Reklama

Pod ich tekstami trwa wojenka polskich kibiców Realu i Barcy

redakcja

Autor:redakcja

19 listopada 2015, 18:27 • 15 min czytania 0 komentarzy

Redagują dwie największe i niezwykle popularne polskie strony o FC Barcelonie i Realu Madryt. Codziennie dzięki ich pracy – oraz pozostałych członków redakcji – polscy fani tych klubów otrzymują najświeższe informacje. Postanowiliśmy ich do wspólnej dyskusji. Kim są? Jak działają? Skąd się wzięli i co myślą o wirtualnych wojenkach, w których uczestniczą ich czytelnicy.

Pod ich tekstami trwa wojenka polskich kibiców Realu i Barcy

Jak się to wszystko zaczęło? Dlaczego Real i Barcelona?

Piotr Miękus (FCBarca.com): – W zasadzie trudno w moim przypadku mówić o jakimś konkretnym meczu czy momencie, w którym pokochałem Barcelonę. Wszystko rozpoczęło się dzięki ojcu, który zaraził mnie pasją do tego klubu, bardzo często opowiadając o wyczynach Rivaldo. Być może troszkę to wszystko podkręcał, ale uwielbiałem słuchać o akcjach Brazylijczyka, jego kolejnych magicznych bramkach i sukcesach Barcy. Pamiętam jak ojciec przychodził do mnie i mówił: „dzisiaj Rivaldo ośmieszył czterech obrońców, a następnie strzelił pięknego gola”, a ja tylko sobie wyobrażałem, jak to wyglądało. W końcu sam zacząłem oglądać jego mecze, później interesować się zespołem, w którym gra i stopniowo wciągało mnie to coraz bardziej. Barcelona może nie wygrywała, nie zachwycała tak jak dzisiaj, ale było coś pociągającego w tym klubie. Ojciec zabrał mnie też na pierwszy klasyk – w Lidze Mistrzów w 2002 roku, bilet trzymam w szufladzie do dzisiaj. Cała ta otoczka mnie pochłonęła.

Janusz Banasiński (RealMadryt.pl): – Ja ogólnie za dzieciaka nie za bardzo przepadałem za oglądaniem meczów, nużyły mnie. W piłkę grywałem chętnie, fakt, ale jakoś obserwowanie tego w telewizji… no nie dawałem rady się przełamać. Raz jednak, nie mogąc już powstrzymać nudy, usiadłem z ojcem – warto dodać, że jest kibicem… Barcelony – do starcia Realu z Milanem w drugiej fazie grupowej w marcu 2003 roku, gdy ty miałeś już na koncie pierwszy Klasyk. I wyjątkowo mi się spodobało. Mimo tego że nie oglądałem zbyt wielu spotkań, jakoś z podwórka kojarzyło się te największe nazwiska, ale nie wiedziałem, że przykładowo Zidane, Figo, Raul czy Ronaldo grają w jednej drużynie. Podczas tego meczu coś po prostu mi się przełączyło w głowie i powiedziałem sobie, że to jest to, że oni mi się podobają, no i mają tyle gwiazd w zespole… Na wyobraźnię 12 letniego dzieciaka takie coś jest w stanie zadziałać i zapisać się trwale w głowie. I w rzeczy samej tak już mi zostało. U mnie więc był to proces zdecydowanie mniej płynny niż w twoim przypadku.

Czy kibicowanie zagranicznej drużynie można postawić na równi z kibicowaniem lokalnym zespołom?

Reklama

PM: – To jest ciekawe pytanie. Nie widzę nic złego we wspieraniu przede wszystkim zagranicznych zespołów, ja jednak staram się obie rzeczy oddzielać. Kibicuję Barcelonie, interesuje mnie niemal każdy aspekt związany z tym klubem i Katalonią jako regionem, ale dla mnie to nigdy nie będzie to samo, co wspieranie lokalnej drużyny. Zupełnie inne emocje, inny rodzaj zaangażowania. Mimo pasji, jaką darzę Barcelonę, to zawsze bliżej mi będzie do Legii. Po prostu, przynajmniej w moim przypadku, łatwiej identyfikować się z lokalną drużyną, której mecze rozgrywane są tuż obok ciebie. Tutaj rodzi się naturalna więź, niezależnie od okoliczności. Dla mnie takim klubem jest Legia. I jeżeli pytasz mnie o różnice we wspieraniu drużyny z kraju czy zagranicy, to tkwi ona w utożsamianiu się z drużyną. Nie wyobrażam sobie kibicowania Barcelonie, kiedy grała by z Legią, mimo że moje serce byłoby rozdarte na pół. Dlatego też tak daleko mi do internetowych kłótni między kibicami Realu i Barcelony, bo Barca to dla mnie przede wszystkim dobra zabawa i pasja.

