Jeżeli tak wygląda pierwszy etap przygotowań do Mistrzostw Europy, to – cholera, może nie czas na hurraoptymizm, bo nie zdzieliliśmy Hiszpanii ani Francji – ale jest naprawdę optymistycznie. Na Narodowym stawiła się wczoraj drużyna, która dwukrotnie odprawiła Holandię, potrafiła też pokonać Czechów oraz Turków i generalnie traci niewiele bramek, tymczasem Polska pacnęła ich cztery razy. Oczywiście nasza defensywa wyglądała mizernie i w tej formacji do poprawy jest ogrom, ale… wpuścić dwie, a przy tym strzelić cztery? Taki radosny futbol naprawdę może się podobać. Kto jednak jest – naszym zdaniem – największym wygranym wczorajszego meczu? Lecimy z nazwiskami.
ADAM NAWAŁKA
Okazał się wczoraj wyjątkowo agresywnym graczem. Co miał – to wywalił na stół. Gra dwójką napastników? To już przerabialiśmy. Ale że na tle naprawdę mocnego rywala będą ich wspierać dwaj wybitnie ofensywni skrzydłowi plus Zieliński, któremu zdecydowanie bliżej do dziesiątki niż do szóstki? No, to już była niespodzianka na samym starcie. Nawałka planował pewnie od razu rzucić się rywalom do gardeł, ale w pierwszej połowie wyglądało to dość siermiężnie. W drugiej jednak ofensywa kadry rozbujała się tak, że nawet świetni w defensywie Islandczycy (6 goli straconych w 10 meczach eliminacji!) kompletnie się gubili. Grosicki, Zieliński, Lewandowski, Kapustka… Rozrywaliśmy ich przy takim tempie, intensywności i szybkości, że aż miło było popatrzeć. Trafnie to zresztą skomentował Lars Lagerback: „Po tym meczu rozumiem, dlaczego Polska oszalała na punkcie futbolu. Macie naprawdę dobrą i ekscytującą drużynę” (Sport.pl). W końcu zawsze milej kibicuje się zespołowi, który najpierw woli strzelić niż nie stracić.
PIOTR ZIELIŃSKI
Wiele było obaw co do jego występu. I to uzasadnionych, bo przecież kiedy ostatnio 21-latek przyjechał na kadrę, to całkowicie rozczarował. Zawiódł przede wszystkim selekcjonera, który nie chciał o tym mówić publicznie, ale który spodziewał się po Zielińskim zdecydowanie więcej. A w zasadzie spodziewał się czegokolwiek, bo z Grecją pomocnik Empoli jedynie snuł się po boisku. Wczoraj też nie wszedł w mecz od razu. Operując pomiędzy formacjami – nie jako typowa „dycha” – zachowywał się nieco bojaźliwie, ale widząc problemy z rozgrywaniem u kolegów – z minuty na minutę coraz bardziej się rozkręcał. Zaliczył asystę przy golu Grosickiego, ładnie też raz obsłużył Lewandowskiego i po meczu – tak też zrobił – mógł z pełnym przekonaniem powiedzieć: „wykorzystałem szansę”. Chociaż jako że Zieliński znajduje się na krzywej wznoszącej – w kolejnych potyczkach liczymy na jeszcze większą odwagę i nieszablonowość.
ROBERT LEWANDOWSKI
Skoro piszemy o największych wygranych, nie sposób nie wspomnieć o permanentnym wygranym. Profesor futbolu. Człowiek, który robi coś z niczego (pierwszy gol!) i dla którego warto wydać kilkadziesiąt złotych na bilet. Rozgrywa, walczy, szarpie, a wczoraj pod koniec meczu wręcz czarował dryblingami. A przy tym – kiedy już wychodzi na pozycję i nie dostaje dobrego podania – to nie rozkłada rąk z pretensjami, jak postępowałoby wielu zawodników o zbliżonej klasie (pozdrawiamy pewnego Portugalczyka!). Lewandowski dojrzewa w kadrze z każdym kolejnym meczem, a kadra coraz dokładniej uczy się Lewandowskiego. Świetna symbioza.
KAMIL GROSICKI
Jego kariera to ciągłe udowadnianie. Zwłaszcza kariera w reprezentacji. Na temat żadnego zawodnika nie przetoczyliśmy tak wielu dyskusji. Większość przypomina sinusoidę. Raz widząc jego nieporadność możesz tylko złapać się za głowę, innym razem chętnie postawiłbyś mu szampan Moet. „Grosik” jest jednak zawsze taki sam. Nie da na dłuższą metę takiej jakości piłkarskiej jak Błaszczykowski, ale żaden z naszych skrzydłowych nie zapewnia jednak aż takiej przebojowości. Wiecie, o co chodzi – właśnie dla takich zawodników – zachowując wszelkie proporcje – wymyślono zwrot „make the difference”, czyli nasze „robić różnicę”. Wczoraj na tle mocnego – będziemy to podkreślać: naprawdę mocnego – przeciwnika znowu mu się udało. I warto o tym pamiętać, gdy w kolejnym meczu nie wyjdzie mu ani jedna akcja. To po prostu taki typ. Kto jednak błyszczy na tle Islandii, ten zasługuje na jedenastkę reprezentacji.
BARTOSZ KAPUSTKA
Czy to w ogóle trzeba uzasadniać? Narzekamy od stu lat na brak playmakera, musimy grać dwoma napastnikami, kombinujemy nieraz jak koń pod górę, a tu się okazuje, że w Cracovii uchował się chłopak, który wskakuje na murawę Narodowego i daje sygnał: „dobry wieczór, jestem Kapustka. Powinniście mnie pamiętać, bo już tu przecież strzeliłem”. Dwa mecze, dwa gole w kadrze. Jasne, jeden z Gibraltarem. Jasne, drugi po totalnej nieporadności Islandczyków, ale z drugiej strony zawsze w takich sytuacjach warto zapytać: czy innym ktoś zabronił strzelać? Zabronił ktoś ustawić się sprytnie w polu karnym i czyhać na pomyłkę defensorów? „Kapi” ma wejście smoka do reprezentacji. Teraz jednak przed nim jeszcze trudniejsze zadanie – utrzymać nogi na ziemi. Nie tacy już zaginęli.
MICHAŁ PAZDAN
Glik też nie uchronił się błędów, ale to Szukała najbardziej się wyłożył. Wczorajszy występ stopera Osmanlisporu to mocniejszy argument, by stawiać na Pazdana niż nawet same mecze Pazdana.
Fot. FotoPyK