Wyobraźmy sobie, że za chwilę mecz z Niemcami. Mecz o wszystko. Być albo nie być – tak to się w tym scenariuszu ułożyło. Adam Nawałka chodził, myślał, aż w końcu ogłosił światu swoją strategię: w pierwszym składzie znajdzie się miejsce dla Kamila Włodyki. Młodzieżowca Ruchu, który w tym sezonie nie zagrał ani minuty. Cała Polska chce zapisać selekcjonera do psychiatry, ale on jest nieugięty, ma władzę, ma prawo wystawić choćby swoją ciotkę na atak jeśli mu się zamarzy. Włodyka wychodzi, strzela zwycięską bramkę, zostaje bohaterem. W kraju zaczyna się pospieszne sprawdzanie, czy czasem Nawałka nie ma blizny w kształcie błyskawicy na czole.
Jeśli wydaje się to wam mało przekonującym football fiction, wyciągniętym totalnie z kart “Nowej Fantastyki”, to czas tę myśl przewartościować: Węgrzy właśnie przeżyli to na własnej skórze. Selekcjoner Storck powołał do kadry Laszlo Kleinheislera i już tym wywołał wielkie zdziwienie, bo gość nie zagrał w tym sezonie nawet minuty, występując jedynie w rezerwach Videotonu. Tak jest, nawet kryzys w Videotonie nie sprawił, że Kleinheisler zaczął się łapać choćby na ławkę. Totalnie poszarpana drużyna, a on i tak wyłącznie w drugiej.
Co się działo gdy Storck wystawił rzeczonego Kleinheislera, absolutnego debiutanta, w pierwszym składzie – mieliśmy przedsmak na twitterze.
László Kleinheisler hasn’t played for Videoton this season yet he is making his debut in such a huge game. Genius or crazy?
— Hungarian Football (@MagyarFociLIVE) listopad 12, 2015
Zwykli kibice ponoć nie przebierali w środkach. I można ich zrozumieć: tak, koniec końców się pomylili, Kleinheisler huknął zwycięską bramkę, ale wtedy byli po prostu przerażeni. Dla nich to był hazard, gra w kości najważniejszym meczem węgierskiej piłki od wielu, wielu lat. Emocje da się zrozumieć.
No dobra, ale kim w ogóle jest ten królik z kapelusza? Czym sobie ujął Storcka? Otóż Storck w swoim czasie prowadził młodzieżówkę, a w tej Kleinheisler był postacią, bez której Węgry nie wychodziły na boisko. Absolutny klucz do funkcjonowania drużyny. Postawił na umiejętności, zestaw cech, a nie na formę. Kleinheisler miał w młodzieżowych drużynach ksywę “Scholes”, a z kolei Storck porównuje go do Andreasa Mollera. Węgry jak i my rażeni są brakiem kreatywnych ofensywnych pomocników, więc taki manewr był szalony, ale też nawet nie grający nigdzie Kleinheisler paradoksalnie praktycznie nie miał konkurencji, bo piłkarzy o takich cechach Węgry nie produkują.
Co dalej? No cóż, przede wszystkim Węgry mają jeszcze rewanż u siebie, nie mogą tego zawalić. 0:1 w Norwegii to dobry rezultat, ale umówmy się – jeszcze nie przesądzający.
Ale swój prywatny mecz Kleinheisler już wygrał. Oczami wyobraźni widzimy jak wraca do klubu, jak patrzy na ludzi, którzy go dyskredytowali, pomijali, tak cholernie przez te wszystkie miesiące się myląc, bo nie dawali grać bohaterowi Węgier.