Jose Luis Chilavert strzelający hat-tricka w lidze argentyńskiej, Jorge Campos w końcówkach wchodzący na dziewiątkę. Legendarny gol wiecznego outsidera Jimmy’ego Glassa, specjaliści od jedenastek: Enyeama, Butt, Iwankow. Przewrotka Schmeichela z Wimbledonem, Boruc gnębiący Widzew, Begović gnębiący Boruca. Najlepiej byłoby, gdyby najwybitniejszym strzelcem wśród bramkarzy został Johnny Vegas Fernandez, bo jego nazwisko najlepiej stemplowałoby ryzykanctwo golkiperów polujących na gole, ale niedoścignionym wzorem jest i będzie on: Rogerio Ceni. Legenda Morumbi. Autor 131 trafień, można powiedzieć: hurtownik w królestwie detalistów. Bramkarze będą okazjonalnie pakować piłkę do siatki tak długo, jak długo będzie istniał futbol, ale drugiego takiego jak Ceni nie będzie. To relikt innej epoki, innej piłkarskiej filozofii, który zawieszając buty na kołku i nad nią zaciągnął kurtynę.
***
Chcesz złapać złodzieja, musisz myśleć jak złodziej. Chcesz pokonać bramkarza, musisz myśleć jak bramkarz.
Jose Luis Chilavert.
***
Na chłopski rozum oddelegowywać bramkarza do strzelania choćby karnych to poroniony pomysł. Nie trafi, nie zdąży wrócić i nieszczęście gotowe. Stwarzanie swojej drużynie zagrożenia w sytuacji zupełnie niegroźnej i nic więcej.
Jedenastki jeszcze przynajmniej zwykle wędrują do siatki, względnie na korner albo w trybuny, o błyskawiczne kontry przy nich ciężko. Ale rzuty wolne? Źle wymierzysz, trafisz w mur, piłka spadnie nie tam gdzie powinna, na przykład prosto w ręce golkipera – czarnych scenariuszy bez liku, a w wielu tylko zdążysz spojrzeć w górę na przelatującą nad głowami wszystkich futbolówkę.
To ryzykanctwo w postaci czystej, ryzykanctwo niepotrzebne, nieopłacalne. Nawet trenowanie takiej umiejętności tworzyłoby tu i tam kontrowersje, no bo jak to, golkiper godzinami zajmujący się strzałami? Nie bronieniem tychże, a ich wykonywaniem? A może chłopie poświęć te dodatkowe godziny na łapanie, to będzie z większą korzyścią dla drużyny? A jak chcesz poćwiczyć grę nogami zapraszam do gierki, a nie ładowania po okienkach. Można założyć z całkiem sporą dozą prawdopodobieństwa, że w wielu akademiach, klubach, młody adept chcący pójść śladami Ceniego i Chilaverta, miałby marzenia strzaskane już na wejściu przez samą kadrę szkoleniową.
Kadrę mającą całkiem sensowny argument po swojej stronie: zdrowy rozsądek.
Można trafić, a i tak się ośmieszyć. Tak Mike Hanke przechytrzył Hansa Jorga Butta
Ale jeśli wychowywałeś się w latach dziewięćdzięsiątych, jeśli wtedy zaczynałeś przygodę z piłką, wtedy w nią wsiąkałeś, to idea golkipera ochoczo wędrującego do posłania bomby ze stałego fragmentu gry nie jest ci obca. Wychowałeś się bowiem siłą rzeczy również na Chilavercie, na jego strzałach podczas Coupe de Monde 1998, gdzie został wybrany do drużyny turnieju, a gdzie mało nie uzyskał o wiele istotniejszego skalpu: parę centymetrów, a byłby pierwszym bramkarzem z mundialową bramką.
Oczywiście nie widywaliśmy takich jajec w Europie prawie wcale, ale skoro były obecne na mistrzostwach świata, znaczy należały do futbolowej rodziny. Osobliwość? Tak. Ale nie totalne, nie mające miejsca na murawach dziwactwo.
To jednak już przeszłość. Wątpliwe by w poważnych rozgrywkach gdzieś ktoś pozwolił bramkarzowi strzelać rzuty wolne – nawet o karniaki w trakcie gry będzie ciężko. Może Johnny Vegas Fernandez jeszcze strzela w Peru, może w niektórych ligach za oceanem kręci się paru prawdziwków z predyspozycjami, ale trendy światowej piłki są dla strzelających bramkarzy bezlitosne.
***
„Nigdy nie chciałem być bramkarzem. Zmuszono mnie, bym nim został. Byłem napastnikiem i grałem jak Cristiano Ronaldo, nikomu nie oddawałem piłki. Pewnego dnia koledzy z drużyny podeszli do mnie i powiedzieli: Daniel, od teraz grasz w bramce! Wcisnęli mnie tam za karę, bo nigdy nie podawałem.”
