– W pamięci mam obrazki, których nie wyrzucę z głowy do końca życia. Przecież zaraz miało zaczynać się EURO. Ja – kibic, który ciągle żyje piłką – spędzam je zamknięty w celi bez telewizora, z jakimś przypadkowym człowiekiem. Cóż, miałem trochę inne plany na ten wieczór. Niedaleko Rakowieckiej była strefa kibica. Słyszałem, jak bawią się ludzie, jak gra T.Love… Transmisji z meczu słuchaliśmy w radiu. Słowo w słowo pamiętam komentarz Tomasza Zimocha: „Cieszmy się! To święto całej Polski, wszystkich Polaków”. No tak, ja to dopiero miałem niesamowite święto – mówi Maciek Dobrowolski w wywiadzie z Weszło. Najdłuższym, którego do tej pory udzielił i – o czym jesteśmy przekonani – najlepszym. Nie musimy wam go chyba przedstawiać, więc po prostu zapraszamy do lektury.
Co czuje zwykły człowiek, który nagle zostaje zatrzymany w takich okolicznościach?
Czuje się trochę jak bohater filmowy. To była klasyka gatunku. Szósta rano. Do mieszkania wpada trzech-czterech gości z giwerami, krzycząc: „gleba, gleba”. Byłem w szoku, ale chyba każdy na moim miejscu by był.
Byłeś sam w domu?
Nie, z moją ówczesną narzeczoną. Też nie wiedziała, co ze sobą zrobić. I z psem. Pamiętam, że martwiliśmy się, że mogą go…
Zastrzelić?
Tak, gdyby za bardzo ujadał. Najśmieszniejsze jest to, że oni sami nie wiedzieli, po kogo tak naprawdę przyszli. Mówili do siebie: “szukajcie skradzionych flag i szalików”. Otworzyli szafę, a tam piętnaście kartonów wódki, bo akurat przygotowywałem wesele. Jeden z nich aż się zezłościł: „To co, ty jednak wódą handlujesz?!”. Potem w kolejnej szafie znaleźli zdjęcia z Legii, których mam naprawdę sporo. Jeden z nich pokazał fotkę Żylety i kazał mi wskazać, gdzie stałem. „Przecież tu jest siedem tysięcy ludzi! Gdzieś tam jestem”. Zabrali ze sobą jakieś trzy przypadkowe zdjęcia. Zrobili przeszukanie całego mieszkania. Potem piwnica, samochód.
Jakieś zniszczenia?
Bez demolki. Drobne rzeczy, np. lekko wyłamane drzwi.
Pierwsza myśl? Pomyłka?
Kilka dni do EURO, więc od razu przyszło mi to do głowy. Pomyślałem sobie, że przetrzymają mnie przez turniej.
Ale przecież ty nigdy nie byłeś chuliganem stadionowym.
Nie byłem, ale wtedy te zatrzymania były tak masowe, że nie zdziwiłbym się, gdyby ktoś pomyślał, że i mnie trzeba przymknąć. Dam przykład. Pierwszego dnia na spacerniaku trafił się taki małolat. Szczerze mówiąc, od razu widać było, że nie z tego świata. Zatrzymali go wtedy, bo… przeglądał strony internetowe o World Trade Center. Uznali chyba, że na EURO będzie dworce wysadzał! No i potraktowali zwykłego chłopaczka jak bandytę. Trzymali go dość długo, to była głośna sprawa. Myślałem sobie, że skoro jest takie szaleństwo, to może i ja padłem jego ofiarą. Była wtedy też ta wojna kibiców z Tuskiem. Każdy wiedział, że działam. Byłem na protestach pod stadionem.
Ty przywoziłeś Kononowicza z Białegostoku.
Dokładnie.
Miałeś taką myśl – po co mi to wszystko było?
Szczerze? Ani przez sekundę. Przekonania, które miałem wtedy, mam cały czas. W momencie zatrzymania wiedziałem o tym, że źle się dzieje w Polsce. Nie spodziewałem się tylko, że aż tak.
A potem dowiedziałeś się, że chodzi o coś zupełnie innego.
Komisariat, spisywanie danych, zdjęcia i do prokuratury na zarzuty. Dopiero tam się dowiedziałem, o co chodzi.
Prokurator jaki wobec ciebie był?
