dumą Igor Schlesinger, pełniący w klubie funkcję menedżera do spraw marketingu. – Nasz klub coraz częściej odwiedzają w poszukiwaniu graczy przedstawiciele klubów belgijskich czy duńskich. Tamte rynki otwarły nam udane transfery Adiego, Simona, Lobotki czy Ramona. Ludzie stamtąd już widzą, że warto tutaj zaglądać, bo można wyłowić prawdziwe perełki. Każdy kolejny zawodnik, który sprawdzi się w zagranicznej lidze to dla nas doskonała reklama.
Wystarczy spojrzeć, jak po odejściu z Trenczyna radzili sobie ich gracze, by zrozumieć ile prawdy jest w słowach Schlesingera:
– Moses Simon z Gent awansował do 1/8 finału Champions League i już mówi się o zainteresowaniu jego usługami Tottenhamu czy Liverpoolu
– Fanendo Adi po pół roku w FC Kopenhaga trafił do Portland Timbers, z którym jako najlepszy strzelec tego zespołu zdobył mistrzostwo MLS
– Jairo szybko został podstawowym skrzydłowym PAOK-u
– Stanislav Lobotka i Ramon są od momentu transferu pierwszymi wyborami na swoich pozycjach w Nordsjaelland
Moses Simon w walce z Alexandrem Lacazette z Lyonu.
Pod tym względem Trenczyn bardzo mocno przypomina FC Porto, do którego porównuje go słowacki dziennikarz Lukáš Vráblik na łamach niezwykle popularnego piłkarskiego bloga In Bed With Maradona. – Różnica polega na tym, że Porto zwykle bierze piłkarza, który w Ameryce Południowej czy w innym rejonie świata jest bardzo dobrze znany, płaci za niego kilka milionów, a sprzedaje za kilkadziesiąt. Trenczyn podejmuje się zadania o niebo trudniejszego. Biorą za darmo lub jakieś grosze gościa którego kompletnie nikt nie zna, a później – jak Jairo czy Wesleya – sprzedaje do znacznie mocniejszej ligi za spore pieniądze – tłumaczy Jasurek.
Jak to możliwe? Bardzo wiele dają kontakty holenderskiego właściciela. La Ling posiada akademie piłkarskie w Grecji, Rumunii, Bułgarii, Brazylii i Argentynie, współpracuje też z wieloma skautami rozsianymi po całym świecie. W ostatnim czasie towarzystwo w Trenczynie zrobiło się dzięki nim doprawdy międzynarodowe – Nigeryjczycy, Holendrzy, Chińczyk, Anglik… Z jednej strony to efekt wspomnianego skautingu, z drugiej – również ograniczonej liczby rodzimych talentów w dopiero 25. co do liczby ludności kraju w Europie.
***
„Każdy chce podłapać od innych to, co najlepsze. Zawodnicy z Afryki dają siłę i luz, Holendrzy technikę wypracowywaną latami w ich szkółkach, a Słowacy – etos ciężkiej pracy. Gdybyś nie chciał dawać z siebie przy nich stu procent, czułbyś że jesteś wobec tych ludzi nie fair.”
Ibrahim Rabiu, pomocnik
***
Długo problemem w sprowadzaniu zawodników z mniejszych słowackich klubów był też zniesiony przed tym sezonem przepis, który nawet za zawodnika z wygasłym kontraktem kazał płacić poprzedniemu pracodawcy. Dlatego też tacy piłkarze jak choćby Erik Grendel czy Roman Gergel decydowali się na wyjazd do Polski – tutaj mogli trafić za darmo, tam trzeba by było za nich wyłożyć okrągłą sumkę.
Wracając jednak do skautów – nie są oni zatrudnieni na kontraktach, a otrzymują prowizje od zawodników, których przydatność dla klubu pozytywnie oceni trener Martin Ševela. To dla nich motywacja do dokładnej penetracji rynków, na których się obracają.
– Analizujemy potencjalne wzmocnienie na wielu płaszczyznach. Dla mnie kluczowy jest aspekt mentalny. Jeżeli widzę, że piłkarz ma świetną technikę, jest silny i szybki, ale po rozmowie z nim czuję, że chodzi z głową w chmurach i może być problem z jego podejściem do pracy, to u nas raczej się nie sprawdzi – mówi Ševela.
***
„Patrzysz na przykład Lobotki, na to gdzie w tym momencie znajduje się Simon, widzisz kolejnych graczy, którzy dali z siebie wszystko i doczekali się swojej nagrody. Chcesz tego samego dla siebie. Każdy taki przypadek to dodatkowa porcja motywacji.”
