Reklama

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

redakcja

Autor:redakcja

26 listopada 2015, 06:11 • 6 min czytania 0 komentarzy

Ronaldo podchodzi do rzutu wolnego, a na antenie ESPN komentator żartuje „nie ma na co patrzeć, bo i tak nie strzeli”. Na Twitterze przeczytałem, że to najlepszy moment na wyjście do kibla. Sam kiedyś napisałem, że gdy ostatnio Ronaldo trafił ze stałego fragmentu gry, list gratulacyjny gołębiem wysłał mu Ferdynand Magellan. Czy w obliczu śrubowania obłędnie lichej serii CR7 dopuści kogoś innego do piłki? Wiecie, że nie. Choć nie gra z ogórasami, choć Bale statystycznie wypada o niebo lepiej, to madridistas są skazani na podziwianie gracji, z jaką Ronaldo posyła kolejną bombę w pechowca z muru.

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

Nie zapomniałem o kim mówimy. Każdy dzieciak wie jak to szło: odmierzany długimi krokami do tyłu rozbieg. Charakterystyczny rozkrok. Wreszcie tomahavk. Facet ze swojego sposobu strzelania rzutów wolnych uczynił osobną, powszechnie rozpoznawalną markę – tak był dobry!

Co zarazem uzmysławia, z jak wysokiego konia spadł.

Z każdym można wygrać, z upływem czasu nie wygrasz. Skończyło się, rzut wolny CR7, dawniej podniosły moment, szansa, że zaraz zdarzy się coś wielkiego, pięknego, zmienił się w kabareton. W moment, który nawet dla poważnych komentatorów stanowi okazję, by nieco poluzować kołnierzyk i się pośmiać. Uderzająca degradacja.

A teraz wyobraźcie sobie co stanie się, gdy ta degradacja zacznie postępować, dotyczyć innych armat w arsenale Portugalczyka. Ronaldo jako dżoker wchodzący z ławki. Ronaldo mający przed sobą w rotacji pięciu lepszych zawodników, mający na nich pracować. Ronaldo już nie jako boiskowa znakomitość, lokomotywa na której plecach można budować superklub, ale „tylko” bardzo dobry, a potem dobry piłkarz. Co się wydarzy, bo zegar nikomu nie odpuści, wszystkich nas trzyma na muszce.

Reklama

Jestem pewien: komu jak komu, Ronaldo ciężko będzie to zaakceptować. Jaka ławka, jaki dżoker, jakie mniejsze role, jakie oglądanie się na innych? Bycie drugim, trzecim, szóstym? Trybikiem, a nie silnikiem? Czy wy wiecie kto ja jestem? W ogniu tak prawdopodobnych pytań hartuje się podejrzenie, że CR7 starzeć się będzie brzydko.

Podam przykład z koszykówki. Kobe Bryanta nikomu nie muszę przedstawiać, choćbyście o koszu wiedzieli tylko tyle, że w każdym polskim domu jest pod zlewem. Kobe Bryant ma dziś 37 lat, wciąż gra w Los Angeles Lakers, ma najwyższy kontrakt w NBA.

Lakersi są na dnie tabeli, Kobe, według zaawansowanych wyliczeń, jest 371 zawodnikiem ligi pod względem efektywności, a 81 na swojej pozycji. Rzuca z zawstydzającą skutecznością, hurtowo pudłuje firmowe niegdyś rzuty za trzy, jest hamulcowym.

I ten Kobe Bryant po trzydziestopunktowej porażce z mistrzami z Golden State, w której trafił raz na czternaście prób, powiedział, że mógł rzucić osiemdziesiąt oczek. Powiedział, że mógłby mieć w tym sezonie na luzie średnią 35 punktów na mecz, ale to by nic nie zmieniło, więc tyle nie rzuca, bo drużyna ma inne problemy do rozwiązania. Miał do siebie tylko jeden zarzut, a mianowicie że niedostatecznie mocno wymaga pomocy od kolegów, przez co musi rzucać z bardzo trudnych pozycji (nie musicie wierzyć mi na słowo, czytajcie sami). Kobe Bryant, jeden z najwybitniejszych koszykarzy wszech czasów, którego klipy odpalałem na Youtube, choć koszykówkę miałem głęboko w dupie, ale chciałem obejrzeć geniusza przy pracy, zestarzał się okropnie.