Tyle wtedy było tych zatrzymań, że robili masówkę. Jak w fabryce, taśmowo: następny, następny, następny. Potem pojechałem do sądu i tam – chyba tylko standardowo – zapytali mnie, czy mam coś do powiedzenia. Odparłem tak jak w prokuraturze: „myślę, że zaraz wyskoczy tu ktoś z ukrytą kamerą i powie: mamy cię!”. To jest nawet w protokołach. Ale Szymon Majewski się nie pojawił. Była za to decyzja – trzy miesiące aresztu. Wszystko działo się strasznie szybko. W dwa dni przestałem być wolnym człowiekiem. Najpierw dołek w Piastowie, następnego dnia chwila na policji i na Rakowiecką. Wtedy trafiłem pod celę.
Wpadają do ciebie antyterroryści, zawijają, sąd umieszcza cię na Rakowieckiej. Musiałeś być bardzo przestraszony.
Wiadomo. Nagle wchodzisz do świata, który znałeś tylko z telewizji i gazet. Może to głupio zabrzmi, ale pojawia się taki rodzaj ciekawości, choć nie jest to najlepsze słowo, by wyrazić to, co wtedy czułem. Ale lęk przed nieznanym na pewno był. No i ta niepewność – co będzie dalej.
Spałeś pierwszej nocy?
Prawie w ogóle nie. Przysnąłem nad ranem, ale zerwałem się na równe nogi, gdy usłyszałem dzwonek, którym budzi się tam więźniów. Przez chwilę nie miałem pojęcia, gdzie jestem i co jest grane. Odgłos klucza przekręcanego w zamku. Wtedy to sobie uświadomiłem. Kurwa, to nie jest sen. To moje nowe życie.
Na kogo na początku trafiłeś pod celą?
Dwóch przypadkowych chłopaków. To nie byli ani kibice, ani groźni przestępcy. Już nawet nie pamiętam, za co byli zatrzymani. W sumie nawet nie pamiętam ich twarzy… Ale na początku cele zmieniasz w takim tempie, że to chyba normalne.
Od razu dostałeś trzy miesiące. Pogodzenie się z tym nie mogło być takie łatwe.
I nie było. Dwa dni później pojawił się adwokat załatwiony przez kibiców Legii, ale i bez niego wiedziałem, gdzie spędzę najbliższe trzy miesiące swojego życia. W pamięci mam obrazki, których nie wyrzucę z głowy do końca życia. Przecież zaraz miało zaczynać się EURO. Ja – kibic, który ciągle żyje piłką – spędzam je zamknięty w celi bez telewizora, z jakimś przypadkowym człowiekiem. Cóż, miałem trochę inne plany na ten wieczór. Niedaleko Rakowieckiej była strefa kibica. Słyszałem, jak bawią się ludzie, jak gra T.Love… Transmisji z meczu słuchaliśmy w radiu. Słowo w słowo pamiętam komentarz Tomasza Zimocha: „Cieszmy się! To święto całej Polski, wszystkich Polaków”. No tak, ja to dopiero miałem niesamowite święto.
Mówi się, że w areszcie śledczym zatrzymany ma gorzej niż więzieniu.
Oczywiście. Brak dostępu do telefonu. Inne widzenia. Dużo drobnych spraw.
Potem miałeś widzenia tylko przez pleksę. Zarzucono ci, że wziąłeś jakieś pigułki.
Pigułki… Długa historia wynikająca głównie z tego, że w areszcie bardzo ciężko ze służbą zdrowia.
Posłuchamy.
Po miesiącu na Mokotowie trafiłem do aresztu w Radomiu. Chyba powinienem dodać: „nie wiedzieć czemu”, ale domyślam się, jakie były powody. Student, zaraz ma brać ślub. Pomyśleli sobie, że takiego nietrudno złamać i namówić na współpracę. Dość oczywisty ruch z ich strony – utrudnienie życia mnie i mojej rodzinie, bo trzeba przecież dojeżdżać. Tam spędziłem prawie trzy miesiące. Podczas jednego z treningów coś mi się stało z nogą.
Jakich treningów?
Nie można cały czas leżeć, bo łatwo ześwirować, więc biegaliśmy i próbowaliśmy innych ćwiczeń. Coś mi się stało z nogą, ot tak, po prostu. Poszedłem do lekarza w Radomiu. Szczerze mówiąc, myślałem, że może nawet wrócę do Warszawy, bo na Rakowieckiej był szpital. Ale usłyszałem, że teraz pojadę na oddział do Gdańska. Czyli jeszcze bardziej przesrane. Byłem 100 kilometrów od Warszawy, będę 350. A najlepsze jest to, że jechałem tam trzy dni. To nie tak, że wsiadasz w samochód i robisz trasę.
