– Miałem już okazję przeglądać pierwsze rejestracje i opisy uczestników. Wielu zwraca tam uwagę na fakt, że nikt nigdy nie dał im odpowiedniej szansy. Ja – wraz z pozostałymi jurorami – mam to umożliwić. Mam pomagać, a nie przeszkadzać – o programie Piłkarski Diament 2.0 opowiada Andrzej Juskowiak, były reprezentant kraju, medalista igrzysk olimpijskich i król strzelców ekstraklasy.
Został pan opiekunem zawodników ofensywnych w programie Piłkarski Diament 2.0. Czy nie jest poniekąd tak, że przed laty sam pan był takim diamentem? Odnaleziony w małym klubie i błyskawicznie przeskakujący do seniorskiej piłki.
Dokładnie. Wywodzę się z małej miejscowości. W rozgrywkach międzyszkolnych zauważył mnie wuefista – magister Jerzy Bajer. Zostałem zaproszony do Kani Gostyń i tam już zostałem. Strzelałem bramki i wypatrzyli mnie skauci Lecha Poznań, ale faktycznie się wtedy wyróżniałem. Nie da się pozostać niezauważonym, jeśli ma się pewną powtarzalność. W przypadku napastników tą powtarzalność daje strzelanie bramek… Obecnie bardzo dużo specjalistów śledzi niższe ligi, bo trzeba wyławiać takie talenty. Piłkarski Diament umożliwia olbrzymi skok w krótkim odstępie. Możliwe, że zwycięzca przeskoczy np. dwie-trzy klasy rozgrywkowe, podpisując kontrakt z Piastem Gliwice. Warunek jest oczywisty – trzeba prezentować wysoki poziom.
Aby dowiedzieć się więcej o nowej edycji Piłkarskiego Diamentu i zarejestrować się – KLIKNIJ TUTAJ
Czy młody zawodnik, który grał dotąd amatorsko, jest w miarę szybko dostosować się do wymagań postawionych w ekstraklasie?
Jest to możliwe, bo trudność polega na czymś innym. Przede wszystkim na tym, że w niższych ligach w grupach młodzieżowych nie trenuje się tak intensywnie jak w seniorach, gdzie gra jest dużo szybsza i jest mniej czasu na przyjęcie piłki. Przygotowanie motoryczne musi być na bardzo wysokim poziomie. Łatwo zobaczyć już w ekstraklasie, czy ktoś potrzebuje większej dawki treningów, jednak jest tylu specjalistów przy naszym programie, że wszystko sobie uporządkujemy.
Za pana czasów właściwie wszystko wyglądało inaczej.
Zacznijmy od tego, że kluby nie miały kiedyś na swoim utrzymaniu skautów. Dziś każdy zespół ekstraklasy penetruje rynek, szuka ludzi na konkretne pozycje. Kiedyś trenerzy mieli kontakt z nauczycielami WF-u w konkretnych regionach lub z prezesami mniejszych drużyn. Jeżeli znajdował się ktoś utalentowany, macierzysty klub informował o tym większy zespół i reklamował swój najbardziej utalentowany “produkt”. Naturalnie nie każdy miał to szczęście, że mógł gdzieś odejść jak na zawołanie. Prezesi mieli różne punkty widzenia – niektórym zależało tylko na zwycięstwach tydzień w tydzień. Nie przejmowali się specjalnie tym, czy blokują drogę do dużej kariery.
Dziś przeszkadzać w transferach potrafią też menedżerowie.
Najlepszy agent to taki, który dba o zawodnika, jest w stanie pomóc mu w uzyskaniu optymalnej formy. Nie robi niczego na pokaz. Nie gada w mediach na zasadzie: “Mój piłkarz zapisał się na judo!”. Chodzi o nadanie jakiegoś sensu rozwoju i wskazanie odpowiedniego kierunku tak, by udało się pchnąć karierę do przodu.
Inna sprawa, że dzięki pracy agentów i skautów dziś coraz mniej jest nieznanych zawodników na rynku.
