Po raz pierwszy cały świat usłyszał o nim w trakcie brazylijskiego mundialu. Prowadzona przez niego reprezentacja Chile robiła wówczas furorę dzięki efektownej grze, a on sam szalał w dresie przy linii bocznej. Choć przez ponad dwie dekady swojej trenerskiej kariery nie wyściubił nosa z Ameryki Południowej, FIFA doceniła jego innowacyjny sposób pracy oraz osiągane sukcesy, nominując go do nagrody Trenera Roku 2015. Sampaoli ostatecznie zajął w tej rywalizacji trzecie miejsce. Wydaje się więc już tylko kwestią czasu jest to, kiedy Argentyńczyk swoje rewolucyjne rozwiązania taktyczne będzie próbował przeszczepić na grunt europejski. Jego nazwisko jest teraz jednym z najgorętszych na rynku trenerskim, zatem warto poznać trochę bliżej historię tego piłkarskiego idealisty.
Marzyciel. Romantyk z utopijną wizją futbolu, którą chce wdrażać za każdym razem, gdy prezes powierza mu trenerskie lejce. Absolutny pracoholik, fascynat, człowiek myślący o piłce 24 godziny na dobę. Niezwykle ekspresyjny, pomysłowy i na swój sposób ocierający się o psychiczne szaleństwo.
– Bo w piłce nożnej, jak w boksie, nie chodzi o to by z rywalem przeboksować 12 rund i minimalnie wygrać na punkty. Od pierwszego gongu trzeba dążyć do nokautu, non stop zadawać ciosy, atakować, wywoływać strach. zmuszać do defensywy. I jak najszybciej posłać na deski – definiuje swoją wizję gry.
Trzecie miejsce zajęte w grudniowym plebiscycie to efekt pracy, jaką wykonuje z „La Roja”. Z Mistrzostw Świata odpadł trochę pechowo po rzutach karnych, a przecież jeszcze w dogrywce potężny strzał Pinilli wylądował na poprzeczce. Ponad pół roku temu karta się jednak odwróciła i tym razem to on mógł wznieść ręce w geście triumfu po konkursie jedenastek. Chile w finale Copa America spotkało się z Argentyną, która jeszcze w poprzedniej rundzie potrafiła zapakować Paragwajowi aż sześć goli. Przez 120 minut meczu kibice nie obejrzeli ani jednej bramki i dopiero pudła Banegi i Higuaina z 11 metrów wyłoniły zwycięzcę.
Niczym największej świętości chroni swoich metod treningowych. Wpadł w szał, gdy podczas jednego z treningów w trakcie ubiegłorocznego Copa nad boiskiem ujrzał monitorującego ćwiczenia obcego drona. Jak się okazało, sprzęt należał do jednej z lokalnych telewizji, która chciała tylko dorzucić kilkunastosekundowy materiał do wieczornego wydania wiadomości. Sampaoli nie na darmo jednak był w stałym kontakcie z ochroniarzami obiektu, którzy wyganiali próbujących zbliżyć się dziennikarzy, by tak łatwo dać się zdemaskować przez latający obiekt. Nie inaczej było zresztą rok wcześniej w Brazylii. Po usilnych prośbach Argentyńczyk postanowił na piętnaście minut otworzyć dla mediów swoje zajęcia. Piętnaście minut, w trakcie których zarządził wśród swoich podopiecznych rozciąganie.
– Traktuję futbol jak wojnę, cały czas sprawdzam, kto próbuje mnie przejrzeć. Niektórym szkoleniowcom takie sprawy nie przeszkadzają, ale mi tak. Dlatego też ciągle jestem uważny i denerwuję się na dziennikarzy, którzy na siłę próbują coś odkryć. Wykrycie jednego detalu, jednego schematu akcji może być kluczowe dla końcowego rozstrzygnięcia meczu. Przyznaję, że to moja obsesja.
Argentyńczyk bardzo krytycznie podchodzi do potencjału ludzkiego, który spotyka w nowych miejscach pracy. Jeśli trafi na podatny grunt i zastanie drużynę odpowiadającą mu charakterologicznie – sukces jest bardzo prawdopodobny. Sam zresztą przyznaje, że to osobowość, usposobienie zawodnika jest dla niego kluczowe.
