Szariat. Wiemy, że zakazuje alkoholu, palenia, nierządu, zdrady i szeregu innych czynności ogólnie przyjętych za niemoralne. A czy wiedzieliście, że w interpretacji somalijskich terrorystów (i nie tylko) na potępienie zasługuje także piłka nożna? Nie? Przenieśmy się zatem w czasie o pięć lat do tyłu.
***
Rok 2010. Piękny, lipcowy wieczór. Soczyste mięso prosto z rusztu na talerzach, burzliwe rozmowy przy stołach i piwo, które rozlewa się nieco obficiej niż zwykle. Dziś można. Taka okazja nie zdarza się co dzień. Finał mistrzostw świata. I to niezwykle szczególny, wręcz przełomowy, bo pierwszy rozgrywany w Afryce. Fakt ten ma szczególne znaczenie dla tej historii. Znajdujemy się bowiem w Ugandzie, w etiopskiej restauracji w Kampali. Knajpa wypchana po brzegi, w centralnym punkcie sali duży telewizor, atmosfera święta. Widzowie oburzają się na brutalne wejście Nigela de Jonga. Ale to nie była najokrutniejsza rzecz, która stała się tamtego wieczora.
Gdzieś pomiędzy wspomnianym atakiem Holendra a decydującym golem Andresa Iniesty do środka wbiega człowiek nafaszerowany trotylem i naciska na przycisk.
Co działo się potem – możemy się tylko domyślać. Wybuch paniki, krzyki, same ciała dookoła. Te, które już się nigdy nie podniosą z ziemi i te, które podnieść by się w sumie mogły, gdyby nie fakt, że ich kończyny leżą gdzieś obok. Rozpaczliwe próby ratowania ofiar i desperackie próby ucieczki tych, którzy wyszli z tego bez szwanku. I chaos, ogólnokrajowy chaos. Telewizje, radiostacje, portale internetowe – wszyscy żyją tylko jednym.
Nie minęła nawet godzina, mecz trwał w dalszym ciągu. Sytuacja się powtarza. Kilkaset metrów dalej wybucha kolejna bomba. Okoliczności są identyczne – knajpa, ludzie oglądający finał, terrorysta-samobójca. Wielkie, piłkarskie święto, które zamienia się w okropny koszmar. Ginie 70 osób, 60 jest ciężko rannych. Wielu z nich umiera podczas oglądania dyscypliny, którą – o ironio – kochali na zabój.
Czy fakt, że zaatakowano akurat podczas finału największej piłkarskiej imprezy, to przypadek? Może tak, a może nie. Przyczyną ataku był – mówiąc po piłkarsku – rewanż na chrześcijanach na ich własnych terenie. Rewanż za łamanie zasad, rewanż za haniebne uczynki, które obrażają islam. Odwet za ugandyjską pomoc dla somalijskiego rządu, który nie chce podporządkować funkcjonowania kraju pod religię. Także za granie w futbol, bo – musicie wiedzieć – to wytwór zachodniej kultury niegodziwy prawowitego muzułmanina. Niby mogli wybrać każde miejsce, w którym skupią się ludzie. Ich wcześniejsze działania mogą wskazywać na to, że nieprzypadkowo wzięli na celownik akurat kibiców piłki nożnej. Ich, czyli formacji Asz-Szabab, somalijskiej grupy terrorystycznej.
***
– Wiemy, że Uganda jest przeciwna islamowi. Dlatego jesteśmy szczęśliwi z tego, co stało się w Kampali. To dla nas najlepsza wiadomość, jaką mogliśmy usłyszeć.
***
Bo futbol – podobnie zresztą jak oglądanie telewizji, taniec, muzyka – był w interpretacji Asz-Szabab grzechem, czymś niegodnym muzułmanina. Stratą czasu. Według terrorystów piłka nożna odwracała uwagę ludzi od prawdziwych problemów. Zajmowali się lataniem za kawałkiem szmaty, zamiast poświęcać ten czas na modlitwę. Emocjonowali się oglądając na ekranie jakiegoś Messiego, a mogli przecież pomagać w konflikcie z nowoutworzonym rządem. Działać. Chronić świat przed plagą niewiernych.
Doszło do tego, że podczas mundialu w RPA – który przecież tak bardzo elektryzował cały kontynent! – na somalijskich ulicach panowała cisza jak makiem zasiał. Światło telewizora błyskające po oknach? Wykluczone. Jeśli ktoś odważył się oglądać to, co się dzieje na mundialu, robił to potajemnie. Dźwięk ustawiony na zero, prześcieradło zarzucone na odbiornik, albo filcowy koc założony na okno. Ale na takie rozwiązanie mało kto się decydował – koc w oknie, co oczywiste, budził podejrzenia. Żołnierze Asz-Szabab w każdej chwili mogli zrobić wjazd na chatę i wyciągnąć konsekwencje. Jakie? Tak naprawdę każde. W najlepszym wypadku ucinali rękę. W najgorszym – głowę. Albo zabierali do aresztów, w których ludzie przepadali na amen. Czasem się zdarzało, że nawet nie wchodzili do domu. Po prostu wrzucali granat przez okno.
