Reklama

Finał w bólach, ale… czy możemy od nich wymagać efektowności?

redakcja

Autor:redakcja

16 grudnia 2015, 14:36 • 4 min czytania 0 komentarzy

River Plate w bólu, pocie, znoju, krwi i łzach kibiców, rozpaczających nad poziomem sportowym swojej ukochanej drużyny awansowało do finału Klubowych Mistrzostw Świata. Argentyńczycy pokonali 1:0 Sanfrecce Hiroszima i czekają w finale na zwycięzcę spotkania Guangzhou Evergrande – FC Barcelona. Jakże trudnego do przewidzenia…

Finał w bólach, ale… czy możemy od nich wymagać efektowności?

Ale zanim zaczniemy szydzić z różnic między kontynentami – dzisiaj też miało dojść do spacerku. Dzisiaj też wielka drużyna z Ameryki Południowej, która ma w składzie kilka nazwisk nieanonimowych dla fanów piłki pod każdą szerokością geograficzną, miała przejść się po słabiuteńkich Japończykach, skazanych na rolę tła dla River Plate. To też miała być egzekucja, to też miała być formalność. Na papierze, w historii dotychczasowych spotkań amerykańsko-azjatyckich, gdziekolwiek szukać faworyta – wszystko wskazywało na River Plate.

Tymczasem po kwadransie ogólnego zagubienia piłkarzy z obu stron, to właśnie gospodarze z Japonii zaczęli tworzyć sobie kolejne setki. Jasne, było to wszystko dość anemiczne, ale nie widzimy tu zbyt dużej winy chłopaków z Sanfrecce. Niedokładne wybicia, dośrodkowania, podania? Zdarzały się z obu stron. Dryblingi w opcji „kopnij/biegnij”? Okej, nie jest to szczyt wyrafinowania, ale na klocowatych obrońców z Argentyny wystarczało. Surowość techniczna i taktyczna była przez nich nadrabiana walecznością (zero krzyków po ostrym faulu, niespotykana rzecz!) i dość nieźle przerobionymi prostymi schematami. Nic skomplikowanego – piłka na skrzydło, dośrodkowanie, czasem strzał z dystansu. A jednak, River Plate miewało okresy, gdy kompletnie nie potrafiło się przed tym obronić i jedynie dobrze dysponowany Barovero w bramce zapobiegał utracie gola.

Przód? Cóż… Najlepiej byłoby to przemilczeć. Największe zagrożenie River Plate tworzyło sobie po stałych fragmentach, albo wrzutkach na aferę z głębi pola. Tak też zresztą padł gol, w potężnym chaosie, w którym najlepiej odnalazł się Alario. Nie można odmówić Argentyńczykom umiejętności technicznych, potrafili celnie podać, przyjąć, ale niewiele z tego wynikało. Posiadanie piłki blisko 60%, a tylko jeden strzał więcej od rywali z Japonii. Słabo, wręcz słabiuteńko.

Jest jednak jedno spore zastrzeżenie. Mamy olbrzymi kłopot, by porządnie objechać chłopaków z El Monumental. W głównej mierze dlatego, że jeszcze wczoraj, no, maks dwa dni temu, byli na aucie. Głęboko pod wodą. Po raz pierwszy w historii klubu spadli z najwyższej argentyńskiej ligi. Buenos Aires stanęło w ogniu, kibice chcieli osobiście wymierzyć sprawiedliwość zawodnikom i działaczom, a przyszłość Argentyny rysowała się w niebiesko-złotych kolorach należących do Boca Juniors. Odsyłamy zresztą do naszego sierpniowego tekstu, nie będziemy się powtarzać. Kliknijcie tutaj. Fragment:

Reklama

Upadek – jak zresztą w wielu innych klubach na świecie – stał się impulsem do zmian. Almeyda postanowił zawiesić buty na kołku i odkupić swoje winy jako trener. Klubowi włodarze ściągnęli plejadę gwiazd – od Cavenaghiego przez Ponzio aż do Davida Trezeguet. Od razu podjęto walkę o powrót do najwyższej ligi, rok później River Plate wygrało drugą ligę, a przy okazji również największy turniej młodzieżowy Ameryki Południowej rozgrywany przez piłkarzy U-20. Wrócił nadzieje na lepszą przyszłość.

Od powrotu do najwyższej ligi, trwa wysoki lot River Plate ukoronowany podwójnym zwycięstwem w tym sezonie. Copa Sudamericana w grudniu, Copa Libertadores w sierpniu. Dwa największe trofea dostępne dla argentyńskiego zespołu udało się zdobyć tuż po tym, jak Los Millonarios dołożyli do gabloty m.in. medale za 36. triumf w lidze i zwycięstwo w „Superfinale” między zwycięzcami ligi otwarcia i zamknięcia. Jakby tego było mało – na drodze do kolejnych wiktorii udawało się upokarzać lokalnego rywala, jak choćby wówczas, gdy kibice Boca Juniors „pomagali” swoim piłkarzom poprzez… wrzucenie puszki z gazem łzawiącym między graczy River Plate. Dwumecz derbowy zakończył się więc wynikiem 1:0 na murawie (rewanż przerwano przy stanie 0:0) a 4:0 uwzględniając decyzję o walkowerze za zachowanie kibiców z La Bombonery.

Jeśli więc przez cztery lata River Plate od spadku z ligi zdołało wydźwignąć się do wygrania wszystkich możliwych rozgrywek południowoamerykańskich, a dziś trafia do finału z samą Barceloną… Nie możemy narzekać na styl. Co prawda przy obecnej dyspozycji podopiecznych Marcelo Gallardo spotkanie z Katalończykami może przypominać pojedynek fistaszka z nalotem dywanowym, ale plan-minimum na ten turniej został zrealizowany. A dyby ktoś nakreślił ten scenariusz jako zwieńczenie „planu czteroletniego” w 2011 roku, gdy River Plate lądowało na dnie, nie uwierzyliby w niego nawet rozśpiewani fanatycy z El Monumental.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...