Reklama

Bramkarz Lazio wyznacza nowe standardy kompromitacji, hit kolejki bez trupów

redakcja

Autor:redakcja

10 stycznia 2016, 00:47 • 5 min czytania 0 komentarzy

Dziś wieczorem Wojtka Szczęsnego na Stadio Olimpico odwiedził Milan, a to oznaczało tylko jedno: należy oczyścić sobie terytorium przed telewizorem i rozsiąść się wygodnie na sofie. Przypinania się pasami akurat byśmy nie polecali, ale zimny browar do szlagieru – już tak. Z poziomem rywalizacji nie było najgorzej. Obyło się bez trupów, pozostało za to dwóch rannych, a licząc Sinisę Mihajlovicia wyrzuconego na trybuny, to trzech. Wynik? 1:1, choć mogło być różnie. Czy to wszystko, jeśli chodzi o sobotnie boje w Serie A? Oczywiście, że nie, bo kilkadziesiąt minut wcześniej Kuba Błaszczykowski i spółka podejmowali Lazio Rzym.

Bramkarz Lazio wyznacza nowe standardy kompromitacji, hit kolejki bez trupów

Wiadomo, że pojedynek Romy z Milanem dużo bardziej elektryzowałby jakieś 9-10 lat temu, w dodatku u jednych kuleje obrona, u drugich na dobrą sprawę wszystko, ale i tak nazwy tych firm działają na wyobraźnię. Po ostatnich kompromitacjach defensywy „Giallorossich”, zastanawialiśmy się co tym razem wywiną. Nie było jednak tak źle – przynajmniej w pierwszej połowie – a taki Antonio Rudiger po pierwszych 45 minutach mało nie strzelił dwóch bramek. Za pierwszym razem wykorzystał precyzyjne dośrodkowanie Miralema Pjanicia i pokracznym, ale skutecznym strzałem z powietrza otworzył wynik, przy drugiej próbie (głową) lepszy był Donnarumma.

Licząc jeszcze próbę młodego Sadiqa Umara z pierwszej minuty, to byłoby na tyle jeśli chodzi o pierwszą połówkę. O Milanie nie wspominamy, bo i nie było co wspominać po pierwszej odsłonie, mimo że wytoczył swoje najważniejsze armaty – Carlosa Bakkę i Luiza Adriano. Co innego po przerwie. „Rossoneri” wyszli totalnie odmienieni, wkroczyli na połowę Romy i się tam rozgościli.

Jeśli w pierwszej odsłonie Szczęsny mógł sobie ze spokojem obserwować to, co dzieje się z przodu, to po zmianie stron jego puls podskoczył co najmniej do 160. To znaczy nie było tak, że miał pełne ręce roboty, bo mediolańczycy ciągle walili niecelnie, ale wystarczy, że trafili raz i to dało im punkt. Juraj Kucka wykorzystał kluczowe dośrodkowanie, przeskakując w polu karnym Florenziego, ale kiedy kilka minut później miał tak zwaną patelnię – piłkę na około piąty metr wystawił mu grający pierwszy od ośmiu miesięcy mecz Kevin-Prince Boateng – to lutnął, jakby był piłkarzem jakiegoś Piasta Tuczempy, a nie Milanu. Jeszcze gwoli ścisłości, nie byłoby tej sytuacji, gdyby nie… Rudiger. O ile za pierwszą połowę, można było go pochwalić, tak tutaj stracił piłkę na czterdziestym metrze i pozwolił Boatengowi zapracować na niezłą notę. Całość mógł zwieńczyć Bacca i to ledwie chwilę później. No właśnie, mógł, gdyby trochę lepiej nastawił celownik, a tak to tylko posłał petardę wprost w aluminium.

Reklama

Fiorentina postanowiła zrobić coś dla dobra ogółu i pokazała, jak nie należy atakować pozycji lidera. Naprawdę, modelowy przykład. Z drugiej strony Lazio Rzym, które wygrało mecz w sposób najbardziej niezasłużony na świecie. No dobra, trochę przesadzamy, ale faktycznie – „Biancocelesti” przez dobrych kilkadziesiąt minut nie dali praktycznie żadnego argumentu, by powiedzieć o nich coś dobrego. „Viola” cisnęła przez długi czas, miała wszystko, by zabić mecz, a jednak na koniec wyszła jedna wielka kupa. Swoją drogą wszystko, co najlepsze w tej rywalizacji wydarzyło się dopiero w doliczonym czasie. Tak, tak – wcześniej tylko jeden gol i tempo, które zachwyciłoby co najwyżej fanów gier planszowych.

