Reklama

Doznałeś kontuzji? Radź sobie sam! Patologia w Bytowie

redakcja

Autor:redakcja

10 grudnia 2015, 21:49 • 6 min czytania 0 komentarzy

Bytovia Bytów to klub, który chce uchodzić za w pełni profesjonalny. Chce i w oczach wielu takim jest. Zamożny sponsor – Drutex (pamiętacie reklamę z Phillipem Lahmem i Andreą Pirlo?) – powinien być gwarantem zabezpieczenia finansowego i dobrej organizacji. Powinien, ale – jak się okazuje – niekoniecznie musi być. Bo cyrki, które mają miejsce w Bytowie, to czysta patologia. 

Doznałeś kontuzji? Radź sobie sam! Patologia w Bytowie

O co chodzi? Wyobraźcie sobie sytuację, że podpisujecie profesjonalny kontrakt z teoretycznie profesjonalnym klubem. Łapiecie kontuzję. Rzecz w sporcie powszechna i absolutnie normalna. Potrzebujecie leczenia. Według wszelkich prawideł prawnych i etycznych zobowiązany do pokrycia kosztów operacji jest pracodawca. To praktyka stosowana w każdym względnie cywilizowanym i przynajmniej trochę rozwiniętym klubie.

Ale nie w Bytowie. Tam doszli do wniosku, że płacić powinni ci, którzy byli na tyle głupi, by doznać urazu. W Bytowie wyznają zasadę: „Złapałeś kontuzję? Nie nasza brocha. Radź sobie sam”. O jakich pieniądzach mówimy? Uśmiejecie się. Ale o tym za chwilę.

Ofiarami tej niecodziennej i – musimy przyznać – dosyć nieszablonowej praktyki klubu zostali czterej piłkarze, których obecnie łączy z Bytovią jedynie sądowy spór. To znaczy – co najmniej czterej, bo nie możemy wykluczyć opcji, że takich przypadków jest więcej, tylko jeszcze o nich nie wiemy. To za dużo, aby mówić o zwykłym nieporozumieniu. Mamy raczej do czynienia z przykrą regułą.

Bodajże w październiku 2014 roku pojawił się u mnie problem z mięśniem przywodziciela. Pojechałem na badania do Gdańska. Za to Bytovia jeszcze zwróciła mi pieniądze. Ale rehabilitacja nie przyniosła oczekiwanych skutków. Wróciłem do Gdańska i lekarz orzekł, że – ponieważ leczenie zachowawcze już wykorzystałem – powinienem poddać się zabiegowi. Udałem się więc na rozmowę z dyrektorem Gierszewskim. Zapytałem, czy klub pokryje koszty – wydawało mi się to naturalne – ale szef nie wyraził zgody. Powiedział, że nie uważa, żeby potrzebny był mi zabieg. To był czas, gdy kończył mi się kontrakt i myślę, że miało to duże znaczenie – wyjawił nam Maciej Kazimierowicz, dzisiaj już zawodnik Błękitnych Stargard Szczeciński.

Reklama

W podobnej, tragikomicznej sytuacji znalazł się Michał Benkowski, który związany umową z Bytovią był w sezonie 2013/2014. – Złapałem kontuzję podczas jednego z treningów. Miałem problemy z lewym kolanem. Zrobiłem sobie więc niezbędne badania. Skontaktowałem się z klubem, przekazałem informacje, jak to wygląda, i podjąłem normalne leczenie. W następnym miesiącu nie dostałem wypłaty i początkowo nie wiedziałem dlaczego. Okazało się, że włodarze klubu stwierdzili, że nic o tej kontuzji nie wiedzieli. Że nie powiedziałem im, co się stało, i samowolnie przestałem przyjeżdżać na treningi.

– Podpisałem kontrakt 1 lipca zeszłego roku. 2 listopada zgłosiłem poważny uraz. Okazało się, że było to zwapnienie. Pierwotnie dogadałem się z klubem na leczenie zachowawcze – czyli tańszą wersję – które nie przyniosło efektów. W końcu zdecydowałem, że niezbędny jest zabieg, ale klub stwierdził, że za niego nie zapłaci. Powód? Oznajmiono mi, że to kontuzja nabyta z wcześniejszego okresu, jeszcze z poprzedniego klubu. Argumentacja całkowicie abstrakcyjna  – powiedział z kolei Marcin Kikut, w przeszłości gracz m.in. Lecha Poznań.

Jego słowa rzuciły jeszcze inne światło na całą sprawę. Skoro władze Bytovii zarzuciły mu, że przyszedł do klubu z kontuzją, to znaczy, że ktoś przed podpisaniem umowy zapomniał o pewnej drobnej kwestii: testach medycznych.

– Nie tylko ja ich nie przeszedłem. Mało kto je miał. Kompletna amatorka. Wiadomo, że jeśli piłkarz przyjeżdża do klubu, to sam nie poprosi: „Słuchajcie, może jeszcze zrobiliśmy testy medyczne?”. 