JB: – W dużej mierze muszę się z tobą zgodzić. Ja oprócz sympatyzowania z Realem również mam swoją drużynę w Polsce. Mam też nawet swoją – dość prostą – teorię dotyczącą tej kwestii. Wspieranie lokalnego zespołu jest związane z identyfikacją z miejscem zamieszkania, które reprezentuje tutejszy klub, zaś w przypadku ekip zagranicznych uważam, że tym, co urzeka w pierwszej kolejności jest piłka jako taka. Po prostu w danym momencie spodobał ci się styl drużyny, to, jak grają, bo przecież – tak jak mówisz – nie będziesz w stanie utożsamić się w takim samym stopniu z klubem z miasta, w którym nie przebywasz na co dzień. Kiedy zaczynasz kibicować jako dzieciak, nie zdajesz sobie sprawy z tego, że – jak stało się to w moim przypadku – tak naprawdę wspierasz średni klub, bo po prostu odczuwasz więź z miejscowością. U ciebie wygląda to trochę inaczej, bo jesteś w Polsce za kimś, kto zawsze na krajowym podwórku bił się o najwyższe cele, jednak podejrzewam, że nie to było czynnikiem decydującym. Tak samo nie masz wpływu na to, że spodoba ci się wizualnie to, jak gra ta czy inna ekipa, od której stadionu dzielą cię tysiące kilometrów. To taki trochę podświadomy proces. Z drugiej strony zgodzisz się chyba, że to bycie fanem zagranicznego klubu wymaga tak naprawdę większego poświęcenia w realizowaniu pasji – w końcu wypad do Hiszpanii to jednak nie jest to samo co wejście do metra/tramwaju/autobusu?

PM: – Oczywiście. Jednak doskonale wiesz, że niemal każda pasja wymaga poświęcenia, zapału i wygospodarowania trochę wolnego czasu. Tak jest również z kibicowaniem zagranicznemu klubowi. Organizacja wyjazdu na mecz to w zasadzie czysta przyjemność, bo masz świadomość, że twój trud zostanie wynagrodzony w postaci 90 minut z najlepszymi piłkarzami na świecie.

JB: – Nawet, gdy przemierzasz taki kawał drogi, by ostatecznie zobaczyć porażkę?

PM: – Mam to szczęście, że do tej pory byłem tylko na jednym meczu Barcy, który przegrali, więc się nad tym nie zastanawiałem. Nawet we wspomnianym 2002 roku, kiedy Real Madryt miał w swoich szeregach największe gwiazdy światowego futbolu, a w pierwszym meczu na Camp Nou wygrali 2:0, to na Santiago Bernabeu jakimś cudem padł remis 1:1. Na kiksy Ivana Helguery zawsze można było liczyć (śmiech). Wydaje mi się jednak, że pewną rekompensatą zawsze będzie wyjątkowy klimat panujący w Hiszpanii i piękne miasta, którymi bez wątpienia są Madryt i Barcelona.

JB: – No cóż, ja więc od siebie dodam, że moim pierwszym meczem Realu, który miałem okazję widzieć z trybun, był Klasyk sprzed dwóch sezonów zakończony wynikiem 3:4 dla Barcelony. Musiałbym być naprawdę bezczelny, żeby mimo porażki Królewskich na cokolwiek narzekać.

Reklama

Jakie jest podejście redaktora serwisu o Realu Madryt czy Barcelonie względem obustronnych internetowych zaczepek w komentarzach?