Mógłby wciąż być przydatnym dżokerem – weteranem, zabójczą bronią numer trzy, cztery, ale nie potrafi zaakceptować scenariusza, w którym nie jest centralną postacią. On w swojej głowie wciąż jest najlepszym koszykarzem ligi i basta. Na swój sposób nawet idzie zrozumieć skąd wywodzi swój tok myślenia: facet dwie dekady był twarzą Lakersów, liderem, nieuchwytnym fenomenem. Dzięki niezachwianej pewności siebie wygrywał najważniejsze mecze i  dorobił się łatki „clutch playera”, czyli takiego, który umie zachowywać zimną krew w decydujących chwilach. Nawet z samego rozumienia natury nawyku idzie wytłumaczyć, dlaczego nie jest w stanie nawet nie tyle odnaleźć się w nowej sytuacji, co zgodzić się, że jest nowa sytuacja.

Jeśli przestałby uważać, że jest najlepszy, przestałby być Kobe Bryantem. Równie dobrze mógłby spróbować od jutra być koczkodanem. Równie dobrze od jutra mógłbyś wyrzucić wszystko w co wierzysz i co przyniosło ci sukces.

Reklama

Patrzę na Ronaldo nie potrafiącego pożegnać się z rzutami wolnymi. Patrzę na jego agresywne zagrywki z tego sezonu, efekt frustracji niemocą. Patrzę na detale w stylu stawania na palcach przy zdjęciach przedmeczowych, patrzę na film „Ronaldo”. Jego ego bez dwóch zdań pomogło mu wejść na szczyt, tak jak i charakter alfa pomógł Kobemu. Ale to miecz obosieczny i zarazem utrudnia nieuniknione zejście w cień. Gdy proces piłkarskiego starzenia przyspieszy, może zrobić się nieprzyjemnie.

***

Pamiętam taką scenkę z finału Ligi Mistrzów 2014. Real – Atletico, kapitalny spektakl, Czesław Michniewicz napisał na Twitterze: niech ta bajka nigdy się nie kończy. Ukoronowanie tej, nazwijmy ją, nowej ery Realu, współczesnych Galacticos, ich bodaj najważniejszy skalp.

120 minuta, karny przy stanie 3:1, emocje już opadły, jest pozamiatane. Jedenastka nie decyduje o niczym, to czysta statystyka. Ronaldo podchodzi, strzela i wariuje. Ściąga koszulkę. Biegnie do narożnika. Nadyma mięśnie w teatralnej pozie, której zdjęcie macie powyżej.

Nie wiem jakie są wasze odczucia, dla mnie to było dziwne. Reakcja, jakby właśnie strzelił decydującego gola, jakby wygrał Realowi ten mecz, odpowiedź na Jamesa Camerona „I am the king of the world”. Prawda jest natomiast taka, że błyszczeli inni i bardziej na miejscu widziałbym przygotowania do noszenia Sergio Ramosa na barana.

***

Jakby jutro zadzwonił do mnie Florentino Perez i zapytał: Lechu, co z tym Realem? Jak to widzisz? Powiedziałbym bez wahania: słuchaj Florian, najlepszym piłkarzem w twojej drużynie jest James Rodriguez. Zaraz po nim Modrić, a potem Keylor Navas. Takich ludzi potrzebujesz, bo to są goście, dla których w pierwszej kolejności liczy się drużyna, w drugiej kolejności liczy się drużyna, a co najważniejsze, w trzeciej kolejności też liczy się dla nich drużyna. Mają łeb na karku, a we łbie poukładane. Przy tym wszyscy bezwzględne posiadają światowej klasy umiejętności. Uczyń ich trzonem i wizytówką, zrób z nich ambasadorów klubowej filozofii. I odpowiedz sobie na pytanie: kto w tym momencie jest wizytówką i ambasadorem?