Daniel Carnevali. Argentyna, reprezentant podczas mundialu 1974.
***
Niektórych mniej, innych bardziej, ale prawie wszystkich bramkarzy kręci by zabrać z przodu. Dlatego Ferguson wystawiał Bartheza w ataku podczas egzotycznych sparingów, dlatego Neuer w kilku starciach kontrolnych z ekipami z niższych lig też mógł się wyszaleć.
Najlepiej ten głód strzelania bramek pokazuje przykład Marco Balotty. Balotta był solidnym golkiperem – blisko 300 meczów w Modenie, w CV również Parma, Lazio, Inter. Kawał fachowca. Ale na koniec kariery, gdy przekroczył już czterdziechę, opuścił Lazio na rzecz Calcara Samoggia w ósmej lidze, gdzie był napastnikiem i strzelił 24 gole w sezonie.
Odwrotną drogę przeszedł pewien angielski zawodnik, który w 1986 jako piętnastolatek próbował dostać angaż w drużynie juniorskiej swoich ukochanych Newcastle. Wolał być napatnikiem, ale był gotów grać gdziekolwiek, byleby dla „Srok”. Wrażenia nie zrobił, został odpalony.
I może szkoda, bo Polaków nie gnębiłby drugi po Linekerze dyżurny kat. Tym chłopakiem był bowiem Alan Shearer.
***
Misael Alfaro z Salwadoru. Peruwiańczyk Johny Vegas Fernandez. Nscar McFarlane z Panamy. Fernando Patterson z Kostaryki, Sebastian Saja z Argentyny. A przecież trzeba znowu wspomnieć o Jorge Camposie, który zaczynał jako snajper i w pierwszym sezonie strzelił 13 bramek, a przecież godzinami można opowiadać o Higuicie, który w Millonarios był skutecznym graczem z pola. Szalony Hugo Gatti mawiał, że jego najmocniejszą stroną jest znajomość psychiki napastnika, bo takim był przed laty i w duszy nim pozostał, Ramona Quirogę w środku nocy poznałby Grzegorz Lato, który został ograny przez peruwiańskiego golkipera przy linii środkowej.
Seryjni strzelcy spomiędzy słupków pojawiali się w Europie, Afryce, Azji, ale nie ma żadnych wątpliwości: ich ojczyzną jest Ameryka Południowa i Środkowa. Dlaczego właśnie tam? Oddam głos znawcy tematu, Jose Luisowi Chilavertowi:
– Nie ma dziecka w Ameryce Południowej, które chciałoby być bramkarzem. Na bramkę zawsze wysyła się najgorszego, najgrubszego albo kogoś, kto gra wyłącznie dlatego, bo przyniósł piłkę.
Wiecie, że Beto, reprezentant Portugalii, przyznał kiedyś, że tak właśnie zaczęła się jego przygoda z bronieniem – był grubasem za dzieciaka, odsyłano go do bronienia i z czasem się wyrobił?
Zróbmy eksperyment: wróćcie do swoich doświadczeń piłkarskich. Przez „moje” boiska przewinęło się multum ludzi, jedni bronili lepiej, drudzy gorzej, ale wszystkich łączyło jedno: mogli bronić jedną, dwie bramki, ale nie uśmiechało się im grać wyłącznie między słupkami. Pamiętam tylko dwóch, którzy lubili łapanie na tyle, że sami pchali się do bramki.
Jeden z nich grał w klubie. Gdy drużyna prowadziła wysoko, też wpuszczano go na atak.
To przykład z Polski bramkarzami stojącej, gdzie fachowcy z klatki bywali najjaśniejszymi gwiazdami kadry, co mogło powodować jakąś modę, większy szacunek dla tej pozycji. W Ameryce Południowej, na której wszystkich boiskach wzdłuż i wszerz króluje techniczna piłka, gdzie od zawsze najmocniej ceni się sztuczki i efektowne popisy, raczej bywało jak z Canarinhos z 1982, czyli drużyna genialna, a między słupkami patałach. Moja teza: im bardziej środowisko nastawione na technikę i efektowność, tym mniej na wyobraźnię młodych działa dobra robota bramkarzy. To asysty, dryblingi, piękna klepka i fantastyczne uderzenia jarają w sposób naturalny, a nie robinsonady – w takich warunkach jest to jeszcze wyrazistsze.
Radosny futbol spod znaku joga bonito i ulicznego grania, jaki swego czasu dominował nawet w profesjonalnej piłce Ameryki Łacińskiej, w naturalny sposób musiał dopuszczał do głosu golkiperów, którzy jak gdyby urwali się ze szkolnego boiska, gdzie robili furorę jako lotni bramkarze, którym marzy się rabona z piątki.