PM: – Podchodzę z dużym dystansem do wszelkich internetowych kłótni oraz prowokacji pomiędzy polskimi kibicami Barcelony i Realu Madryt, dlatego do odruchów wymiotnych mi bardzo daleko. Jest wręcz odwrotnie – czytając niektóre wypowiedzi, komentarze i napinki po prostu się śmieję i zastanawiam, czy ta rywalizacja naprawdę wywołuje taką agresję? Czy te kłótnie mają jakikolwiek sens? Rozumiem, że w grę wchodzą emocje, katalońsko-madryckie antagonizmy, ale mam wrażenie, że w polskim internecie to wszystko zaszło za daleko, że za bardzo wczuliśmy się w rolę ultrasa jednej lub drugiej drużyny. Szczególnie, że nawet w Hiszpanii trudno doświadczyć takiej wzajemnej niechęci obu obozów. Nie bez powodu powstały takie przezwiska jak „hala dzieci”, „visca łebki”, czy co tam jeszcze. Z drugiej strony nie można wszystkich wrzucać do jednego worka, ponieważ po obu stronach są ludzie mający ciekawe spostrzeżenia i przemyślenia, a z tego co obserwuję po komentarzach na RealMadryt.pl czy FCBarca.com jest ich coraz więcej. To też zadanie dla nas, redaktorów, żeby na pierwszym miejscu zawsze był szacunek. W końcu Realu Madryt nie byłoby bez Barcelony i na odwrót.

JB: – Ja przyznam, że jeszcze przed rozpoczęciem pisania dla RealMadryt.pl sam nieraz chętnie lubiłem brać czynny udział w tego typu wirach prowokacji. Na moje usprawiedliwienie mogę powiedzieć, że mimo wszystko chociaż starałem się w miarę merytorycznie podchodzić do sprawy. Czy wychodziło? Szczerze mówiąc, nie wiem. Później jednak zaprzestałem tego typu praktyk. Po pierwsze, ponieważ biorąc już czynny udział w tworzeniu portalu, zwyczajnie nie wypadało, po drugie – choć może nie wszystkim – z wiekiem nudzą się tego typu „dyskusje”. Dzisiaj od czasu do czasu zerkam jedynie na niusy z wypowiedziami Piqué (wcześniej moim faworytem był Xavi) i z ciekawości przeglądam, jak bardzo tym razem komentującym zagrzały się głowy. Nie zastanawiam się zbyt wiele, jak to wszystko jest możliwe, bo sam kiedyś równie ochoczo dzieliłem się moimi odczuciami. Obecnie jeśli mam swoje zdanie na taki czy inny temat, raczej zachowuję je dla siebie, no chyba że ktoś mnie o nie spyta. Doceniam jedynie wysiłek moderujących komentarze zarówno w waszym, jak i naszym serwisie. Muszą mieć anielską cierpliwość.

 Jak to wygląda w realnym świecie? Czy da się merytorycznie pogadać z kibicem rywala czy wspólnie obejrzeć z nim Klasyk?

JB: – Tak się składa, że mój najlepszy przyjaciel jest kibicem Barcelony. Zdarzyło nam się obejrzeć wspólnie kilka Klasyków w szczególnie newralgicznym okresie, gdy trenerem Realu był José Mourinho. Palec w oku, ochraniacze Daniego Alvesa, ogólnie – wojna. Niekiedy bywało dość ostro. Od pozornie niewinnych zaczepek czy spostrzeżeń aż do kłótni, na szczęście bez rękoczynów. Zresztą gorąco bywało także niekiedy nawet podczas grania Real kontra Barcelona w FIFĘ czy Pro Evolution Soccer (śmiech). Dziś nie oglądamy wspólnie starć Królewskich z Blaugraną, jednak nie wynika to z unikania potencjalnych różnic poglądowych, lecz zwyczajnie z braku sposobności. Od tamtego czasu minęło już trochę, a my sami zdołaliśmy się nieco zdystansować. Teraz nie ma absolutnie żadnych problemów z bardziej merytoryczną dyskusją. Ostatnio też miałem okazję poznać w Madrycie jednego z członków waszej redakcji – przebywa tam na wymianie studenckiej – który kontaktował się ze mną koło sierpnia i umówiliśmy się, że kiedy będę w stolicy Hiszpanii, to spotkamy się w cztery oczy. Nie było żadnych niesnasek – przeciwnie – atmosfera była naprawdę miła, a sama rozmowa daleka od agresji. Tak czy inaczej, znam też sporo osób, z którymi poruszanie tematu rywalizacji Realu z Barceloną nie jest zbyt dobrym pomysłem, bo – przyznam – też potrafię się mimo wszystko zagrzać. Coś z tego „hala dziecka” wciąż we mnie tkwi.

