Stało się! 77 dni sezonu 2015/16 potrzebowali zawodnicy absolutnego beniaminka francuskiej Ligue 1, Gazelec Ajaccio, by odnieść pierwsze w tym sezonie – a co za tym idzie pierwsze w całej swojej historii – zwycięstwo w najwyższej klasie rozgrywkowej we Francji. Zwycięstwo o tyle zaskakujące, że odniesione nad będącą w niesamowitej formie OGC Nicea.
Zderzenie dwóch przeciwieństw – gospodarzy, prezentujących siermiężny futbol, futbol polegający na prostym podaj-uderz, schowanych za podwójną gardą, z zaledwie czterema strzelonymi bramkami kontra zespół przynoszący oglądającym ich kibicom mnóstwo radości, mnóstwo zabawy, dziesiątki fantastycznych akcji i równie wiele goli (gdyby nie Bayern Monachium najlepszy atak w Europie z najsilniejszych lig miałaby właśnie Nicea – 24 trafienia w 9 meczach).
Z jednej strony mieliśmy najuboższą drużynę w historii Ligue 1, o czym bez wahania i z rozbrajającym uśmiechem przyznawał ich dyrektor generalny (o czym pisaliśmy tutaj), z drugiej strony nastawiony w pełni na ofensywę młody zespół Claude Puela z dowódcą Hatemem Ben Arfą na czele, który na nowo budzi się z piłkarskiego letargu i zaczyna udowodniać olbrzymi potencjał, jakim 10 lat temu obsypywano tego zawodnika. Zespół bez gwiazd kontra ekipa z gwiazdą w pełni blasku – 7 bramek i 2 asysty w 9 spotkaniach wystarczyły, by na nowo odżyły dyskusje o powołaniu krnąbrnego Francuza do kadry Les Blues.
77 dni – sami odpowiedzcie, czy to dużo czy mało. Ponad dwa miesiące czekania, w czasie których zawodnicy Gazelec Ajaccio siedmiokrotnie schodzili po ostatnim gwizdku sędziego z opuszczonymi głowami, bez uśmiechu, a trzykrotnie tylko jedna bramka dzieliła ich od historycznego wyczynu. Tak niewiele, by zatrząść Korsyką i wyzwolić we wszystkich szampański nastrój.
Dziś, w niedzielny poranek, większość kibiców Gazelec Ajaccio pomału budzi się do życia, próbując przypomnieć sobie, jak potoczył się wczorajszy wieczór. Przypomnieć sobie każdą akcję, każde podanie, każdy wślizg i uderzenie. Niektórzy głośno wykrzykują datę 24 października 2015, powtarzając raz za razem niczym mantrę: “udało się! Wreszcie! Mamy pierwsze zwycięstwo w Ligue 1!”
Sto pięć lat czekali, by wywalczyć sobie awans do Ligue 1, a tylko 33 sekundy wystarczyły, by objąć prowadzanie w sobotnim spotkaniu. Bramka równie piękna, co kontrowersyjna – Gregory Pujol uderzył w stylu Marco Van Bastena, cudownym wolejem z prawej strony pola karnego, a jej kontrowersja polega na mgle, która nie opuściła do końca stadion Stade Ange Casanova i mogła utrudnić interwencję obrońcom oraz bramkarzowi. Zresztą, właśnie ta mgła była powodem, przez który spotkanie rozpoczęło się z kilkuminutowym opóźnieniem.
Bramka w pierwszej minucie spotkania, samobójcze trafienie gospodarzy, które zapewniło wyrównanie Nicei, podwyższenie wyniku tuż przed przerwą i czerwona kartka – oto czynniki, które składają się na historyczne, pierwsze zwycięstwo Gazelec Ajaccio w pierwszej lidze francuskiej. Cztery gole, 3:1 – żadnej miałkości, żadnego ziewania, od samego początku mieliśmy trzęsienie ziemi, którego wstrząsy trwały aż do ostatniej, dziewięćdziesiątej minuty.
Nikt nie mówi o tym, że to zwycięstwo niewiele zmienia dla wyglądu tabeli i beniaminek wciąż nie opuścił strefy zagrożonej spadkiem, będąc drugim najgorszym zespołem w lidze. Czy to dziś takie ważne? Nie. Dziś każdy z zawodników, który wyszedł o 20.00 na murawę najmniejszego stadionu we Francji (pojemność 5 tys.) ma swoje pięć minut chwały. I nie zapominajmy o trenerze – Thierry Laurey okazał się szachistą z odwagą pokerzysty, wymieniając aż sześciu zawodników podstawowego składu od zeszłotygodniowej potyczki z Saint-Etienne (0:2).
Jeszcze nie tak dawno wyrokowaliśmy sezon pełen wstydu i zażenowania dla kibiców klubu z Korsyki, którzy obawiali się wyrównania niechlubnego rekordu Arles-Avignon z rozgrywek 2010/11, czyli 20 punktów w 38 spotkaniach, co jest najgorszym wynikiem w historii ligi. Dziś wróżby te zostały schowane do szuflady, a stres związany z katastrofą zakrywa wielki uśmiech – bo skoro pokonali będące w świetnej formie OGC Nice, to co stoi na przeszkodzie, by pokonać dziesięć innych zespołów?
Jakub Golański