A jeszcze bardziej marzy się wartościowy zmiennik, bo im się już nie chce bronić. Co poradzić jednak, skoro nikt inny tak dobrze nie umie?
***
– Zostałbyś ponownie bramkarzem?
Nie.
– Nie?
Nie. To byłaby rzecz, którą na pewno bym zmienił. Zawsze o tym mówiłem.
Fragment wywiadu z Victorem Valdesem przeprowadzonego dla kolumbijskiej telewizji.
***
„Nikt nie chciał stać na bramce, a ja miałem dość kłótni, więc powiedziałem, że stanę. Okazałem się w tym dobry, z czasem zacząłem to lubić”.
David De Gea.
***
Wiele razy wdawałem się w boiskowe bójki, ale czego ludzie się spodziewają? Z taką twarzą jaką mam, muszę grać złego. Jest po prostu łatwiej. Bycie fajnym facetem to nie dla mnie.
Jose Luis Chilavert.
***
Człowiekiem, który położył fundamenty pod rekordy Ceniego, był paradoksalnie jego największy strzelecki rywal, Jose Luis Chilavert. Ceni zaczął wykonywać wolne w 1997, a więc w momencie, gdy Chilavert był na absolutnym topie. Jeden z najbardziej cenionych golkiperów świata, ikona, chodzący mit. Paragwajczyk pokazując, że można z sukcesami połączyć bronienie ze strzelaniem nawet w najważniejszych meczach, oswoił ten proceder. Kto wie czy Ramalho, pierwszy trener, który powierzył Rogerio obowiązki strzeleckie, odważyłby się, gdyby nie dokonania „El Buldoga”.
Chilavert, czyli definicyjny przykład południowoamerykańskiego „Loco” z klatki. Charyzmatyczny do bólu lider szatni, któremu nikt nie podskoczy. Potrafiący przybić piątkę z bramkarzem po wbiciu mu gola, ale też potrafiący napluć na Roberto Carlosa, pobić się z Asprillą, wyzwać na pojedynek Abreu. Wygadany jak cholera: gdy Bonano – też bramkarz – strzelił mu karnego w 2000 podczas Copa Mercosur, powiedział „Nie rusza mnie to. Poza tym to był beznadziejny strzał”. Innym razem umiał uderzyć w tony niemal filozoficzne: „Presja, jaka presja? Presja jest wtedy, gdy musisz wyżywić rodzinę, a nie masz za co, a nie podczas meczu”.
Jedyny bramkarz z hat-trickiem na koncie, mało kto pod koniec lat dziewięćdziesiątych posyłał groźniejsze bomby. W 1994 pociągnął do potrójnej korony Velez Sarsfield, wygrywając Copa Libertadores, a w finale Pucharu Interkontynentalnego bijąc wielki Milan. Ale wymowne: nie przebił się w Europie, w Zaragozie nie za bardzo chcieli dać mu grać swoje, a więc pozwolić ładować ze stojącej piłki.
Tu gol z połowy boiska. Nawet kamerzysta zaskoczony
Rogerio Ceni też nigdy nie zawitał na Starym Kontynencie, choć mówi się, że forsował swój transfer do Arsenalu w 2001, za co dostał karę miesiąca dyskwalifikacji od prezea. Tak siłą rzeczy zostały nam, Europejczykom, rodzynki od karnych jak Butt i Iwankow, ale to jednak nie ta sama półka, nie ten sam poziom ryzyka.
Zostaje więc Toni Prats, który wykonywał wolne w Betisie w sezonie 99/00. Choć Betis spadł, tak Prats zaliczył dwa okazałe skalpy: nabił zarówno Real jak i Atletico.
***
Różnica między zwycięzcą a przeciętniakiem? Gdy trafia się wyzwanie, zwycięzca myśli o tym jak wygrać. Przeciętniak myśli o tym jak nie nawalić.
Jose Luis Chilavert.
***
Gdybym był na miejscu Ramalho, chyba bym się nie odważył i nie dał bramkarzowi strzelać wolnych.
Rogerio Ceni.
***
Ceni zarazem reprezentuje, ale i nie reprezentuje rys charakterologiczny strzelającego „loco” spod znaku Chilaverta. Z jednej strony to facet niezwykle chłodno patrzący na swoje dokonania. Odzierający mistrzostwo stałych fragmentów z elementu magii, wyjątkowości: – To nawet nie futbol. To uderzanie piłki. Chodzi o dwie rzeczy: po pierwszy, o fizykę, bo musisz kopnąć prawidłowo, a po drugie, o psychologię, bo musisz wiedzieć gdzie trafić, żeby zmylić. Znacznie więcej bramkarzy mogłoby tak strzelać tak jak ja, trzeba tylko cierpliwości i odwagi”.
