– Zawsze jestem szczery, ale nie zawsze dobrze się to dla mnie kończy. Jeśli gram we Francji z przyjaciółmi, mogę kochać piłkę. Ale kiedy przyjechałem do Anglii, nie znałem nikogo, nie znałem języka… po co tu jestem? Dla pracy. Kariera trwa 10-15 lat. To tylko praca. Jasne, bardzo dobra. Nie mówię, że nie lubię piłki, ale to nie jest moja pasja – to fragment wywiadu, który wywołał dużo emocji w 2010 roku. Słowa te wypowiedział Benoit Assou-Ekotto, były piłkarz Tottenhamu. Osamotniony w tym stanowisku raczej nie jest.
Słowa Kameruńczyka odbiły się szerokim echem w mediach, a reakcje kibiców Tottenhamu były mieszane. Jedni doszli do wniosku, że przynajmniej jest szczery i docenili odwagę, bo wśród całego słodkiego popierdywania o miłości do klubu takie wypowiedzi zdarzały się sporadycznie. Przecież postawa, w której ktoś jasno daje do zrozumienia, że gra dla pieniędzy, jest nie do przyjęcia. Lepiej oglądać zawodników, którzy deklarują miłość do klubu, a tydzień później pakują graty i przenoszą się gdzie indziej, nie?
W przypadku Assou-Ekotto musiały pojawić się opinie, że nie czuje przywiązania do klubowych barw. Że to ogromna wada. Szybko dostał łatkę najemnika, który zagra dla tego, kto zapłaci najwięcej. Niektórym przeszkadzało, że lewy obrońca nie całował klubowego herbu przy każdej nadarzającej się okazji. No i nie mówił w mediach o tym, że miał nad łóżkiem plakat z drużyną Kogutów, w Londynie chciał grać od dziecka i wszystko, co w życiu zrobił, było nastawione właśnie na osiągnięcie tego celu. A takie wypowiedzi – choć nieszczere – są najbardziej pożądane przez kibiców.
Gervais Martel, prezes Lens, z którego odchodził do Anglii, zarzucał Kameruńczykowi, że kierowały nim pieniądze. Gdy po kilku latach piłkarz komentował słowa byłego pracodawcy, wciąż sprawiał wrażenie trochę zdziwionego.
– Nie rozumiem, dlaczego wszyscy kłamią. Czy na świecie jest jeden piłkarz, który przeszedł do klubu, bo podobała mu się jego koszulka? Czemu zawodnicy grają w Lens Martela? Pieniądze to temat, od którego zaczyna się rozmowę. Wszyscy, którzy pracują, robią to dla pieniędzy. Wiedziałem, że nie lubię szkoły, nie chciałem pracować w biurze i zarabiać 1500 euro miesięcznie, żeby przed emeryturą móc kupić mieszkanie gdzieś na przedmieściach. Piłce poświęciłem wszystko, jestem profesjonalistą w każdym calu, bo to jedyne, co mam. Nie rozumiem szoku ludzi, kiedy powiedziałem, że gram dla pieniędzy. Nazywają mnie najemnikiem? Każdy zawodnik nim jest – mówił.
***
W tym miejscu można zaprotestować i wymienić sporą grupę piłkarzy, którzy zdecydowali się na to, by przez całą karierę grać w jednym klubie. Znajdziemy takich, którzy weszli na sam szczyt – Paolo Maldini, Francesco Totti, Carles Puyol, John Terry, Ryan Giggs, Steven Gerrard. I tak dalej. Żywe legendy jeszcze podczas grania, ideały dla praktycznie każdego kibica drużyny, w której grali.
Znajdzie się wielu, którzy nie zostają ikonami, ale decydują się być dłużej w jednym miejscu, z różnych względów. Jeśli masz dobrą robotę, z dobrymi pieniędzmi, w której czujesz się bezpiecznie, nie masz powodu, by szukać zmian… chyba, że dostaniesz propozycję, w której pojawią się lepsze pieniądze. Właśnie to pozwala na tworzenie obszernych kompilacji, w której główne role odgrywają ci, którzy nie mieli większych oporów przed przechodzeniem do drużyn lokalnych rywali, porzucenia zespołu przy pierwszej lepszej okazji czy powrotów bez cienia skruchy. Cóż, bywa. Kibice, sportowe wyzwania, gra przeciwko najlepszym na świecie? Dajcie spokój.