Trzy dni?!
Przez ciągłe postoje. Zatrzymują się w innych więzieniach i coś załatwiają. Radom, Białołęka, Bydgoszcz i dopiero Gdańsk. Po drodze kolejny z obrazków, który ciężko wymazać z pamięci. Jedziemy, za nami eskorta policji. Drobne okienka w transporterze, ale widać, że lekko prószy śnieg. W radiu kawałek George’a Michaela – „Last Christmas”. No i uświadamiasz sobie, gdzie spędzisz najbliższe święta.
Wyleczyli cię w ogóle w tym Gdańsku?
Daj spokój, to było śmieszne. Zabiegi polegały na tym, że przez pięć-dziesięć minut dziennie naświetlali mi nogę jakąś lampą. Właściwe od razu mogłem wracać do Warszawy. Ale prokuratorowi Gdańsk musiał być na rękę. Żadnych potencjalnych wspólników, żadnym znajomych, moje życie jeszcze trudniejsze. Przecież dla mamy czy narzeczonej zorganizowanie takiej wyprawy nie było łatwe. Trochę jak wyjazd na mecz – cały dzień w drodze, by spotkać się na godzinę. Przez te wszystkie miesiące były u mnie może raz. Na szczęście, zostałem później wezwany do Warszawy w charakterze świadka w jakiejś sprawie stowarzyszenia. Jak wróciłem, to już zostałem. Ale to nie koniec utrudnień. I tu wracamy do pigułek. Przez te wszystkie miesiące strasznie schudłem i trochę podupadłem na zdrowiu. W areszcie dostęp do witamin jest – delikatnie rzecz ujmując – ograniczony. Poprosiłem więc mamę, by mi je przyniosła. I wziąłem. Koniec historii. Gdyby to były jakieś groźne proszki, miałbym z tego powodu duże problemy. Ale oni zaraz oddali je mojej narzeczonej. Sprawdzili skład, zobaczyli, że to witaminy i tyle. Przynajmniej teoretycznie.
Potem wykorzystywali to przeciwko tobie.
Areszt wysłał oficjalne pismo, że coś takiego miało miejsce. A sędzia postanowić zarządzić mi pleksę. Oczywiście po to, bym nie miał możliwości brania witamin.
Pleksa robiła wrażenie?
Oczywiście. Wszyscy szli na salę, gdzie mogli się przytulić do najbliższych, ucałować ich. A ja mogłem tylko patrzeć, jak mojej mamie łzy ciekną po policzkach. Wszystkie święta, szczególne okoliczności. Nawet nie mogłem głupiej ręki nikomu podać. Myślałem, że potrwa to tylko chwilę. Potrwało praktycznie do końca.
Miałeś może taki moment, że w tym areszcie poczułeś się jak w domu? Da się przywyknąć?
Nie można się tam tak poczuć. Brakuje ci niemal wszystkiego. Normalne życie oglądasz w telewizji. Zamiast spacerować po Warszawie, wypatrujesz w TVP Info wiadomości o niej. Patrzysz, jak się zmienia. Brakuje bliskich, przyjaciół, zwykłych ludzi…
W Warszawie trafiłeś już do tej właściwej celi?
Też zmieniali. Już trochę rzadziej, ale jednak. Jednego dnia jesteś tutaj, innego gdzieś indziej.
To też musiało wkurwiać.
Wkurwiało, bo nigdy nie wiesz, co wydarzy się następnego dnia.
Wspomniałeś o świętach. Jak wyglądają w areszcie?
Normalny dzień, tylko wszędzie słychać kolędy. Różnie można do tego podchodzić. Niektórzy celowo omijają wszystko, co w jakikolwiek sposób związane jest z atmosferą, by nie przypominać sobie, w jakim są położeniu i o tym, jak daleko jest rodzina. Można też przystosować się jakoś do sytuacji, choć wiadomo – pole manewru jest dość mocno ograniczone. Można się podzielić w celi opłatkiem, złożyć sobie życzenia, ewentualnie kupić na tę okazję coś lepszego niż zazwyczaj. A na koniec tego smutnego dnia – obejrzeć film „Kevin sam w domu”. Podobnie z Sylwestrem. Masz świadomość, że wszyscy twoi znajomi się bawią, a ty nawet na fajerwerki nie możesz za bardzo popatrzeć. Słabo widać.