PM: – Z tymi starciami przy grze w FIFĘ to mnie mocno zaciekawiłeś, bo pierwszy raz słyszę o czymś takim! W moim przypadku jest o tyle kolorowo, że obracam się w towarzystwie, w którym większość osób to kibice Realu. W związku z tym mam całkowity przegląd osobowości – od ludzi, z którymi zawsze można ciekawie pogadać do osoby, która nieważne, co by się nie wydarzyło, to zawsze będzie miała te same wnioski: „Real miał pecha”, „Barcelona znów na farcie”, „sędzia znów był po stronie Barcy”, a „Cristiano to zawsze jest kozakiem”. Ja generalnie nie jestem osobą konfliktową, dlatego takich rozmów unikam jak ognia. Swoją drogą mój najlepszy przyjaciel również jest kibicem Realu, ale z nim raczej „wbijamy sobie szpileczki” po nieudanych meczach lub po Klasykach i wysyłamy ironiczne smsy z gratulacjami bądź jakimś zabawnym komentarzem – generalnie do kłótni na tym tle nigdy nie dochodziło. Najczęściej jednak Klasyki oglądam podczas spotkań redakcyjnych. Pewnego razu – o ile dobrze pamiętam w poznańskim barze – obok nas El Clasico oglądała grupka kibiców Realu. I co robili? Pół meczu śpiewali „Messi subnormal” i przyszło mi do głowy, że takich „ultrasów” to chyba nawet na Santiago Bernabeu nie mają. Koniec końców Klasyki najbardziej lubię oglądać w domu w wąskim gronie, bo najłatwiej skupić się wówczas na meczu.

Czy organizowane są jakieś wydarzenia lub zloty przeznaczone dla kibiców Królewskich czy Dumy Katalonii?

PM: – Zloty redakcyjne to z całą pewnością jedna z ciekawszych rzeczy z życia serwisu i z bycia członkiem redakcji. Po tylu latach jesteśmy jak rodzina, dlatego każda sposobność do spotkania jest na wagę złota. W związku z tym staram się ich nie omijać i jeżeli tylko mam czas, to jestem w stanie pojechać w każdy rejon Polski, gdzie by tel zlot nie był. Jak często się odbywają? Takie spotkania redakcyjne staramy się robić dwa razy do roku, jeżeli się udaje, to w terminie Klasyków, ale z tym niestety bywa różnie. Przy coraz większym gronie nie jest łatwo dograć termin, dlatego często organizujemy je w weekendy bez madrycko-katalońskiej wojny w tle. Ciekawostką jest tutaj jeden ze zlotów, które zorganizowaliśmy przy okazji finału Ligi Mistrzów z 2014 roku, kiedy Real grał z Atletico. Więc sam widzisz… mecz nie ma aż takiego znaczenia, ważne jest, że możemy się spotkać, pogadać i przy okazji przedyskutować rzeczy związane z serwisem.

JB: – Chodzi o zloty przeznaczone wyłącznie dla członków redakcji czy też istnieją jakieś zjazdy zakrojone na szerszą skalę?

PM: – Tak, to są zloty naszej ekipy z FCBarca.com. W nic na szerszą skalę do tej pory się nie wplątywałem. Wasz królewski zlot w Warszawie będzie moim pierwszym tego rodzaju (śmiech).

JB: – Nie boisz się o życie (śmiech)? Wkroczysz po cywilu czy w koszulce Barcelony?

PM: – Jedną z moich pierwszych pamiątek z Klasyków jest koszulka Roberto Carlosa, którą kupiłem właśnie przy okazji El Clasico z 2002 roku. Być może przyszedł czas na wyjęcie jej z głębin szafy!

JB: – Może więc przydałoby się w tym momencie szerszemu gronu czytelników przedstawić, jak takie zloty u nas dokładnie wyglądają. Są one organizowane regularnie, mniej więcej co pół roku, właśnie z okazji Klasyków. Na finał Ligi Mistrzów w sezonie 2013/14 urządziliśmy też specjalny zjazd w Warszawie, w którym udział wzięło około tysiąca osób, a materiały wideo z tamtego wydarzenia opublikowano nawet na oficjalnej stronie Realu Madryt. W ten piątek ruszamy z XIX edycją, również w Warszawie, choć ogólnie zamysł jest taki, że za każdym razem rotujemy miastami – przy poprzednich okazjach padało na Wrocław, Kraków i Poznań. Formuła jest zazwyczaj taka sama – impreza integracyjna dzień przed meczem, nazajutrz turniej piłkarski na hali i w końcu wspólne oglądanie potyczki z Barceloną. Ile osób w czymś takim uczestniczy? Trudno mi to tak na oko oszacować, jednak ludzi z pewnością trzeba by liczyć w setkach. Ja sam byłem do tej pory zaledwie na dwóch tego typu zgromadzeniach, jednak znam weteranów, którzy nie pozwoliliby sobie na przegapienie któregokolwiek z nich. Tym razem się pojawię, więc, Piotrze, pewnie się spotkamy!

