Marcus Rashford. Trzeba zapamiętać to nazwisko, bo gość który z tyłu głowy mógł zastanawiać się, czy przypadkiem jutro nie ma jakiejś klasówki w szkole, wyszedł w podstawowym składzie Manchesteru United i pociągnął ten zespół za uszy pod nieobecność Rooneyów i innych Martiali. Nie szło przez długi czas, Duńczycy dzielnie się bronili, ale w końcu coś pękło. 18-latek walnął do siatki dwa razy, czym zachęcił swoich kolegów do naparzania podłamanego przeciwnika. Skończyło się na 5:1, czyli Czerwone Diabły cieszą się z upragnionego awansu do 1/8 finału.
Na początku mieliśmy pewne wątpliwości co do tego meczu. No bo – co jak co – ale pierwszy skład United rzadko klejony jest z takich nazwisk jak Varela, Riley czy wspominany Rashford. Dwaj ostatni jeszcze do niedawna nie mogli legalnie kupić fajek w kiosku, a teraz mieli zagrać o stawkę, choć tak właściwie to o uniknięcie kompromitacji, bo każde inne rozstrzygnięcie niż awans MU należałoby rozpatrywać właśnie w tych kategoriach. Ostatecznie młodzi nie dali plamy i mogą spokojnie pakować plecaki na jutro położyć się spać.
Mecz obfitował w kilka ciekawych zwrotów akcji. Owszem, w przekroju całych 90 minut pogromcy Legii mieli do powiedzenia mniej więcej tyle, co Zimnoch w walce z Mollo (choć trzeba im oddać, że bronili się przez znacznie więcej rund), ale akurat jedyna bramkowa akcja została skonstruowana tak, że mucha nie siada. Pione Sisto dostał piłkę przed polem karnym i… włączył mu się Maradona. Po prostu – urządził sobie slalom pomiędzy obrońcami, położył na glebę zarówno Carricka, jak i Blinda, a potem niezbyt mocnym strzałem wsunął piłkę. Zapachniało sensacją na kilometr.
Ze strony Duńczyków to byłoby na tyle. Później nie oddali już żadnego celnego strzału na bramkę Romero, za to Manchester cisnął praktycznie cały czas. Najpierw pomógł Bodurow spektakularnym swojakiem, a kolejne gole – oprócz wspomnianego Rashforda – dorzucali Herrara (z karnego) i Depay. Holendrowi w końcu wyszedł mecz w całości, bo od początku sezonu raczej stale zawodził. Teraz czuł się jak ryba w wodzie i raz po raz wkręcał obrońców w ziemię. Licznik zatrzymał się „tylko” na piątce, bo wcześniej Mata spektakularnie zmaścił karnego…