Nie jesteś człowiekiem obytym w środowisku przestępczym. Współwięźniowie robili na to wrażenie? Myślałeś: „o kurwa, ale świr”?
Bez przesady. Tam wszyscy są w podobnej sytuacji…
OK, ale trafiają się też prawdziwi, groźni przestępcy.
No tak, pełen przekrój społeczny. Od tego Żyda, który udawał profesora na wyższej uczelni, choć nie miał na to żadnych papierów, przez lekarzy, księdza-pedofila, po morderców. Oczywiście trafiają się świry, ale z czasem człowiek oswaja się z tym. Uczy się pośród nich żyć. Koniec końców siedziałem z tyloma ludźmi, że wiele rzeczy zlewa mi się w jedno.
Z iloma?
Gdybym zsumował wszystko, to może zebrałaby się setka. Albo i lepiej.
Miałeś kiedyś wrażenie, że na niektórych musisz uważać, bo doniosą o tym, co powiesz? Albo… zmyślą, że coś powiedziałeś?
Zawsze jest w głowie to, że zaraz może trafić się ktoś, kto będzie chciał zrobić karierę. Nawet nie chodzi o to, czy można im cokolwiek powiedzieć, czy trzeba uważać na każde słowo. Mogą też np. wymyślić jakąś historię. W mojej sytuacji musiałem się spodziewać wszystkiego. Włącznie z tym, że mogą ci coś podrzucić lub w inny sposób doprowadzić do sytuacji, która dodatkowo cię obciąży. Musi pojawić się nieufność – człowiek zaczyna mieć myśli, że prokurator wrzuci do celi kogoś usłużnego. Szczególnie, że miałem tzw. WWO. Byłem więźniem wzmożonej obserwacji.
Z drugiej strony – czy jest możliwa przyjaźń w takim miejscu?
Oczywiście, że tak. Po jakimś czasie naprawdę poznajesz tych ludzi. Wiesz wszystko o ich rodzinie – od imienia żony, przez liczbę dzieci, po informację o tym, co zazwyczaj jadali na niedzielny obiad. Widzisz też, jak tęsknią za domem. Tam człowiek inaczej zaczyna żyć z innym człowiekiem. Zdarzyło się, że siedziałem z zatwardziałym widzewiakiem. Oczywiście nie był to przypadek – wszyscy wiedzieli, że ja jestem kibicem Legii, a on Widzewa. Chcieli nam dodatkowo utrudnić życie, myśleli chyba, że skoczymy sobie do gardeł. Ale poradziliśmy sobie. Dużo było opowieści o piłce, o sprawach kibicowskich. Nie ma sensu się na kogoś obrażać, bo następnego dnia dalej z tym kimś żyjesz. Ze wszystkimi trzeba się jakoś dogadywać.
O ilu osobach możesz powiedzieć, że interesują cię ich dalsze losy?
Przede wszystkim bardzo będę śledził losy wszystkich chłopaków, z którymi siedziałem na ławie. Poza tym – wielu ludzi. Historie, które tam poznałem, są czasem oparte na niezłych absurdach. Przykład pierwszy z brzegu – ten chłopak, który miał wysadzać dworce. Jak się tego wszystkiego słucha, gdy poznaje się wszystko od środka, człowiek nie może aż uwierzyć w to, jak łatwo tam trafić. Że właściwie dotyczy to wszystkich chodzących po ulicach. Jutro to równie dobrze możecie być wy. Uśmiechacie się? Kilka lat temu też bym się pewnie uśmiechnął.
Mam wrażenie, że zacząłeś patrzeć na tych wszystkich ludzi jak na niewinnych z samego założenia.
Zacząłem patrzeć na ludzi, z których każdy ma swoją historię do opowiedzenia.
OK, każdą sprawę trzeba rozpatrywać indywidualnie, ale umówmy się – większość jednak jest winna.