Biorąc pod uwagę serię ostatnich transferów do Chin i towarzyszących im gigantycznych pieniędzy, wszystkie wymienione wyżej rzeczy mogą wydawać się trochę przereklamowane. Dorabianie do emerytury na końcu swojej kariery nie dziwiło nikogo. Wyjazdy do Emiratów czy USA zaczęły być standardowym ruchem, by złożyć podpis pod jeszcze jednym wysokim kontraktem. Państwo Środka jednak nie zadowoliło się piłkarskimi emerytami, co pokazuje sprowadzenie Ramiresa i Gervinho, piłkarzy 28-letnich, teoretycznie będących w świetnym wieku, by jeszcze pograć na poważnie. Tyle tylko, że żaden z europejskich klubów nie podwoiłby ani nie potroił ich zarobków. Jeśli Jiangsu Suning potrafiło zapłacić za pomocnika Chelsea prawie tyle, ile Barcelona wydała na Ardę Turana, to nie trzeba wysilać wyobraźni kiedy pomyśli się nad sumami, które pojawiają się w umowie Brazylijczyka. A nie zapominajmy, że Ramires nie jest piłkarskim bogiem, to do bólu uniwersalny piłkarz środka pola.
– Musimy mu podziękować za dobre występy w ubiegłych sezonach. Teraz jednak nie mógł liczyć na regularną grę – mówił Guus Hiddink. Sam ruch określił jako piękny transfer. Chyba nie trzeba tego komentować.
Całowanie herbu przed wymuszaniem transferu? Bywało i tak (chociaż nie chodzi tu o Ramiresa), a w galerii zawodników, którzy się tego dopuszczali, można umieścić Hatema Ben Arfę, Robina van Persiego czy Fabiena Delpha. Delikatnie mówiąc, ich odejścia nie wzbudziły zbyt pozytywnych emocji. Pewnie ostało się jednak jeszcze kilka osób, które wierzą, że ten gest coś jeszcze znaczy.
Gervinho będzie wyrażał przywiązanie do swojego nowego klubu w podobny sposób jak robił to w Arsenalu? Można w to wątpić, chociaż wykluczyć się nie da, szczególnie jeśli nowy kontrakt da mu prywatną plażę (o niej za chwilę).
To, że Chińczycy wezmą go do siebie, było tylko kwestią czasu. Już w poprzednim sezonie był blisko odejścia z Romy, miał grać w Al-Jazirze w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Dlaczego się nie udało? Iworyjczyk nie był poza zasięgiem finansowym szejków z prostego powodu – nikt nie jest dla nich nieosiągalny pod tym względem. Skrzydłowy Romy swoją zachłannością podpadł jednak na tyle, że pogrzebał cały transfer. Prywatna plaża, helikopter, bardziej niż luksusowe warunki dla rodziny, bilety do Wybrzeża Kości Słoniowej na każde żądanie… Nawet w negocjacjach z klubem z Emiratów można przesadzić.
Luciano Spalletti, który do niedawna był za sterami Romy, przyznał, że Gervinho chciał odejść za wszelką cenę, a Chińczycy zaoferowali mu trzykrotną podwyżkę wynagrodzenia. Czy jakikolwiek klub z Europy mógłby przedstawić taką propozycję? Pewnie tak, ale żaden nie znalazłby logicznego uzasadnienia dla tego, by sięgnąć do portfela tak głęboko właśnie dla niego. Podobnie było z Paulinho, podobnie było ze Stephanem M’Bią, Fredym Guarinem czy Asamoahem Gyanem, który wcześniej zniknął z europejskiej piłki na rzecz gry w Al-Ain.
***
Wracając na chwilę do Assou-Ekotto – może zostać zapamiętany w większym stopniu przez długi wywiad, którego udzielił Guardianowi i cytowane na początku słowa, niż przez swoją grę. Wybitnym piłkarzem nie był, obecnie gra w Saint-Etienne i już kilka razy był wymieniany w kontekście największych niewypałów Ligue 1 tego sezonu. Na mundialu w Brazylii w świat poszedł raczej cios głową, który wyprowadził w stronę kolegi z drużyny, Benjamina, z Tottenhamu też nie odchodził w miłej atmosferze.
Da się mu zarzucić dużo, ale trudno nazwać go hipokrytą. Zresztą nie jest jedynym człowiekiem, któremu najwyraźniej nie do końca odpowiada otoczka towarzysząca transferom, od lat funkcjonująca na tych samych zasadach.
– Kiedy dopiero zaczynasz grać, nie myślisz o pieniądzach, cieszy cię sama piłka. Ale dla profesjonalnych piłkarzy pieniądze są wszechobecne. Czy przechodząc do Arsenalu to one mną kierowały? Gdyby nie pieniądze, nie przyjeżdżałbym do Europy – powiedział kilka lat temu Adebayor, który zresztą grał z Assou-Ekotto w barwach Kogutów.
Mimo wszystkich odpałów, które zdarzały mu się w karierze, przynajmniej tutaj trafił w punkt. W kwestiach finansowych można mu ufać, bo przepieprzanie pieniędzy opanował do perfekcji, a na biedaka raczej nie wygląda.
Od września był bez klubu (co nie przeszkodziło mu to w tym, żeby dostawać od Tottenhamu 100 tys. funtów tygodniowo), kilka dni temu wrócił do Premier League, podpisując kontrakt z Crystal Palace. Żeby dowiedzieć się czegoś więcej o zespole, przyznał, że musiał użyć Google. Umówmy się – niektórych rzeczy nie powinno się mówić głośno.
