W 2004 roku zadebiutował w seniorskim zespole FC Barcelony, a już w 2007 roku po raz pierwszy stanął na podium Złotej Piłki. I na tym podium przestał całą swoją dotychczasową karierę: 2007, 2008, 2009, 2010, 2011, 2012, 2013, 2014, 2015. Trudno o większy dowód, że mamy do czynienia z fenomenem, piłkarzem niezłomnym i do bólu konsekwentnym. Nikt w historii nie zdominował plebiscytu w tym stopniu (chociaż oczywiście plebiscyt się zmieniał – kiedyś brani byli tylko piłkarze z Europy czy też później z europejskich klubów), co Lionel Messi. Dzisiaj wygrał Złotą Piłkę po raz piąty w karierze. Trzeba byłoby dużo odwagi, by napisać, że po raz ostatni.
Bez ekstrawagancji. Nagrodę odebrał ubrany w klasyczny smoking, bez fikuśnych elementów, którymi zaskakiwał w latach poprzednich. Podczas wcześniej konferencji błyszczał dyplomacją. Pytano go o Cristiano Ronaldo, o to, czy mu czegokolwiek zazdrości, a on odpowiadał: – Zazdrość jest niezwykle negatywną cechą. Cristiano ma wiele jakości, wyjątkowych cech, które chciałby mieć każdy piłkarz. Ja jestem jaki jestem, on jest jaki jest i każdy z nas ma cechy, które powinni mieć inni zawodnicy…
Taki to był wieczór. Spokojny. Karty rozdano wcześniej, Messi zdążył się przygotować do roli zwycięzcy, a Cristiano – również wypowiadający się z wielką klasą – do roli… przegranego? To byłoby głupie słowo. Do roli zawodnika, który w 2015 roku nie był najlepszy na świecie, chociaż wciąż wspaniały. Obaj mieli świadomość, w jakim celu stawili się w Zurychu.
Tak naprawdę to wszystko było jasne już latem, kiedy Messi do skompletowania trofeów z FC Barceloną dołożył drugie miejsce w Copa America. Może gdyby wtedy – podczas Copa America – Neymar rzucił świat na kolana, zamiast zakończyć turniej z czerwoną kartką… Może miałby szansę nawiązać walkę ze swoim klubowym kolegą. A tak – nie było złudzeń. I chociaż Messi w Barcelonie otoczony był wybitnie grającymi zawodnikami, dawno nie mieliśmy roku, w którym supremacja jednego piłkarza byłaby aż tak wyraźna.
Rozwinął się Leo, zmienił. Wciąż strzela chore liczby goli, ale nie są one już najważniejsze. Gra inaczej, całkowicie dla drużyny. Z egzekutora przerodził się przede wszystkim w kreatora i teraz już zupełnie nie wiadomo, w jakiej roli mu lepiej. Stał się twórcą i tworzywem. Mózgiem drużyny i najlepszym strzelcem. To rzadkie połączenie, w zasadzie niespotykane w historii futbolu. W sezonie 2014/2015 prowadził drużynę do sukcesów z takiego sektora boiska, z jakiego chciał. Strzelał gole, notował asysty, zarządzał. Nie było żadnych wątpliwości, że wszystko kręciło się wokół niego – albo raczej, że to on kręcił wszystkim wokół. Zdarzały się lata, kiedy Messi strzelał więcej goli i notował więcej spektakularnych akcji indywidualnych, ale chyba nigdy nie grał lepiej, równie mądrze i równie pożytecznie.
Strzelił też – tak zdecydowali kibice – jednego z dwóch najpiękniejszych goli w 2015 roku (otrzymał 33 procent głosów). Trafienie, które na długo pozostaje w pamięci. Nie jakieś machnięcie nogą na zasadzie „człowiek strzela, Pan Bóg kule nosi”, tylko pełen kunsztu rajd przez pół boiska, w finale Pucharu Hiszpanii. Wisienka na torcie. Jeszcze jedno potwierdzenie, że w wielu wymiarach rok 2015 miał jednego futbolowego bohatera. Tak efektywnego, jak efektownego.
Golem roku zostało ekwilibrystycznego, przecudowne trafienie Wendella Liry, całkowicie anonimowego 27-letniego Brazylijczyka, który do 2012 roku miał już… dziewięć miejsc pracy. Można więc ze stuprocentową pewnością stwierdzić, że nic piękniejszego w futbolu nic go nie spotka. Na scenie wyglądał na całkowicie rozłożonego, w stu procentach zaskoczonego i wzruszonego. To też piękne, że czasami w futbolu wystarczy jedna akcja, by trafić do zupełnie innego świata i przemawiać z tej samej sceny, z której przemawiają najwięksi zawodnicy globu.
Poznaliśmy też drużynę roku, jak co roku troszkę kontrowersyjną: Neuer – Dani Alves, Thiago Silva, Sergio Ramos, Marcelo – Iniesta, Pogba, Modrić – Messi, Ronaldo, Neymar. Umówmy się, że szczególnie rzuca się w oczy idiotyczna obecność Modricia, który wiosną rozegrał tylko sześć meczów ligowych, a siedemnaście stracił z powodu kontuzji. Jesień też nie jest dla niego jakoś szczególnie udana – no, nie gra źle, bo Modrić nigdy nie gra źle, ale generalnie roku 2015 raczej nie będzie wspominał szczególnie.