Ewentualna wizyta na meczu odwiecznego rywala. Zdrada czy coś normalnego?

JB: – Gdybym akurat przebywał w Barcelonie i trafiłaby się jakaś potyczka i kilka wolnych groszy, z którymi nie wiedziałbym, co zrobić, nie miałbym nic przeciwko temu, żeby wybrać się na Campo Nuevo (optowanie za hiszpańską nazwą nie jest żadną prowokacją!). W końcu miałbym okazję zobaczyć w akcji całkiem dobrą drużynę. Byłaby to swojego rodzaju atrakcja. Nie zmienia to jednak faktu, że chyba nie potrafiłbym być neutralnym obserwatorem. Będąc sympatykiem zespołu przyzwyczajonego do wygrywania, za całkiem normalne uważam bycie antykibicem największego rywala. Nie wygląda to co prawda tak, że porażki Barcelony cieszą mnie bardziej niż zwycięstwa Realu, jednak ogólnie – tak – czerpię z nich jakąś tam radość. Wiem jednak z pewnych źródeł, że w tej kwestii masz dużo ciekawsze historie do opowiedzenia…

PM: – W moim przypadku to jest dość zabawny temat. Kiedy Atletico zdobywało mistrzostwo Hiszpanii, to cieszyłem się, że w Primera Division nadeszło coś nowego i szczerze nie miałem nic przeciwko takiemu zakończeniu ligi. Również wygrana Realu w Lidze Mistrzów nie spowodowała u mnie jakichś negatywnych uczuć, czy złości, że to Barcelona powinna być na tym miejscu. Oczywiście, porażki Realu Madryt najczęściej w pewien sposób cieszą i są okazją do wbijania szpileczek kibicom Królewskich, których znam, ale zdarzają się wyjątki – są takie momenty, takie mecze, kiedy dopinguję Real. Dla przykładu, kiedy odwiedzam Madryt i idę na Santiago Bernabeu, to trzymam kciuki za gospodarzy. To dla mnie całkowicie naturalne i nie mam z tym problemu. Pewnego razu zadzwonił do mnie kolega, że ma dla mnie bilet na półfinał Ligi Mistrzów na Allianz Arena. Bayern grał z Realem i był raczej z góry na straconej pozycji, ale wsiedliśmy w trójkę do kampera (dołączył do nas wspomniany wcześniej przyjaciel, kibic Realu) i pojechaliśmy do Monachium, żeby trzymać kciuki za… Królewskich. Kolejne gole zespołu z Madrytu zamiast smucić, cieszyły mnie i dość zabawnie oglądało się niemieckich kibiców, którzy tak szybko tracą nadzieję na remontadę. Inna sprawa, że pod względem emocji czysto sportowych był to jeden z najgorszych meczów na żywo, bo Real dość szybko to wszystko rozstrzygnął.

JB: – Znajomi kibice Barcelony czy koledzy z redakcji nie dokuczali ci z powodu takich wypadów?
PM: – Nie, nie przypominam sobie. Wszyscy wiedzą, że mam do tych kwestii dość luźne podejście. Docinki przytrafiły się, kiedy na jednym ze zlotów redakcyjnych podczas gry w piłkę miałem na sobie koszulkę Atletico. Wtedy się działo (śmiech).

Jest coś, za co kibic Realu może szanować Barcelonę i na odwrót?

PM: – Ostatnio wyszła ciekawa książka o rywalizacji Barcelony z Realem Madryt i puenta jest dość ciekawa – mianowicie oba kluby, mimo całej otoczki i wszelakich antagonizmów nie mogą bez siebie żyć i są na siebie skazane. Rozwój jednych napędza drugich i tak w kółko. Dlatego jeżeli jest coś, za co szanuję Królewskich, to za to, że istnieją.

JB: – Ja Barcelonę szanuję – nie licząc już faktu, że ta po prostu istnieje – za niektórych zawodników, których wydała na świat. Jestem przekonany, że nie jestem jedynym madridistą, który w głębi duszy odczuwa sympatię względem Carlesa Puyola. Doceniam także to, że Barcelona nie musiała wydawać grubych milionów i sama była w stanie wychować sobie piłkarza takiego jak Leo Messi czy wielu innych graczy, którzy stanowią do dziś o sile tego zespołu. Jest to coś, czego brakuje mi w Realu, tym bardziej teraz, gdy nie ma już Raula czy Casillasa. Z drugiej strony w Madrycie nigdy nie starali się wmawiać, że klub bazuje na wychowankach.