Ale ja w to nie wnikam. Może ktoś mówi prawdę, a inny łże, nie mnie to oceniać. Mówię o historiach, które słyszałem z wielu ust, i których znajomość nie pozwala przestać wątpić w wiele rzeczy. Niewidomi, którzy byli oskarżani o rzeczy, w których wykonaniu zmysł wzroku byłby dość przydatny. W Gdańsku, na szpitalce, napatrzyłem się na schorowanych ludzi, mających problemy z poruszaniem się, co według zarzutów nie przeszkadzało im np. ukraść coś i uciekać z miejsca przestępstwa. Ktoś był świadkiem bójki, a siedzi jakby był jej prowodyrem, bo komuś się coś pokićkało. Jeszcze raz podkreślam – nie mnie oceniać, ale te historie robią wrażenie.
Z twoich opowieści wynika, że to nie jest aż tak straszne miejsce, jak to sobie często wyobrażamy.
To jest straszne miejsce, ale nie chodzi o relację więzień-więzień. Tu wszystko jest w miarę unormowane. Wiecie coś jest najbardziej przerażające? Szarość tego miejsca. Kompletny brak kolorów, wszystko jest ograniczone. Cela ma dwanaście metrów kwadratowych, na których żyje czterech ludzi. Opuszczasz ją raz dziennie. Idziesz na spacer, który odbyłeś już setki razy. Dwa razy w tygodniu idziesz na łaźnię. Budzisz się zawsze o tej samej godzinie, jesz o tej samej godzinie i w dodatku niemal zawsze to samo. Dzień świstaka. Głupia sprawa: widzimy w telewizji, że pojawiły się nowe hamburgery. Zaczyna się niewinna rozmowa o tym, co jedliśmy na wolności lub o tym, jak nasze mamy radziły sobie w kuchni. Rozkręcamy się, aż w końcu można dostać obsesji na punkcie jedzenia, którego tam nie ma. Dlatego często unikaliśmy takich zwykłych tematów, bo tylko jeszcze bardziej się dołowaliśmy. Warto było szukać wszelkich urozmaiceń, jak trening czy czytanie książek.
Są też ludzie o bardzo kruchej konstrukcji psychicznej.
Zdarzają się chłopacy, którzy żyją na psychotropach. Nie zaskoczę też nikogo, gdy powiem, że dochodzi do samobójstw. I to dość często. Nie byłem tego świadkiem w mojej celi, ale w innych kilka osób odebrało sobie życie. Zazwyczaj dowiadujesz się o tym następnego dnia lub jeszcze później. Po prostu podczas spaceru ktoś mówi: – A wiesz, że ten i tamten… Wczoraj…
Miałeś momenty załamania?
Jeśli o to pytasz, to nigdy nie były aż tak mocne, by myśleć o takich rzeczach. W żadnym wypadku! Ja naprawdę kocham życie.
Jednak po mniej więcej trzech latach pojawiły się plotki, że już nie wytrzymujesz.
Jeśli przez tyle czasu, co dwa-trzy miesiące dostajesz ten sam list, w którym napisane jest, że znów nic z tego, to z czasem człowiek zaczyna się zastanawiać, czy kiedykolwiek się coś zmieni. Na tej zasadzie było mi ciężko.
W gruncie rzeczy byłoby ci łatwiej, gdybyś od razu wiedział, że przesiedzisz trzy i pół roku? Żyłeś nadzieją, która często okazywała się złudna.
Ciężko powiedzieć. Gdy dostajesz wyrok, możesz spokojnie żyć, wiedząc, że tego i tego dnia, o tej godzinie wyjdziesz. Przygotowujesz się na to. Lepiej wiedzieć. Ale z drugiej strony – trzy i pół roku na dzień dobry, wiedząc, że jest się niewinnym… Byłaby lipa. Mógłbym się załamać. I tak źle, i tak niedobrze. To dwa inne rodzaje uczuć, oba beznadziejne.
Gdy byłeś za kratami, twoje życie się zmieniało. Odeszła od ciebie narzeczona. To był ciężki moment?
Tak… (dłuższa cisza). Chyba jednak nie, bo już przeczuwałem, że coś się zaczęło psuć. Gdzieś w środku byłem na to przygotowany. Wierzę też w przeznaczenie i uznałem, że tak musiało być.
Ona też znalazła się w trudnej sytuacji. Masz do niej żal?
Ciężko powiedzieć, bo po pewnym czasie okazało się, że o wielu rzeczach po prostu nie wiedziałem. Nie wiem, jak ona to przeżyła. Nie mamy kontaktu.