– Oczywiście, umiejętności są istotne, ale ja mam swoje sposoby na to, by nawet z przeciętniaka wycisnąć maksimum. Najważniejsze jest to, by piłkarz miał naturę wojownika i w stu procentach mi zaufał. Wierzę, że jedyną drogą do zwycięstw jest zaszczepienie w zawodnikach miłości do piłki. Dziś życie wielu z nich nie różni się od pracy urzędnika. Przychodzą, wykonują swoje zadania i idą do domu. A ja zawsze im tłumaczę: „Zostańcie w klubie po treningu, zjedzcie razem posiłek, nacieszcie się tym, że możecie tu grać i utożsamiać się z kibicami.” A jeśli wychodzą na boisko to mają grać tak jak robili to w dzieciństwie. Atak, drybling, szybka klepka i piękny strzał.
Słuchając Sampaoliego, można odpłynąć w zupełnie inny świat. Taki żywcem wyjęty z konsoli, gdzie kilkoma sprawnymi ruchami na padzie tworzymy widowisko. W takim środowisku nie ma zresztą respektu do rywala i faworyzowania którejkolwiek ze stron. „Anglia? Drużyna jak każda inna, wyjdziemy na boisko i będziemy chcieli ich stłamsić” – zapowiadał przed meczem sparingowym z „Lwami Albionu”. I rzeczywiście, „La Roja” przyjechała na Wembley i zgodnie z obietnicami Sampaoliego zapakowała Angolom dwie bramki, nie tracąc przy tym żadnej.
Chilijskim kibicom Argentyńczyk dał się poznać jednak już kilka lat wcześniej. Club Universidad de Chile w 2011 roku, po fiasku rozmów z Diego Simeone, postawił właśnie na Jorge, dotychczas dość niesprawdzonego menedżera. Czy dało się trafić lepiej? Wątpliwe. Gleba stadionu Estadio Nacional Ñuñoa okazała się jednak niezwykle żyzna, a piłkarskie koncepcje Sampaoliego przyjęły się błyskawicznie i rozkwitły w najpiękniejszy z możliwych sposobów. Ultraofensywna taktyka przyciągała nie tylko kibiców na trybuny, ale i puchary do klubowej gabloty – mistrzostwo kraju i zwycięstwo w latynoskim odpowiedniku Ligi Europy, czyli w Copa Sudamericana. A na domiar wszystkiego imponująca seria 35 spotkań bez porażki z rzędu. To właśnie wtedy prezesi chilijskiej federacji zainteresowali się Sampaolim. Na jego biurku błyskawicznie pojawiła się oferta prowadzenia reprezentacji z której skrzętnie skorzystał.
Nie wiadomo, jak dziś potoczyłaby się kariera Argentyńczyka gdyby nie jego umiejętności… wspinaczkowe. Był rok 1996, a Jorge prowadził klub z regionalnej ligi – Belgrano de Arequito. W trakcie jednego ze spotkań, na skutek kłótni z sędzią, został odesłany z ławki trenerskiej na trybuny. Wybiegł więc za stadion, wspiął się na rosnące nieopodal drzewo i stamtąd dyrygował swoją drużyną. Tę sytuację uwiecznił jeden z lokalnych fotoreporterów, a zdjęcie Sampaoliego trzymającego się gałęzi, już następnego dnia obiegło gazety w całym kraju.
Zaangażowanie i kreatywność szkoleniowca dojrzał na łamach prasy prezes Newell’s Old Boys, który nie zwlekał długo i zaproponował mu pracę w jednym z klubów filialnych „Los Leprosos”. Ostatecznie przez wiele kolejnych lat Sampaoli tułał się po wielu drużynach w Ameryce Południowej z zupełnie różnym skutkiem. Swój warsztat trenerski budował trenując głównie kluby z Peru oraz Ekwadoru. I tak do 2011 roku, kiedy – jak już wspominaliśmy – rozpoczął pracę w stolicy Chile.
Jorge Sampaoli nie ukrywa, że jego trenerskim wzorcem jest Marcelo Bielsa. Człowiek równie szalony co on, mający zresztą bardzo podobny pogląd na piłkę. W takim samym stopniu wielbiący chóralne ataki, analogicznie także żyjący w swojej utopijnej wizji. W młodości opiekun Chile nagrywał zresztą konferencje prasowe idola na walkman i biegając uliczkami rodzinnej Casildii, wnikliwie słuchał zarażając się na wskroś ofensywnym spojrzeniem na piłkę.