Co może drażnić fana Merengues i Blaugrany w jego własnym klubie?

PM: – Ostatnio wśród polskich kibiców Barcelony jest moda na krytykowanie obecnego zarządu i sprzedawaniu się Katarowi, więc gdybym chciał się przypodobać, to napisałbym, że przeszkadza mi ten cholerny Katar jako sponsor i Bartomeu. Jednak tak nie jest – żadna z tych rzeczy mi nie wadzi. Nie przeszkadza mi również reklama na koszulkach, więc pytanie, czy jest coś, co bym zmienił? Może cofnąłbym czas i nie pozwolił na transfer Pedro Rodrigueza do Chelsea. Do tego gościa zawsze miałem słabość.

JB: – Co mi przeszkadza u Królewskich? Nie będę szukał daleko – przede wszystkim zwolnienie Carlo Ancelottiego, a jeszcze bardziej zatrudnienie w jego miejsce Rafy Beniteza, który kompletnie mnie nie przekonuje. Brak godnych pożegnań legend takich jak Raul i Casillas także pozostawiają niesmak. Myślę, że wszystko to można by podpiąć ogólnie pod moje słabnące zaufanie względem Florentino Pereza.

Przedmeczowa prognoza. Cristiano w obecnej formie jest dla Realu osłabieniem? Messi powinien zagrać? Przewidywany wynik?

PM: – Powiem, że Cristiano Ronaldo w obecnej formie, to wielkie wzmocnienie dla Barcelony, to później strzeli gola i będzie problem. Dlatego wstrzymam się przed opinią w tej kwestii, chociaż prawdą jest, że Portugalczyk w tym sezonie błysnął tylko na wielkim ekranie. Co do kwestii Leo Messiego, to wydaje mi się, że Argentyńczyk zagra tylko, jeżeli będzie w 100% zdrowy. Pomimo kosmicznej dyspozycji Suareza i Neymara, to jednak z Argentyńczykiem atak Barcelony wchodzi w jeszcze inny wymiar, a i dla samego Klasyku zawsze jest dobrze, kiedy grają najlepsi z najlepszych – w końcu to piłkarskie gwiezdne wojny. Wynik? 1:1.

JB: – Ty nie powiesz, że Cristiano jest w obecnej dyspozycji wielkim wzmocnieniem Barcelony, więc zrobię to ja. Do tej pory Portugalczyk w najważniejszych meczach sezonu spisywał się nawet nie tyle poniżej oczekiwań, co po prostu fatalnie. Naprawdę trudno było o gorsze występy. Obawiam się, że tym razem wiele się zmieni, choć oczywiście chciałbym się mylić. Jeśli chodzi o Messiego, moim zdaniem ryzyko jest naprawdę spore. Wierzę w to, że ludzie są dobrzy i piłkarze Realu nie będą polowali mu na nogę, jednak też nie będą się z nim bawić tylko dlatego, że jest świeżo po kontuzji. Myślę, że trzydzieści minut, o których wspomina hiszpańska prasa, to byłoby chyba najlepsze rozwiązanie. Według mnie spotkanie zakończy się bezbramkowym remisem. W ciągu 40 ostatnich lat taki wynik z Barceloną na Santiago Bernabeu nie padał, więc teraz szansa na to, że trafię jedynie wzrasta.

Najnowsze

Hiszpania

Hiszpańskie media: Lewandowski dał lekcję, jak powinien poruszać się napastnik

Damian Popilowski
2
Hiszpańskie media: Lewandowski dał lekcję, jak powinien poruszać się napastnik

Hiszpania

Hiszpania

Hiszpańskie media: Lewandowski dał lekcję, jak powinien poruszać się napastnik

Damian Popilowski
2
Hiszpańskie media: Lewandowski dał lekcję, jak powinien poruszać się napastnik
Hiszpania

Xavi: W Barcelonie zawsze jest hałas. Media sprawiają, że czujesz się malutki

Damian Popilowski
0
Xavi: W Barcelonie zawsze jest hałas. Media sprawiają, że czujesz się malutki
Hiszpania

Kibice Valencii protestują przeciwko właścicielowi klubu. „Oszukali nas. Śmiali się z naszej historii”

Patryk Stec
0
Kibice Valencii protestują przeciwko właścicielowi klubu. „Oszukali nas. Śmiali się z naszej historii”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...