Ryan Koolwijk, pomocnik
***
Dokładnych kwot, za jakie Trenczyn sprzedawał w ostatnim czasie swoje gwiazdy, próżno szukać nawet na Transfermarkcie. Przy większości transakcji widnieje znak zapytania – jak choćby przy tych z obecnego sezonu, obok nazwisk Ramona, Lobotki, Malca, Mondka czy Bacika.
Jak jednak mówi nam Schlesinger, przez ostatnie trzy sezony, zysk wypracowany na sprzedaży zawodników to suma znajdująca się w przedziale między 6 a 7 milionami euro. W tym samym czasie wydatki na transfery nie przekroczyły… 300 tysięcy w europejskiej walucie.
– Klub nie posiada żadnych długów. Przez ostatnie lata nie trzeba było zaciągać ani jednej pożyczki byśmy mogli normalnie funkcjonować, właśnie dzięki sprzedaży zawodników. Pieniądze jakie otrzymujemy z innych źródeł nie są bowiem wystarczające – w tamtym roku łącznie zarobiliśmy niecałe 2 miliony – około 700 tysięcy od UEFA za uczestnictwo w pucharach, 700-800 tysięcy od sponsorów, po 150 tysięcy od władz ligi za prawa do transmisji i wynik sportowy, drugie tyle ze sprzedaży biletów, a także 50 tysięcy ze sprzedaży klubowych gadżetów. – wyjaśnia Schlesinger.
Bardzo pozytywnym sygnałem jest też rosnące zainteresowanie klubem i tym, co się wokół niego dzieje. – Kiedyś byliśmy mocno w cieniu hokeja, który w Trenczynie stał na bardzo wysokim poziomie. Gdy jednak zaczęliśmy odnosić sukcesy, zaczęło się to zmieniać – tłumaczy pomocnik Matus Bero. – Teraz sytuacje, gdy ktoś zaczepia mnie na mieście, prosi o autograf, zdjęcie czy podchodzi pogratulować po wygranym meczu, wcale nie należą do rzadkości. Gdy przychodziłem tu jakiś czas temu, praktycznie w ogóle się to nie zdarzało – dodaje skrzydłowy Gino van Kessel, który tej zimy łączony był między innymi z Pogonią Szczecin.
Wszystko to brzmi oczywiście bardzo ładnie, ale w klubie dniem i nocą głowią się, jak pchnąć ten projekt jeszcze mocniej do przodu. Trenczyn ma bowiem nad sobą szklany sufit. A gdy tylko udaje się przebić jeden, zaraz pojawia się kolejny. Ogromnym problemem, który wkrótce ma doczekać się rozwiązania jest stadion, który nawet menedżer do spraw PR, Martin Galajda każe mi w rozmowie z nim nazywać jedynie „trybuną”. Bo faktycznie – z trzech stron boisko od terenów je otaczających dzieli zaledwie oklejony reklamami płot.
To nie boisko treningowe. To stadion mistrza Słowacji widziany z jedynej trybuny.
Za około dwa-trzy lata ma w tym miejscu stać już stadion z prawdziwego zdarzenia, dzięki wsparciu pokrywającej 40% inwestycji słowackiej federacji oraz wstawiennictwu burmistrza Trenczyna, który jest bratem dyrektora generalnego Róberta Rybníčka. Jedenastotysięcznik stanie tutaj przede wszystkim po to, by Trenczyn nie musiał korzystać z gościnności Żyliny w europejskich pucharach, które co roku są jednym z celów. Ale – tak jak wspominaliśmy – przebicie się przez jeden szklany sufit nie jest jeszcze rozwiązaniem wszystkich problemów. Kolejnym jest ranga ligi. Słowacja to niewielki rynek telewizyjny i nadawcy są tego świadomi, podobnie jak świadomi są poziomu rozgrywek. Dlatego w tym momencie za prawa do transmisji płaci się tutaj około 70 razy mniej niż w Polsce i 9 razy mniej niż w Czechach.
Model wypracowany przez klub pod wodzą La Linga ma jednak ten atut, że – podobnie jak FC Porto, do którego się go porównuje – staje się coraz mniej zależny od tego, na ile zmagania słowackich drużyn za rok, dwa czy trzy wyceni telewizja. Oczywiście pewnego poziomu z oczywistych względów nigdy nie przeskoczy, ale konsekwentnie realizując założenia holenderskiego właściciela ma szansę na normalność. Na stabilność. Coś, co nie jest na Słowacji regułą nawet w przypadku najbardziej renomowanych ekip. Nieprzypadkowo już teraz w Żylinie czy Trnawie starają się zaszczepić w swoich warunkach model trenczyński.
– Skoro od nas kopiują, to znaczy że cały czas robimy coś słusznego.
SZYMON PODSTUFKA