Czyli przeszedłeś z tym do porządku dziennego.
Cóż, trzeba się nauczyć z tym żyć. Tym bardziej, że tak naprawdę na nic nie miałem wpływu. Na wolności można interweniować, próbować coś naprawić, a w areszcie na głupi list czeka się miesiąc. Ktoś ci o czymś piszę, a ty dowiadujesz o tym za trzydzieści dni, nierzadko gdy sprawa już traci na znaczeniu.
A jak przeżyłeś rozłąkę z Legią?
I tu wszystkie informacje przychodziły z opóźnieniem. Jeśli w ogóle przychodziły… Jeden z najbardziej znaczących momentów dla mnie w czasie odsiadki – o mistrzostwie Legii dowiedziałem się z żółtego paska na Polsacie News. Po każdym meczu tylko czekałem aż wskoczy wynik. Dni meczowe. Z jednej strony – święto, bo gra moja drużyna, z drugiej – świadomość, że tego nie zobaczę. To jak cios pod żebro, byłem totalnie załamany. Kiedyś jeździłem na każdy wyjazd, a teraz o każdym wydarzeniu dowiadywałem się z jakiegoś paska. A o wielu rzeczach w ogóle nie wiedziałem.
Gdyby jeszcze chwilę cię potrzymali, to nie wiedziałbyś, że kiedykolwiek Henning Berg był trenerem Legii.
Nie aż tak, ale dostęp do informacji jest mocno ograniczony. Wszyscy wiedzieli, że jestem kibicem, pytali się mnie o różne rzeczy, a ja wiedziałem tyle co oni. Dopiero gdy jakiś piłkarz strzelił bramkę – co zazwyczaj było odnotowane na pasku – dowiadywałem się, że w Legii jest nowy piłkarz. Chyba tylko Rzeźniczak utrzymał się ze składu, który doskonale pamiętam. Czasami się udało obejrzeć mecz, bo część była pokazywana na TVP. Ogromny ból sprawiało mi patrzenie na trybuny. To wypatrywanie na nich znajomych twarzy… Kolejna trauma – oglądam Teleexpress, a tam materiał o tym, jak będzie wyglądać feta po zdobyciu mistrzostwa. Człowiek myśli – takie wydarzenie, a ja tutaj. Bez sensu. Jedyne co mogłem zrobić, to wysłać kartkę do prezesa Legii. Pomyślałem, że będzie mu miło, gdy też pogratuluję mu mistrzostwa. Z tego co wiem, dostał tę kartkę.
Gdy oglądałeś te mecze, udało ci się dostrzec flagę z napisem „Maciek, trzymaj się”?
Tak, najpierw była taka mała. A później to już taka, że nie dało się nie zauważyć. Szczególnie, że była wieszana w widocznych miejscach. Kolejne niesamowite wspomnienie – Superpuchar, Lech-Legia. To jedna z pierwszych drużyn, które dołączyły do akcji. Mecz klubów, które za sobą nie przepadają, a na głównej trybunie przeciwników: „Uwolnić Maćka”. To w zasadzie uczucie nie do opisania. Zaczęły docierać do mnie kolejne informacje – głównie na widzeniach – o klubach, które mnie wsparły. Aż ciarki mnie przeszły, że był taki odzew.
Specyfika bycia kibicem jest taka, że kochasz Legię, a nienawidzisz wszystkich innych. Nienawidzisz też Lecha – to wpisane w sam sens kibicowania, prawda? Czy te wszystkie akcje nie zmieniły nieco twojej optyki? Dziś już nie masz nic do Lecha?
Mam… ogromny szacunek. Dzisiaj mogłem po raz pierwszy przejrzeć wszystkie zdjęcia z transparentami. To niewiarygodne, że aż tyle klubów się przyłączyło. W niektórych przypadkach nie jestem w stanie nawet wymienić nazw. Czwarta, piąta liga.
Bardzo źle zostało odebrane to, że powiedziałeś, iż jeździłeś po tych wszystkich dziurach.
Źle to ubrałem w słowa. Chciałem po prostu wyrazić, że za Legią przejechałem cały kraj. Nie mówiłem tego w takim kontekście, że jakieś dziury dołączyły się do akcji. Po prostu przepraszam, jeśli ktoś się poczuł urażony.
Powiedziałeś, że ty nie miałeś wielkich kryzysów. A widziałeś je na przykład u swoich rodziców?