Wszyscy trzej panowie – co raczej nie powinno dziwić – złożyli stosowne pozwy sądowe.

Kikut: – Jestem kolejnym zawodnikiem, który zdecydował się na taki krok. Tutaj nie możemy mówić o przypadku.

Reklama

Benkowski: – Na szczęście ja już ma to za sobą.  Bytovia jeszcze się odwoływała. Trochę to wszystko się przeciągało, ale gdzieś pod koniec września wyrok się uprawomocnił i odzyskałem pieniądze, które były zawarte w pozwie.

Kazimierowicz: – Pierwszą rozprawę już wygrałem, ale klub się odwołał. 

O szczegóły postępowania sądowego w sprawie Kazimierowicza postanowiliśmy zapytać jego adwokata, mecenasa Łukasza Kowalskiego.

– Jeszcze przed wytoczeniem powództwa wielokrotnie wzywaliśmy klub do realizacji świadczenia. Ale nasze apele spełzły na niczym i zmuszeni zostaliśmy zgłosić sprawę pod obrady Piłkarskiego Sądu Polubownego. Przez długi czas Bytovia nie kwestionowała właściwości sądu piłkarskiego. Dopiero na koniec pełnomocnik strony pozwanej obudził się i stwierdził: „Nie, chyba lepiej by było, gdyby rozstrzygnął to sąd powszechny”. Sprawa została umorzona. Zwrócono zawodnikowi wszystkie związane z nią wydatki i jednocześnie obciążono klub wszelkimi kosztami postępowania. Ten postanowił złożyć zażalenie. Instancja odwoławcza nie uznała owego zażalenia, co tylko generuje kolejne koszty.

No dobra, ale o jakich kwotach mówimy? Trzymajcie się mocno swoich foteli.

Kikut: – Śmieszna suma. 5 tysięcy złotych.

Benkowski: – Jeśli chodzi o samo leczenie, była to kwota rzędu 5 tysięcy. Niewielkie pieniądze. Pojawiły się natomiast jeszcze zaległości w pensji, której nie otrzymywałem przez sześć miesięcy.

Kazimierowicz: – U mnie jeszcze mniej. Chodziło o 3,5 tysiąca…

Sprawa jest iście absurdalna. A mój klient dążył dodatkowo do tego, aby zawrzeć ugodę. Zamiast zapłacić chłopakowi – powiedzmy – 2 tysiące, to Bytovia już teraz wydała ponad tysiąc na same koszty postępowania. I będą one stale rosły, ponieważ obecnie kierujemy sprawę do sądu powszechnego. Pieniądze, jakie będą musieli zapłacić, najpewniej przekroczą wartość roszczenia, które – dodajmy – jest jak najbardziej zasadne. To pokazuje, w jak irracjonalny sposób tam działają. Chora sytuacja – dodał Kowalski. 

***

Jeśli jakimś cudem uważacie jednak, że brak JAKIEGOKOLWIEK wsparcia w leczeniu zawodników to za mały powód, by nazywać klub patologicznym, to teraz mamy dla was prawdziwą bombę.

Kikut: – Pranie. Niby prozaiczna i błaha sprawa, ale z tym też był problem. Klub uparł się, że nie kupi pralki, więc brudne ciuchy musiałem przynosić do domu i samemu je wyprać. Aż moja mama łapała się za głowę: „Synu, gdzie ty trafiłeś?!”. Jeszcze inna kwestia – masażysta, który musiał dorabiać sobie w innej pracy. Przez to często spóźniał się na treningi. Pamiętam, że czasem musieliśmy nawzajem masować się z kolegami, bo nie było odpowiedniej do tego osoby. A przecież to jasne, że rozgrzanie mięśni to kluczowa kwestia, jeśli nie chcesz doznać jakiegoś urazu.

Organizacyjna okręgówka.

Szkoda, że tak to wszystko wygląda. Mówimy w końcu o klubie, który ma poważnego sponsora. Myślę, że największym jego problemem jest dyrektor, który zajmuje się handlem okien, wiadomo jakiej marki (Rafał Gierszewski – przyp. red.).  Przez takie patologie jak w Bytowie często gdzieś ginie utalentowana młodzież. Przypomina mi się jeden chłopak, który z Ekstraklasy przyszedł do II-ligowej wówczas Bytovii. Awansował z nią do I ligi, a teraz kompletnie zaginął i gra na czwartym szczeblu rozgrywkowym. 

Najnowsze

Ekstraklasa

Abramowicz o kryzysie Radomiaka: Nasza tożsamość jest niewyraźna, a balans zachwiany

Szymon Janczyk
0
Abramowicz o kryzysie Radomiaka: Nasza tożsamość jest niewyraźna, a balans zachwiany

Komentarze

0 komentarzy

Loading...