Ceni to typ piłkarskiego intelektualisty-racjonalisty. Nie odmawiam Chilavertowi intelektu – nie, to kawał bystrego skurczybyka. To jakby dwie strony tego samego medalu: ten pierwszy to analityk, taki boiskowy naukowiec-amator, ten drugi ma trochę taką uliczną mądrość, rozumie więcej, więc nie ośmiela się tego mówić i pokazywać. Skrajnie różne powierzchowności, ale jednak obaj to indywidualności wychodzące daleko poza szereg stereotypów krążących wokół piłkarza.
Ceni do Sao Paulo trafił w 1990, gdzie najpierw robił za czwartego bramkarza. Pierwszym był wówczas znakomity Zetti, złoty medalista mundialu 1994. Wziął młodego pod skrzydła, ale szkolił nie tylko typowo bramkarskiego kunsztu, ale również zarządzał gierki. Ulubiona to znane nam „crossbar challenge”, często na zakłady. Okazało się, że Rogerio miał do tego dryg i często ze starym lisem wygrywał.
Zabawa zabawą, ale nie trzeba być wielce oświeconym, by dojść do wniosku, że wystarczy celować ździebko niżej, a z mistrza trafiania w poprzeczkę można przeistoczyć się w postrach bramkarzy.
Gdy Zetti odszedł do Santosu, w jego buty wszedł Ceni. Muricy Ramalho miał problem w drużynie – nikt nie potrafił strzelać wolnych, nikt nawet nad nimi nie pracował. Postanowił więc dać robotę wykonawcy jedynemu, który chcąc nie chcąc ten element trenował, a więc Rogerio. Prawdopodobnie nawet w dniu, kiedy Ceni ustrzelił Uniao Sao Joao, swoją debiutancką bramkę, wszyscy i tak sądzili, że chodzi o rozwiązanie tymczasowe. Blisko 20 lat później mówimy natomiast o rekordziście wszechczasów.
Najlepszy był dla niego 2005 rok, kiedy powtórzył wyczyn Chilaverta i też sięgnął po potrójną koronę. Był wtedy w nieprawdopodobnym gazie, huknął 21 (!) goli w rok. Był czołowym strzelcem mistrzów Copa Libertadores, którzy do triumfu szli po trupach River czy Corinthians.
Klubowe mistrzostwa świata? W pokonanym boju Liverpool Rafy Beniteza, a Ceni wybrany piłkarzem meczu. Piłkarzem meczu, choć nic nie strzelił, a „tylko” fantastycznie bronił. Bo nie zapominajmy, że Brazylijczyk, choć oczywiście najbardziej rozpoznawalny ze swoich strzałów, był też doskonałym ekspertem od bronienia. Zresztą, obejrzyjcie sami powyższy filmik: facet potrafił ośmieszać napastników. Technicznie fenomenalny.
Reprezentacyjny niedosyt? Może, ale złoty medal z 2002 i występy na mundialu są. Brak gry w Europie? E tam, zostać legendą, która ćwierćwiecze spędziła w jednym klubie – bezcenne.
***
Po odejściu Ceniego, tylko jeden gracz dostępny w FIFA 96 wciąż gra w piłkę. To oczywiście „Il Capitano” Totti.
***
Rogerio Ceni odchodzi, a wraz z nim strzelający bramkarze. Wyginęli jak mamuty. Będą się gdzieś pewnie pałętać po peryferiach w rodzaju drugiej ligi Nikaragui, czasem wykonają jedenastkę na nieco sensowniejszej scenie, ale z dużą dozą pewności można powiedzieć, że jest ostatnim wielkim, którego desygnowano do wolnych w najważniejszych rozgrywkach, bo był na tyle dobry, że warto było ryzykować.
Dziś na to nie ma miejsca. Jeden błąd mógłby przesądzić o porażce – żaden trener nie będzie chciał o tym słyszeć. Czy żal, że Ceni to ostatni dinozaur, które już zmieciono z muraw? Na pewno strzelający bramkarze obrastali mitami, stawali się postaciami działającymi na wyobraźnię, a ich regularne wizyty pod polem karnym były ekscytujące, dodawały pieprzu. Ten element szaleństwa musiał być jednak skreślony, od początku był skazany na śmierć, bo im większa stawka, tym większa troska o minimalizowanie ryzyka.
Należy więc postawić znacznie inne pytanie: który element futbolu jako kolejny wyląduje na śmietniku z tego samego powodu? Będzie piękny, ale niepraktyczny, nieprzystający do nowych wymagań piłki, zbyt ryzyowny? I czy czasem już po cichu nie odbył się pogrzeb trequartisty, zawodników spod znaku dychy w stylu Juana Romana Riquelme?
Leszek Milewski