Reklama

Policja chciała… wjechać z bramą. Sąd przyznał rację kierownikowi

redakcja

Autor:redakcja

06 lutego 2016, 16:48 • 3 min czytania 0 komentarzy

Uwielbiamy te wszystkie historie z nieco niższych lig. Wiecie, gdzieś ukradli z klubowej kasy 300 złotych, gdzie indziej prezes zakazał treningów – non stop coś się dzieje. Dziś zaglądamy na dalekie Podkarpacie, gdzie dobiegła końca niezbyt głośna, ale szalenie interesująca sprawa Ryszarda Blicharza, kierownika do spraw bezpieczeństwa na stadionie Resovii. 

Policja chciała… wjechać z bramą. Sąd przyznał rację kierownikowi

Słowo wstępu: Ryszard Blicharz to gość dość hardy, związany ze środowiskiem kiboli tego klubu, jego synowi swego czasu zarzucano propagowanie na stadionie treści rasistowskich i antysemickich, on sam ma zaś wyrok za naruszenie nietykalności cielesnej jeszcze przed podjęciem pracy dla Resovii. Nie trzeba być potomkiem Sherlocka Holmesa, by dostrzec, że pełniąc funkcję kierownika do spraw bezpieczeństwa, tego typu człowiek nie będzie raczej wiernym współpracownikiem policji.

I tak też było. „Kiero” doskonale znał prawa i przepisy panujące na stadionie, co uroczo wykorzystywał przy współpracy z policjantami przyzwyczajonymi do naginania prawa do swoich potrzeb. Przykład? Kierownik żądał, by każdorazowo funkcjonariusze nagrywający kibiców zakładali odblaskowe kamizelki z napisem „policja”. Dura lex sed lex. Skoro regulamin imprez masowych dopuszcza udział policji w widowisku wyłącznie na prośbę kierownika ds. bezpieczeństwa w przypadku zagrożenia, z którym nie potrafi poradzić sobie ochrona obiektu, czemu ekipa filmowa miałaby korzystać z jakichś wyjątkowych uprawnień.

Sytuacja trwała długo, pan Ryszard delikatnie podgryzał policję, policja delikatnie podgryzała pana Ryszarda. Aż przyszły barażowe mecze z Kotwicą Kołobrzeg.

Wersja policji: na mecz przyjechali policjanci z Kołobrzegu, którzy bez problemu weszli na obiekt. Rzeszowscy „kryminalni” niestety nie zostali wpuszczeni przez szeryfa Ryszarda, a gdy próbowali wykonywać czynności służbowe, sympatyczny kiero rzucił się na nich. Wobec agresywnego zachowania noc spędził w areszcie, a następnie usłyszał zarzut zmuszania przemocą funkcjonariuszy do zaniechania czynności służbowej.

Reklama

Wersja kiboli: pan Ryszard próbował wyegzekwować od policjantów założenie przewidzianych przez regulamin odblaskowych kamizelek. Spotykając się z odmową, własnym ciałem zagrodził wejście na obiekt. Policjanci nadal napierali, uskuteczniając klasyczny „wjazd z bramą” więc wywiązała się szamotanina, w której pan Ryszard był stroną bitą a nie bijącą. Bezprawnie zawinięto go na dołek, a następnie równie bezpodstawnie ciągnięto po sądach.

Z zasady staramy się podchodzić z ograniczonym zaufaniem do obu stron, dlatego też za najrozsądniejsze wyjście uznalibyśmy powstrzymanie się od komentarzy. Tyle że całość ocenił również niezawisły sąd – najpierw Sąd Rejonowy, teraz Sąd Okręgowy, do którego apelację wniósł prokurator. Ten ostatni – drugiej instancji – uniewinnił Ryszarda Blicharza, wskazując, że zeznania policjantów są niespójne a cała sprawa dęta.

Tym samym – chcąc nie chcąc – przyznał rację kibicom, którzy od początku traktowali całość jako wojenkę o równość wobec prawa. Policjanci – w ich własnym przekonaniu – mieliby być ponad nim, z mocą dowolnego interpretowania a nawet łamania dowolnych regulacji i przepisów. Blicharz w tym scenariuszu miał pełnić rolę „ostatniego sprawiedliwego”, który stanął przed czołgami i powiedział: dość policyjnej bezkarności. I choć sporo w tej całej batalii z policją zupełnie zbędnego patosu („niszczenie niewinnego człowieka” i tak dalej) to faktycznie wygląda na to, że sąd przytemperował policjantów.

Fot.FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...