Oczywiście. Właśnie to boli najbardziej. Gdy widzisz jak cierpią rodzice, głęboko gdzieś zaczynasz mieć własne kryzysy. Chcesz tylko ich pocieszyć, dodać otuchy. Siedziałem z wieloma chłopakami – m.in. z Tomkiem, którego serdecznie pozdrawiam – którym dziecko urodziło się w czasie odsiadki. Widziałem niewyobrażalny ból. Narodziny dziecka, najważniejsze wydarzenie w życiu, a ty w pudle i dowiadujesz się o tym z jakimś opóźnieniem. Szczerze mówiąc, wtedy myślałem sobie, że nie mam aż tak źle. Nie wyobrażam sobie, jakbym to przeżył. Dowiaduję się, że moja mama jest chora. Co mogę zrobić? Nic. Mogę się za nią co najwyżej pomodlić.
Twoi bliscy cały czas wierzyli w twoją niewinność?
Oni wiedzieli, jak jest. Żyli ze mną blisko, więc nie mogli mieć wątpliwości. Dam przykład. Nie zagłębiając się w szczegóły sprawy – część zarzutów mam z 2009 roku, z czasów gdy pracowałem dla dużej firmy deweloperskiej. A oskarżono mnie o to, że dwa razy w tygodniu jeździłem wtedy do Holandii po narkotyki. Dziesięć godzin dziennie sprzedawałem w pracy mieszkania, a potem wsiadałem w samochód i jechałem taki kawał! To w ogóle można pogodzić? Mieszkałem lokalu po babci, który cały czas jest jej mieszkaniem, jeździłem starą Fiestą, co tu dużo mówić – nie byłem szczególnie zamożny. Gdybym miał tyle tych kilogramów, po prostu żyłbym lepiej. Moi najbliżsi by o tym wszystkim po prostu wiedzieli.
I sumie dochodzimy do początków tej sprawy. Znałeś Haniora.
Długo znałem go tak samo jak i ty. Pierwszy raz zetknąłem się z nim, gdy pracowaliśmy w Naszej Legii. Tam była taka rubryka: „Trybuna Legionisty”, gdzie przychodziły pozdrowienia dla kibiców. „Hanior, trzymaj się” – sam to wklepywałem. Potem on siedział chyba z siedem lat i gdy wyszedł, to może dwa czy trzy razy się z nim spotkałem. Poznałem się z nim na wigilii kibicowskiej. W sumie powiedzieliśmy sobie „cześć”.
(przechodzimy do szczegółów sprawy, ale Maciek przerywa. Mówi: – Przepraszam, ale jestem na wolności za kaucją. Nie mogę mówić niczego na temat śledztwa, bo jeszcze sąd mógłby to uznać za mataczenie. Nie chcę wracać do aresztu)
Jak teraz wygląda twoje życie? Musisz się meldować na posterunku?
Dwa razy w tygodniu. No i jeżdżę na sprawy sądowe, czasami co trzy-cztery dni. Nie na wszystkich moja obecność jest wymagana, ale muszę wiedzieć, co się dzieje.
A czujesz się teraz swobodnie, czy masz obawę, że zaraz ktoś cię znowu może capnąć?
Czy obawiam się, że mogą mnie znów zamknąć? Nic nie zrobiłem, więc nie powinienem się tego obawiać. Jednak – tak jak powiedziałem wcześniej – dziś już wiem, że to może spotkać każdego. Gdy zobaczyłem, na jakiej zasadzie przedłużane są areszty… To jest kopiuj-wklej. Mam kilka takich egzemplarzy. Nawet każdy przecinek jest w tym samym miejscu! W tej sprawie kompletnie nic się nie działo. Jeździłem do sądu i słuchałem historii, z którymi nie miałem nic wspólnego.
W pewnym momencie podpięto cię pod wielką grupę.
Sędzia Leder, który cały czas przedłużał mi areszt, w jednym artykule stwierdził nawet, że byłem numerem jeden w tej grupie. A ja nawet nie miałem zarzutu uczestnictwa w zorganizowanej grupie! I na łamach prasy mówi to człowiek, który decyduje o moim losie.
Nie miałeś takiego zarzutu?
