Dziewięć punktów straty Realu Madryt do FC Barcelony – w to, że tę przewagę uda się jeszcze zniwelować, wierzy już chyba nawet mniej osób niż w świętego Mikołaja. Żeby tak się stało, przez Katalonię musi przejść jakiś kataklizm. Owszem, madrytczycy mogą jeszcze wierzyć, Marcelo powiedział dla przykładu po meczu, że gdyby Real stracił dziś mistrzostwo to już nie wyszedłby do końca sezonu na boisko, ale fakty są nieubłagane – bardzo możliwe, że dziś sprawa tytułu została już przesądzona.
Że dzisiejszy mecz to nie będzie dla Realu bułka z masłem, wiadomo było już przed pierwszym gwizdkiem. Na Santiago Bernabeu w starciu obu drużyn padł remis, Malaga u siebie nie robi za chłopców do bicia – w tym sezonie pokonali na własnym stadionie choćby Atletico, do tego Real przetrzebiony był absencjami – nie zagrał ani Bale, ani Benzema, ale największe braki były widoczne w tyłach, gdzie oprócz kontuzjowanego Pepe nie mógł zagrać także Varane (zawieszenie za kartki). Konsekwencje mogły być brutalne – Malaga poczynała sobie z Realem bardzo zuchwale i to ona stworzyła o niebo więcej sytuacji. Piłkarze gospodarzy mogli sobie pluć w brody – Horta mógł spytać bramkarza o róg, a strzelił obok słupka, Juanpi dostał piłkę jak na tacy od Kroosa (!), ale uderzył jakby nie jadł śniadania od trzech dni.
Bramka dla Malagi wisiała w powietrzu i wtedy sprawy w swoje ręce wziął sędzia gość biegający z chorągiewką. Jak można nie zauważyć tak ewidentnego spalonego? Przecież to sędziowski elementarz. To tak, jakby piekarz nie odróżniał mąki od cukru, albo jakby zawodowy kierowca do baku zamiast benzyny chciał wlewać płyn do spryskiwaczy.
Arbiter liniowy ograbił Malagę z dwóch punktów – tak to trzeba nazwać. I nie przekonają nas argumenty, że Malaga sama jest sobie winna, bo stworzyła sobie 126 sytuacji, po których strzelić więcej niż jednego gola zwyczajnie musiała, albo że karma wróciła i los oddał co zabrał, bo Ronaldo chwilę później spartolił karnego – sędzia boczny zachował się jak ostatnia niedojda, bo tak ewidentnego spalonego wyłapałby nawet Marcin Borski w opasce pirata. Sytuacja była oczywista tym bardziej, że Ronaldo stał w jednym miejscu przez dobre kilka sekund. Nie było mijanki, nic sędziemu nie zasłaniało pola widzenia. Kuriozum.
Dziewięć punktów i trzynaście kolejek. Możemy mówić, że dopóki piłka w grze i tak dalej, ale o odrobienie takiej straty graniczy z cudem. Przed „Królewskimi” szalony wyścig. Wyścig, w którym muszą liczyć na to, że niezawodny bolid jadący przed nimi rozkraczy się na środku drogi.