Póki wszystko opierało się na spekulacjach, nie było sensu się tym zajmować. Ale właśnie przed momentem Piotr Dunin-Sulgostowski oficjalnie potwierdził: tylko testy medyczne dzielą Zdenka Ondraska (i Patryka Małeckiego) od Wisły Kraków. Nasze zdanie na temat Małeckiego znacie, ale kim jest ten drugi? Kto to w ogóle jest Ondrasek? Jak się okazuje – to też postać budząca skrajne emocje. Kilka lat temu wypracował sobie w Czechach łatkę hazardzisty i palacza. Potem jednak – jak to się ładnie mówi – wyciągnął wnioski, ogarnął się i teraz zapewne stworzy duet napastników z Pawłem Brożkiem.
Mimo wszystko wydaje się, że Wisła wreszcie sięga po sensownego zawodnika na pozycji, o którą Brożek musiał w tym sezonie zaciekle bić się z:
– kontuzjami,
– samym sobą,
– własnym cieniem,
– co ambitniejszymi chłopcami do podawania piłek,
– Grzegorzem Marszalikiem.
Znacznie poważniejszą konkurencją, ale też graczem, który ściągnie ciężar zdobywania bramek z braków Pawła Brożka powinien być właśnie Ondrasek. Czech na papierze wygląda na zawodnika, który jest gwarantem przynajmniej kilku bramek. Ostatnie cztery lata spędził w norweskim Tromso, gdzie już w pierwszym sezonie został królem strzelców norweskiej ekstraklasy. Później zdążył ze swoim klubem spaść z ligi, by po roku wrócić do niej, tym razem jako druga strzelba na zapleczu Tippeligaen.
Co można o nim powiedzieć niemal ze stuprocentową pewnością? Że to typ piłkarza, z którym kibice będą mogli się utożsamiać. Twardziel o pseudonimie „Kobra”, który zawdzięcza tatuażowi na plecach, jednemu z wielu zdobiących jego ciało. Nie powalający może na kolana swoją techniką czy bajecznym panowaniem nad piłką, za to ładujący z każdej pozycji, gdy tylko bramka znajdzie się w zasięgu jego wzroku. O tym, że potrafi robić to bardzo skutecznie, świadczy statystyka wypracowana przez cztery sezony w Norwegii – 47 bramek w 110 meczach. Nie są to może liczby, które takiego Nemanję Nikolicia rzucą na kolana, ale wyglądają naprawdę sensownie.
Gdzie więc tkwi haczyk? Ondrasek nie kryje się z tym, że jeszcze za czasu gry w Czechach, jego kariera zawisła na włosku. Był uzależniony od papierosów i hazardu. Sam mówi o tym, że jego zawodowa przygoda z piłką ległaby w gruzach już na samym początku, gdyby nie zmienił otoczenia i nie wylądował w Norwegii. – Podczas jednego z pierwszych spotkań z dziennikarzami wyznałem, że mam problemy z uzależnieniem od hazardu i paleniem, ale też że pobyt tutaj to zupełnie nowy etap w moim życiu. Gdybym został w ojczyźnie, pewnie byłbym skończony jako piłkarz – mówił w wywiadzie dla Sport.cz. – To mnie zabijało. Nie można wychodzić na boisko, by przez cały mecz zastanawiać się tylko, ile pieniędzy muszę komu oddać i dlaczego nigdy nie starcza ich na spłacenie wszystkich wierzycieli.
Ondrasek miał przy tym wszystkim sporo szczęścia, bo w klubie spotkał się ze zrozumieniem i stuprocentowym wsparciem, a za pośrednictwem Facebooka udało mu się nawiązać kontakt z mieszkającym w Tromso Czechem Milanem Peskiem. Panowie szybko zostali przyjaciółmi, a rodak bardzo mocno ułatwił Ondraskowi aklimatyzację w nowym miejscu. – Gdy przychodziłem do Tromso, jedyne słowa jakie znałem po angielsku to „cześć” i kilka przekleństw. Kiedy trener chciał coś ze mną omówić, nagrywał wideo, siadaliśmy razem z Milanem u mnie w domu i on mi to wszystko cierpliwie tłumaczył. Jako że wcześniej przez pięć lat przebywał w Londynie, nie stanowiło to dla niego żadnego problemu.
Czech w udzielanych wywiadach, w których zwykle na tapetę wraca jego nieciekawa przeszłość, zapewnia że wszystko co najgorsze dawno za nim. Że wie już, kto przez cały ten czas był jego prawdziwym przyjacielem i tych ludzi będzie się trzymać, a także że do starego towarzystwa nie ma już zamiaru wracać. – Kiedy idziemy z chłopakami z drużyny na kolację po meczu, wypiję dwa piwa i wracam grzecznie do domu. W Norwegii ani razu nie zapaliłem papierosa, ani razu też nie zagrałem na automatach – przekonuje.
Jeżeli więc demony przeszłości nie wrócą, a „Kobra” będzie kąsać z podobną regularnością co w Norwegii, Wisła może wreszcie mieć w kadrze drugiego napastnika z prawdziwego zdarzenia. To coś, czego w Krakowie nie grali od ponad dekady. Tylko panie Pawłowski, jedna sprawa, na wszelki wypadek proszę chłopaka nie dawać do pokoju z Łukaszem Burligą. Dla dobra ich obu.
SZYMON PODSTUFKA