Nie miałem! Przykre jest to, że tak wysoko postawiona osoba nawet nie zadała sobie trudu, żeby to sprawdzić. W takich momentach człowiek zaczyna w ogóle wątpić w to państwo. Więc gdy pytasz mnie, czy jestem spokojny, to co odpowiedzieć? Ale generalnie już nie boję się tego, co będzie jutro.
Normalnie sypiasz, normalnie jadasz, nie czujesz się śledzony.
Nie mam takich paranoi. Teraz wszystko jest dla mnie nowe. Oswajam się z tym. Technika przez ten czas poszła bardzo do przodu. Po prostu za duża zmiana, jeszcze sobie z nią nie radzę.
Wierzysz w to, że zostaniesz uniewinniony?
Nie wierzę. Ktoś nawet powiedział, że to dziwne. Że niby jak tak można mówić, skoro jestem niewinny. Ale spójrzmy prawdzie w oczy – gdyby uniewinnili mnie lub kogoś innego, kogo obciążyli na podstawie zeznań świadka koronnego, to znaczyłoby to, że on – ten świadek koronny – w jakimś stopniu mówił nieprawdę. A nasze państwo już dawno dało mu przecież wiarę, że nie kłamie. Jak by to wyglądało, gdyby jednak okazało się, że było inaczej? Skoro łgał na mój temat, mógł też łgać na temat innych. Wątpię, by ktoś to tego dopuścił. Dlatego nie wierzę, że zostanę uniewinniony.
Sądzisz, że dostaniesz trzy i pół roku?
Tak to się może skończyć. To próba wyjścia z twarzą.
Będziesz się odwoływał?
Oczywiście, że będę. Już dawno skontaktowałem się z Helsińską Fundacją Praw Człowieka. Będę walczył w każdej kolejnej instancji. W pewnym momencie było w moją sprawę zaangażowanych wiele osób i instytucji – m.in. Rzecznik Praw Obywatelskich – będziemy dalej działać. To banał, ale mam też nadzieję, że moja sprawa, która zyskała taki rozgłos, pomoże też innym ludziom. Że teraz zanim zamkną kogoś bez żadnych podstaw na trzy i pół roku, to może najpierw pomyślą, czy to nie przegięcie. Uświadomiliście im, że ktoś patrzy im na ręce.
Masz pracę?
Jeszcze nie, ale jestem po wstępnych rozmowach z Legią. Jeszcze nie widziałem się z prezesem, ale wiem, że jest tam projekt, w którym jest dla mnie miejsce.
A nie uwierało cię w żaden sposób to, że twoja sprawa zrobiła się mocno polityczna? Czas kampanii, wielu chciałoby się podpiąć.
Obawiałem się tego, że przez zbliżające się wybory, będzie chciał się przytulić do tego konkretny polityk. Jednak opowiedzieli się za mną wszyscy, od prawa do lewa. Był ten cały Stonoga, który w pewnym momencie chciał chyba na mnie jakąś karierę zrobić, ale to oszołom.
Byli też politycy PO.
Może w nich odezwało się jakieś człowieczeństwo i stwierdzili, że coś pomogą? Nie chcę mówić o moich poglądach, a fakt, że różnią się one trochę od poglądów innych ludzi, nie oznacza, że mogę skreślić taką osobę i odrzucić jej pomoc. Potrafiłem wyczuć ten moment, gdy pojawił się Stonoga, który szukał rozgłosu, a nie chciał działać tylko dla słusznej sprawy. Wierzę, że pozostali chcieli.
Odczułeś po wyjściu pewien rodzaj popularności?
Na każdym kroku otrzymuję głosy wsparcia… Wczoraj na przystanku starsza pani rzuciła mi się na szyję, przytuliła i spytała: – Maciek, to ty? No ja, co miałem odpowiedzieć? W Zakopanem góral, który generalnie warszawiaków nie lubi, stwierdził, że ze mną napić się musi. Tylko, że to była ósma rano. Wiadomo – to miłe. Ale to nie może tak być, że jestem jakimś celebrytą. Mam mnóstwo zaproszeń do programów, zaczyna się robić lekki cyrk. Jestem kibicem, siedziałem w więzieniu, ktoś ukradł mi trzy i pół roku życia. Tyle. To ostatni taki wywiad. Chcę się wyciszyć… Muszę zacząć normalnie żyć.
Rozmawiali KRZYSZTOF STANOWSKI I MATEUSZ ROKUSZEWSKI
Fot. FotoPyK