Możecie nie pamiętać, ale jeszcze w ubiegłym sezonie Ekstraklasy w Wiśle był Urugwajczyk, Jean Barrientos. Statysta, szrot jakich wielu przed i po nim. Strzelił jedną ładną bramkę i tyle. Jednak mała ciekawostka o tym piłkarzu nam umknęła – gość ma specyficzne hobby. Jest bajkopisarzem.
Barrientos co prawda jest na początku swojej kariery pisarskiej, ale już teraz przejawia olbrzymi talent, szczególnie w dziedzinie kreowania alternatywnych wersji historii. Gdy już naziści wygrali wojnę, a JFK zginął w wypadku samochodowym, Jean zabrał się za redagowanie swoich losów. Zaczął od rozdziału krakowskiego, w którym opisuje swoje przygody w fikcyjnym mieście Kraków, powstałym po trzeciej wojnie światowej na zgliszczach starej stolicy polskich królów. – O godz. 17 jest już ciemno, a na ulicach nie ma żywej duszy – kreuje wizję miasta Urugwajczyk w wywiadzie dla lanueva.com. Na szczęście Jean nie zdradza w tym krótkim wywiadzie szczegółów powieści, ale domyślamy się, że po tych ciemnych ulicach przemykają cicho szabrownicy walczący o jedzenie i czystą wodę, największy skarb w zniszczonym atomowymi pociskami kraju. Istnieje jeszcze opcja, że Barrientos pomylił Kraków z wsią Krąków w województwie łódzkim, gdzie istotnie, 200 mieszkańców raczej unika całonocnych melanży.
Dalej Jean przyznaje, że jego forma nie była najwyższa, rezygnując w tym fragmencie z fantazjowania. Nie prezentowałem się dobrze, bo trudno się tam zaadaptować do języka, klimatu i zwyczajów. Sytuacja ciężka do przewidzenia – w końcu facet, który wcześniej grał tylko w Portugalii i ojczyźnie, nie może wymarzyć sobie lepszego miejsca do życia niż mroźny kraj w środku Europy, gdzie – niesłychane – zimą jest zimno. A do tego ten szok kulturowy… Witamy się uściskiem dłoni, zdejmujemy buty po przyjściu w gości. Zdecydowanie przeszkadza to w zdobywaniu bramek i doprawdy trudno się dziwić, że Barrientos zdołał wcisnąć tylko jednego gola w szesnastu meczach ligowych?
Na końcu rozmowy, perła w koronie. – Przebiegłem prawie pół boiska, po drodze kilka razy dotykając piłki. Potem wbiegłem w pole karne i pokonałem bramkarza. To była piękna bramka, najlepsza w historii polskiej piłki. Był pokazywany wszędzie, milion razy. Jeśli to był najlepszy gol w historii, proszę sobie wyobrazić, co to za liga.
Przypomnijmy sobie ten rajd Barrientosa, który kilka razy dotykał piłki.
Jasne – bramka z Lechią, w Gdańsku, była ładna. Może nawet zajebista, ale najpiękniejsza w historii polskiej piłki? Zresztą główną robotę zrobili inni, a potem Barrientos trochę pokombinował – przyjmując piłkę, nie bardzo wiedział co zrobić – uderzył piętą i wpadło. Wyszło świetnie, ale naprawdę nikt wcześniej, nikt później nie strzelił lepiej? Jeden Grzelczak ma ze dwa efektowniejsze trafienia. Paradoksalnie – o najlepszej bramce zespołowej pisał po tym meczu… brytyjski Mirror. Jeśli jednak w tytule dodano “best team goal” to przechwałki Barrientosa brzmią jeszcze efektowniej niż wizja Krakowa zamierającego o 17.00.
Na koniec jeszcze Barrientos rozbrajająco wypala: skoro ja strzeliłem najlepszą bramkę, to co to za liga.
Taka liga, która Jeana przeżuła i wypluła. Żadna strata dla Ekstraklasy, za to potężny zysk dla światowej literatury. Liczymy, że Barrientos jeszcze niejedną historią nas zaskoczy.
Paweł Paczul