Trio BBC. Starzejący się – nazwijmy rzeczy po imieniu – megaloman, wplątany w dziwne afery Benzema, zagubiony Bale. Który może w innym otoczeniu, przy innych priorytetach szatni, odnalazłby się, ale teraz jest jak jest.

Spójrzmy na Neymara. Jeszcze całkiem niedawno leciały na niego uzasadnione wiadra pomyj, jeszcze niedawno wyglądał, jakby pełnię uwagi wkładał tylko w taniec na sambodromie. Sam zastanawiałem się czy nie wyrośnie z niego drugi Robinho. Ale dzisiaj wydaje mi się, że gdy zejdą ze sceny Messi i Ronaldo, nastaną czasy Neymara. Jego przemiana jest drastyczna, jej podstawy jednak oczywiste: podporządkował się w pełni zespołowi. Musiał dojrzeć do wiedzy, że nie tricki, techniczne popisy, kiwki dla kiwki, a wkładanie chomąta na boisku, pokaże go z najlepszej strony. Więcej: wydobędzie z niego to, co najlepsze. Cała zmiana dokonała się w głowie, na swój sposób paradoks: nie nauczył się lepiej grać w piłkę, bo pod względem surowo pojętego piłkarskiego wyszkolenia to ten sam zawodnik, ale też absolutnie nauczył się lepiej grać w piłkę, bo ma na nią inteligentniejszy pogląd.

Ronaldo też zawsze myśli o sukcesach drużyny, jest ona dla niego najważniejsza, jestem tego pewien. To jednak postrzeganie ze szczególnej perspektywy: najlepsze co możemy zrobić panowie, to grać na mnie. Powiedzmy sobie jasno, jestem tu najlepszy, wykorzystajmy więc mój supertalent, a będziemy mogli osiągnąć wszystko. Dajcie mi klucze do drużyny, stwórzcie mi miejsce, a będziemy wygrywać.

Pomagajcie mi bardziej na parkiecie, a rzucę 80 punktów z Golden State Warriors.

Pytanie do ciebie czytelniku, czy to już ten moment, w którym Ronaldo, wciąż bezapelacyjnie wybitny, powinien zaakceptować dla dobra drużyny bardziej równy podział ról bądź nawet czyjeś zwierzchnictwo, bo nie jest już dość wybitny, aby stanowić wydajny na poziom europejskich szczytów silnik.

I jeśli odpowiesz na to pytanie twierdząco, a również twoim zdaniem Ronaldo z natury, z głęboko zakorzenionej cechy osobowości, na dobre i na złe jak Kobe nie jest w stanie zaakceptować pomniejszej roli, to wniosek jest dla jego losów w Realu przesądzający.

Leszek Milewski

Najnowsze

Anglia

Awans z perspektywy drona. Po 12 latach Portsmouth znowu zagra w Championship

Szymon Piórek
0
Awans z perspektywy drona. Po 12 latach Portsmouth znowu zagra w Championship
Ekstraklasa

Kibice Radomiaka przywitali piłkarzy po przegranych derbach. „Mamy dość”

Szymon Janczyk
12
Kibice Radomiaka przywitali piłkarzy po przegranych derbach. „Mamy dość”
1 liga

Comeback Wisły Kraków! Z 0:2 na 3:2 ze Zniczem Pruszków

Bartosz Lodko
9
Comeback Wisły Kraków! Z 0:2 na 3:2 ze Zniczem Pruszków

Felietony i blogi

Ekstraklasa

Trela: Przewagi i osłabienia. Jak czerwone kartki wpływają na losy drużyn Ekstraklasy?

Michał Trela
4
Trela: Przewagi i osłabienia. Jak czerwone kartki wpływają na losy drużyn Ekstraklasy?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...