Jeśli wydawało wam się, że sukcesy – na razie małe – reprezentacji Polski będą wystarczającym powodem, by media wycofały się z dziwacznego wyścigu w poszukiwaniu piłkarzy z polskimi korzeniami w różnych zakątkach świata, to jesteście w błędzie. Rywalizacja trwa w najlepsze, ostatnio mocną konkurencję zaszachować postanowił Przegląd Sportowy, wynajdując w angielskim Brentford (11. drużyna Championship) niejakiego Jamesa Tarkowskiego.
Do wczoraj nie wiedzieliśmy o istnieniu jegomościa i nie ukrywamy – w niczym nam ta niewiedza nie przeszkadzała. A gdy już dowiedzieliśmy się co to za typ, momentalnie opadły nam z zażenowania ręce.
Tytułem wprowadzenia – Tarkowski ma 23 lata, rozgrywa drugi sezon na poziomie Championship. Jak każdy piłkarz z tej ligi chciałby awansować szczebel wyżej. Może mu się to uda – podobno było jakieś zainteresowanie ze strony najlepszych klubów – a może nie. Jego dziadek opuścił Polskę w czasie II wojny światowej. Generalnie takie tam: bla, bla, bla.
I jak zawsze w takich rozmówkach w końcu musiało paść pytanie o chęć gry dla reprezentacji Polski.
– Zawsze uważałem się za Anglika. Tu się urodziłem i chciałem grać dla Anglii. Nie zrezygnowałem z tego marzenia, ale do angielskiej kadry trudno się przebić. Każdy piłkarz chce grać w reprezentacji. Gdybym dostał szansę występów dla Polski, byłoby mi bardzo trudno odmówić.
Brzmi znajomo, prawda?
– Na pewno porozmawiałbym o tym z rodziną i agentem. To poważna decyzja, oznaczałaby, że nie miałbym już możliwości gry dla Anglii. Mam jednak świadomość, że z pochodzenia jestem Polakiem. Na tę chwilę myślę, że gdyby ktoś spytał mnie, czy chcę grać dla Polski, powiedziałbym „tak”.
Na tę chwilę – tak, bo nie mam opcji, ale jak będę miał, to sorry, zapomnijcie… Jezu, to tak słabe, że najprawdopodobniej rzucilibyśmy słuchawką, gdyby to nam James składał takie deklarację.
Ale jeszcze słabsze jest coś innego. Nie o samego Tarkowskiego nam w tym wszystkim chodzi. Gość to ciekawostka, pewnie nigdy nie będzie miał szansy zagrać ani dla Anglii, ani dla Polski. Natomiast dość mocno mierzi nas fakt, że dziś o chęć występowania w reprezentacji Polski pytany jest – bez urazy, James – byle melepeta z polskim nazwiskiem. Po cholerę? Niektórzy dziennikarze w całym tym zamieszaniu w ostatnich latach chyba lekko zapomnieli, że chodzi o selekcję do najważniejszej drużyny w tym kraju, a nie kompletowanie ekipy do kopania na Orliku. Pewnie Tarkowskiemu zrobiło się miło, gdy usłyszał takie pytanie, ale bądźmy poważni – w całej tej zabawie nie chodzi o to, by zrobić komuś dobrze. Prosta sprawa: mamy fajną reprezentację, więc starajmy się dbać o jej prestiż.
Szanujmy się, po prostu.