Wypowiedź pewnego Somalijczyka dla BBC: – Jak oglądam mundial? Jednym okiem patrzę na telewizor, a drugim na drzwi. Głos wyłączyłem.
Futbol przeszedł do totalnego podziemia. W Mogadiszu (stolicy Somalii) znajdowało się tylko jedno miejsce, w którym można było obejrzeć mecz w stosunkowo bezpiecznych warunkach. Nazwali je Dhamuke Cinema. Wybaczcie – nie mamy pojęcia, co oznacza nazwa tego „kina”. Wiemy za to, jak wyglądało. Barak bez dachu, w środku pełno stalowych krzeseł. Wpuszczane były tam także kobiety, które mogły nawet siedzieć pośród mężczyzn. Panowało tam względne bezpieczeństwo – było to jedno z nielicznych miejsc w Mogadiszu, w którym sto procent władzy należało do organów państwowych. Szebabowie nie mieli tam wstępu, nie mogli więc egzekwować swojego prawa.
***
– Ostrzegam młodzież Somalii, żeby nie śmiała oglądać mistrzostw świata. To marnotrawienie pieniędzy i czasu. Nie nabędziecie życiowych doświadczeń oglądając szaleńców skaczących w górę i w dół.
***
Do młodego, 14-letniego chłopaka, docierały co prawda głosy, że lepiej byłoby, gdyby przestał grać w piłkę, bo to grzeszne i nieczyste. Ale ani on, ani jego rodzina, nie wzięli tych ostrzeżeń na serio. No bo jak to – co może się stać przez to, że młokos polata sobie trochę za kawałkiem szmaty? Bez przesady. A Abdu Wahaab Mahamoud Ali grał cały czas, od świtu do zmierzchu, nieważne, czy na asfalcie czy piasku. Kiedy widział w telewizji wyczyny Cristiano Ronaldo, jeszcze te z czasów Manchesteru United, myślał sobie, że też kiedyś taki będzie. Odpływał. Kiedy jechał na turnieje młodzieżowe razem z reprezentacją Somalii, zabierał ze sobą nie tylko sprzęt, ale też głowę pełną marzeń. Szczególnie po tym, jak jeden z trenerów powiedział mu, że ma duże szanse, żeby w przyszłości grać dla dorosłej reprezentacji. Aż do turnieju w Katarze, podczas którego odebrał nagły telefon z domu.
– Mama?
– Abdu, błagam, nie wracaj do domu.
– Mamo, ale co się stało?
– Zabili twojego brata, potem wywieźli gdzieś twojego ojca. Powiedzieli, że jesteśmy grzesznikami. Obiecaj mi, Abdu, że nigdy już tu nie wrócisz.
Obiecał. I jak obiecał, tak zrobił. Załapał się na łódkę płynącą do Europy. Ostatecznie dotarł do Niemiec, gdzie udzielono mu azylu. O tym, że ostrzeżenia terrorystów lepiej było brać całkiem serio, miejscowa ludność przekonała się dopiero po jakimś czasie.
– Zaczęli niszczyć wszystko, co wiązało się z piłką. Także kina czy knajpy, w których były pokazywane mecze. Wszystko, zupełnie wszystko. Futbol był największym grzechem, sprawą całkowicie haniebną. Każdy mógł należeć do Asz-Szabab także młodzi chłopcy, nawet dzieci. Wiele byłych przyjaciół, z którymi grywałem na ulicach, przeszło na tamtą stronę – opowiada Abdu w rozmowie z niemieckim magazynem „11Freunde”.
Ostrzeżenia zlekceważył inny młody piłkarz, Abdi Salaan Mohamed Ali, reprezentant somalijskiej U-20, który zginął na ulicy w wyniku wybuchu ładunku zamachowca-samobójcy. Zamordowano także somalijskiego dziennikarza piszącego o sporcie. Reprezentacja Somalii? Owszem, istnieje, ale swoje mecze rozgrywa wyłącznie poza krajem. Czy odbywa jakieś treningi? Tak. Ale wyłącznie pod eskortą policji. Co w takim razie ze stadionami? Nie stoją puste. Regularnie trenują na nich terroryści z Asz-Szabab. Między innymi strzały, ale niekoniecznie piłką do bramki.
***
To tylko strzępki historii, fakty, które akurat, jakimś cudem, wypłynęły do mediów. A ile było takich, które nie wypłynęły? O ilu rzeczach nie wiemy? I czy w ogóle chcemy się o nich dowiadywać? Czy możliwe jest, żeby w przyszłości podobny los spotkał nas i nasze dzieci?
Somalia Somalią, dodamy tylko, że Państwo Islamskie też nie lubi piłki nożnej. Na początku tego roku w Iraku zamordowali trzynastu młodych chłopców, którzy oglądali mecz swojej reprezentacji w kawiarni. Egzekucji dokonano na środku boiska a ciała leżały nieruszone przez kilka dni. Rodzice mieli prawa ich zabrać. To miała być przestroga dla innych: musicie żyć według naszych zasad.
W innym razie będziecie leżeć razem z nimi.
JAKUB BIAŁEK