***
– Gdybym mógł zmienić w piłce jedną z podstawowych rzeczy, byłby to system transferowy. To on robi z piłkarzy najemników. Jeśli są słabi, zostają, jeśli są dobrzy, myślą o tym, by odejść. Zawsze walczyłem o to, by mieli dostatnie życie, ale w zamian oczekiwałem, że będą szanować swoje umowy – mówił Arsene Wenger i, kto jak kto, on w tej kwestii ma sporo do powiedzenia.
Arsenal przez lata tracił piłkarzy, którzy dawali się skusić znacznie większymi pieniędzmi. Kreowanie gwiazd i odbieranie ich przez głównych pretendentów w walce o tytuł – stały scenariusz Kanonierów, przez dekadę pokazujący miejsce w szeregu. Ostatnie mistrzostwo? Sezon 2003/2004. Nie jest wielkim ryzykiem stwierdzenie, że gdyby nie regularne podkupywanie piłkarzy klubu z północnego Londynu, w gablocie stałoby coś nowszego. To nie tylko problem Kanonierów, ale wszystkich klubów, które uchodzą za te, które produkują talenty.
Z pieniędzmi idzie jednak coś jeszcze, niestety, zostało już przemielone do wyrzygu na konferencjach prasowych i stało się uniwersalnym frazesem, który można usłyszeć wszędzie, gdzie tylko w grę wchodzi transfer do większego klubu – zdania w rodzaju chcę walczyć o najwyższe cele, chcę walczyć o trofea. Do tego dochodzi jeszcze jakiś miły tekst o niesamowitych kibicach, wspaniałej atmosferze na stadionie. Jak odrysowane z szablonu. Jedyne, o czym trzeba pamiętać, to żeby nie pomylić nazwy klubu (co też nie zawsze się udaje, przykładem Robinho).
Ta gra trwa już wiele lat i wydaje się, że dla wszystkich stron układ jest wspaniały. Kibice dostają to, czego chcą, trochę wygładzonych dobrych słów o wielkim klubie i realizowaniu marzeń, a piłkarz ma święty spokój, podobnie jak klub, agenci i dział PR. Zwycięstwo z każdej strony. Miłe kłamstwo, w które każdemu jest wygodnie uwierzyć.
***
– Czasami myślę o rzuceniu tego wszystkiego. To nie jakaś myśl, którą miewałem w przeszłości. Nawet dziś się nad tym zastanawiałem. Najważniejszą rzeczą, która trzyma mnie w piłce, jest możliwość życia na poziomie, poznawania nowych kultur, spędzania czasu z rodziną, kiedy to możliwe. Najgorszą jest to, co dzieje się wewnątrz. To wszystko wygląda zupełnie inaczej niż z zewnątrz. Kiedy już odejdę z piłki, nie zostanę w sporcie. W tym momencie nie wiem, co będę robił – powiedział Ezequiel Lavezzi podczas poprzedniego okienka transferowego.
Cóż, Argentyńczyka bardziej niż ze szczerych wyznań znamy z robienia mało rozważnych fotek, ale podobno noga na jego ramieniu należy do żony, także nie róbmy z tego dramatu.
W ubiegłym roku Yahoo Sports wymieniło reprezentanta Polski wśród trzech najbardziej szczerych piłkarzy, właśnie z Lavezzim i Assou-Ekotto. Powód do radości? Zależy, jak na to spojrzeć.
Czy transfer Łukasza Szukały do Al-Ittihad był szokujący? Nie, bo każdy wiedział, o co chodzi, a sam piłkarz nie tylko nie zaprzeczał, ale zdecydował się wyjść naprzeciw wszystkiemu, co o tym ruchu się mówiło. Mogło dziwić to, że miał propozycje z Anglii i Niemiec i zdecydował się na taki kierunek, ryzykując utratę miejsca w kadrze Adama Nawałki. Arabia Saudyjska? Jasne, dla 31-latka to oferta z gatunku tych, których się nie odrzuca. I obrońca przedstawił sprawę jasno, mówiąc, że biorąc pod uwagę pieniądze, które wchodziły w grę, po prostu nie mógł odmówić.
Wyrzeczenia, to, ile lat trzeba poświęcić, żeby dojść wysoko, presja, kontuzje, oczekiwania kibiców i świadomość, że cała ta bajka nie potrwa wiecznie – to kilka minusów w życiu piłkarza, które wpływają na niektóre decyzje, albo niekiedy wręcz je wymuszają. Wciąż jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że plusów jest zdecydowanie więcej.
W porównaniu z większością standardowych zawodów gra w piłkę otwiera naprawdę szerokie perspektywy. Futbol to nie kwestia życia i śmierci. Dla jednych będzie czymś znacznie ważniejszym. Dla innych tylko pracą. Schody zaczynają się tam, kiedy próbuje się udawać, że jest inaczej.
PAWEŁ SŁÓJKOWSKI