Właściwie gdyby nie doliczone sześć minut, nie byłoby za bardzo o czym wspominać. Przy pierwszym golu dla Lazio trzech obrońców w fioletowych koszulkach nie potrafiło odebrać piłki jednemu (!) Djordjeviciowi, który przytomnie dostrzegł wbiegającego z głębi pola Keitę, a potem wystarczyło tylko zrobić to, co młody napastnik zrobił perfekcyjnie – uderzyć mocno, po ziemi, by Tatarusanu nie zdążył odpowiednio zareagować. Po przerwie obraz gry pozostał praktycznie taki sam. Można było kimnąć się na kilka minut, potem otworzyć oczy, a i tak byśmy nic nie stracili. Do czasu aż Paulo Sousa wpuścił do boju Giuseppe Rossiego. Włoch na dzień dobry poczęstował przeciwnika całkiem ładnym strzałem zza pola karnego, potem pogroził palcem raz jeszcze, ale na pogróżkach się skończyło.

Ale najciekawsze dopiero jednak miało nadejść. Matri mógł w 85. minucie ostatecznie podziękować wszystkim za przybycie na stadion, ale zamiast tego podał piłkę do rąk bramkarza. Dlaczego? To już pytanie nie do nas. Na szczęście miał w drużynie bardziej przytomnych kolegów: Milinkovicia-Savicia i Felipe Andersona, którzy zrobili pod bramką to, co należy, bo inaczej różnie to się mogło skończyć z powodu… bramkarza Etrita Berishy. Facet przez cały mecz prezentował się jako tako, wydawało się, że nic nie może go zaskoczyć. Wystarczył jednak strzał oddany od niechcenia przez Roncaglię zza pola karnego, by zachował się jak ostatnia ciamajda – jak postać ulepiona z najgorszych cech Sebastiana Przyrowskiego i Marcina Cabaja.

Jeszcze jeden akapit poświęćmy Jakubowi Błaszczykowskiemu. Polak nowy rok rozpoczął od komunikatu: patrzcie, wróciłem, a po kontuzji nie ma ani śladu. Teraz też dostał szansę od pierwszych minut, ale… nie pokazał nic spod swojego znaku firmowego. Nie było tradycyjnych rajdów prawą stroną, zamiast tego Kuba zaserwował bardzo proste rozwiązania. Nie za bardzo rozumiał się też z Matiasem Fernandezem, czasem wręcz sprawiał wrażenie, jakby grał z Chilijczykiem pierwszy raz. Nie czuł też za bardzo akcji ofensywnych. Umówmy się – był to słaby pokaz w jego wykonaniu. Paulo Sousa też to dostrzegł i już w 55. minucie zdjął go z boiska.

***

Reklama

Carpi wygrało dopiero swój trzeci mecz w tym sezonie, kładąc na deski wyżej notowane i – bądź co bądź – faworyzowane Udinese. Wcześniej zespół Kamila Wilczka klepnął tylko Genoę i Torino, za każdym razem w stosunku 2:1. Tym razem było tak samo. Zgadnijcie, przez jak długo Polak przebywał na boisku? No dobra, mała podpowiedź: tyle co ostatnio i przedostatnio razem.

Najnowsze

Weszło

Hiszpania

Ciekawe wieści z Włoch. Syn Ancelottiego trenerem Romy?

Patryk Stec
1
Ciekawe wieści z Włoch. Syn Ancelottiego trenerem Romy?
Piłka nożna

Media: Zadebiutował w Ekstraklasie w wieku 15 lat. Teraz może trafić do Włoch

Bartosz Lodko
1
Media: Zadebiutował w Ekstraklasie w wieku 15 lat. Teraz może trafić do Włoch

Komentarze

0 komentarzy

Loading...