Era cyfryzacji niesamowicie zmieniła podejście skautów do zawodu. Technika pozwala w końcu na to, żeby móc podglądać wszystkie zagrania jednego piłkarza. Nie zastąpi to jednak wyjazdu na mecz, bo oglądanie z bliska jest potrzebne. Kluby i ich pracownicy zwracają uwagę na wszystko, robią wywiady środowiskowe. W większych markach skauci jeżdżą nawet na otwarte treningi. Z bliska obserwują jak zawodnik odnajduje się w dużej grupie i jaki ma stosunek do ludzi wokół. Analizuje się nawet takie elementy jak stosunek do kibiców. Czy da autograf, czy marudzi, ignoruje…
Ale i na to przymyka się oko.
W przypadku wybitnych zawodników – tak, ale pod pewnymi warunkami. Nie można wpływać negatywnie na innych, to wykluczone. Pośród młodzieżowców zdarzają się z kolei przypadki, że ci radzący sobie doskonale za młodu nie potrafili później zapracować sobie na miano gwiazdy europejskiej czy światowej piłki. Bywa tak, że w wieku 10-12 lat niektórzy osiągają maksimum swojego potencjału. To skrajne przypadki, ale bywa i tak. Nie przeszkadza to jednak Ajaksowi Amsterdam w promowaniu kapitalnych talentów.
Pan sam był bliski gry w Holandii w bardzo młodym wieku.
Najpierw byłem zaproszony do PSV Eindhoven, gdzie trenerem był Bobby Robson. To był kwiecień 1992 roku. Wkrótce Anglik objął stery w Sportingu Lizbona i zaprosił mnie na mecz do Paryża. Na próbę. Graliśmy bodajże z Aston Villą, a ja strzeliłem dwie bramki. Dostali to, czego chcieli – od razu byli zdecydowani do podpisania kontraktu, choć później się wszystko trochę opóźniło. Na pewno jednak łatwiej było wszystko dopiąć, skoro zgodziłem się przyjechać i zagrać. Idealny scenariusz dla zainteresowanych, bo od razu zmalało ryzyko, że nie wkomponuję się w zespół.
Takie ryzyko minimalizujecie też w Piłkarskim Diamencie, chociaż stres na pewno udzieli się tym, którzy z profesjonalną piłką nie mieli jeszcze wiele wspólnego.
Wiadomo, że niektórzy na pewno będą różnie reagowali, ale na tym polega nasza rola – zrezygnujemy z takich nazwisk. Ekstraklasa to już nie są żarty. Zainteresowanie mediów jest ogromne, presja spora, kilkadziesiąt tysięcy widzów regularnie na trybunach i przed telewizorem. Wiemy natomiast, że da się znaleźć osobę, która zaistnieje w tym klimacie. I może być to nawet kilku chłopaków. Miałem już okazję przeglądać pierwsze rejestracje i opisy uczestników. Wielu zwraca tam uwagę na fakt, że nikt nigdy nie dał im odpowiedniej szansy. Ja – wraz z pozostałymi jurorami – mam to umożliwić. Mam pomagać, a nie przeszkadzać. Czas pokaże, jak wszyscy zapracują na nasze uznanie.
Założył sobie pan już jakieś konkretne kryteria oceny?
Kluczowe będą naturalnie umiejętności piłkarskie. To jak zawodnik radzi sobie z piłką, jak szybko ją opanowuje, ile potrzebuje, by oddać strzał na bramkę. Zwrócę też uwagę jak każdy z osobna chroni futbolówkę, bo to bardzo ważny element. Głupia strata zawsze może pachnieć golem w wyższej klasie rozgrywkowej. Na pewno nie skreślę kogoś tylko dlatego, że będzie miał wady, skoro w jakimś aspekcie okaże się wybitny. Przede wszystkim nie ma sensu zamykać się w domu i myśleć “nie dam rady”. Doceniamy odwagę każdego z kandydatów.