Zawodnicy, którzy współpracowali z oboma szkoleniowcami podkreślają jednak, że Sampaoli – w przeciwieństwie do ulubieńca – traktuje piłkarzy z o wiele większą czułością. Bielsa jest chłodny i szorstki, rzadko wdaje się w rozmowy w cztery oczy, nie należy do zbyt wylewnych i impulsywnych osób. Tutaj obaj panowie różnią się ogromnie, wszyscy bowiem pamiętamy jak opiekun Chile w trakcie brazylijskiego czempionatu szalał przy ławce trenerskiej, by potem ściskać się z zawodnikami.
Po porażce z Urugwajem w listopadzie 2015 roku, kiedy jego podopieczni – mimo miażdżącej wręcz przewagi w posiadaniu piłki – przegrali 0:3, znów popisał się niezwykłą kreatywnością. Na pomeczowej konferencji opisując minione 90 minut, użył następującej metafory: – Pewnej nocy poszedłem do baru. Spotkałem tam fantastyczną kobietę, rozmawialiśmy wspólnie przez całą noc. Było bardzo sympatycznie, cały czas żartowaliśmy, flirtowaliśmy, zapłaciłem za jej kilka drinków. W końcu około godziny piątej do pubu wszedł zupełnie obcy facet, chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą do łazienki. Tam kochali się, a po wszystkim we dwójkę opuścili lokal. Nie miało znaczenia kto dłużej posiadał ją tej nocy – to on strzelił gola.
A propos pięknych kobiet – tutaj z chilijską dziennikarką, Jhendelyn Nuñez
Sampaoli to człowiek niezwykle pracowity i skromny. Gdy we wspominanym już Universidad władze klubu zaproponowały mu do dyspozycji służbowy samochód i luksusowy apartament – on odrzucił tę propozycję, przenosząc się do dwupokojowego mieszkania, a używaną furę kupując z lokalnego komisu. W stolicy wspominają go jako tego, który w ośrodku treningowym pojawiał się jako pierwszy i jako ostatni go opuszczał. A gdy wracał do domu czas przeznaczony na relaks, kolację z rodziną i wspólny film z żoną zamieniał na eksploatację DVD. Non stop odtwarzał mecze i szukał słabych punktów. Oglądał je nałogowo, co sam po czasie uznał za fiksację.
– Dopiero po kilku miesiącach zauważyłem jak bardzo zaniedbuję rodzinę. Ciągle tylko piłka i piłka, ale co ja poradzę? To mój tlen, nie potrafię bez tego żyć – zreflektował się po czasie.
Wspomnianą pracowitość wyniósł z domu, choć ta była w dużej mierze owocem jego… lenistwa i butności. Jako młody chłopak był niepokorny, nie chciał się uczyć i wagarował. Sprawiał problemy wychowawcze, ciągle powtarzał, że zostanie piłkarzem. To jednak mu dane nie było, bo jako 19-letni pomocnik Newell’s złamał jednocześnie kość strzałkową i piszczelową. Nie podniósł się już po tej kontuzji i chcąc nie chcąc musiał pójść do pracy. Dopiero urabiając się jak wół za niską stawkę zrozumiał swój błąd i zakasał rękawy. Założył, że będzie trenerem i słowa dotrzymał.
Póki co zainteresowanie ze strony europejskich klubów traktuje z przymrużeniem oka. Podczas jednego z ostatnich wywiadów stwierdził, że Stary Kontynent to dla wielu punkt odniesienia, miejsce które jest nagrodą za sukcesy w innych regionach świata, ale on w razie czego będzie usatysfakcjonowany koszeniem pucharów tylko w Ameryce Łacińskiej. Pracowity, zawzięty i preferujący styl, o jakim marzą prezesi klubów. Jego rodak, Marcelo Bielsa, pracuje ze zmiennym szczęściem, ale może właśnie relacje interpersonalne są tutaj największą przeszkodą? Może właśnie ten szaleniec w dresie, który chce przede wszystkim dotrzeć do zawodnika jako do człowieka, a nie tylko piłkarza, tutaj osiągnie sukces. Jakikolwiek będzie efekt jego potencjalnej pracy w Europie – taka mieszanka wybuchowa zagwarantuje nam na pewno ogromne emocje i jeszcze więcej ciekawych anegdot.
Marcin Borzęcki