Zapraszamy na jedenasty odcinek cyklu, w którym byli piłkarze wspominają swoje kariery i porównują swoje czasy z dzisiejszymi. Chcąc, nie chcąc udało nam się już skompletować całkiem mocny, międzypokoleniowy skład (jeśli przegapiliście poprzednie wywiady, kliknijcie TUTAJ). W bramce Jan Tomaszewski. W obronie Motyka, Kryger, Łapiński, Chojnacki, Wojtala. Linia pomocy? Vuković, Adamczuk, Gołaszewski. Z przodu Andrzej Iwan. Cóż, ustawienie nieco defensywne, więc wzmacniamy siłę ognia, dodając do grona przepytanych Radosława Gilewicza.
Kariera z dzisiejszej perspektywy – spełnienie czy niedosyt?
Jedno i drugie. Z jednej strony – gdy zaczynałem grać piłkę, naprawdę nie mierzyłem tak wysoko, a wszystko fajnie się potoczyło. Z drugiej – moja reprezentacyjna kariera mogła się zdecydowanie lepiej ułożyć. Nie udało się, biję się też w pierś. Naprawdę nie chcę szukać winnych, ale gdybym miał wtedy większe wsparcie, osiągnąłbym znacznie więcej. Nie byłem gorszy od jednego czy drugiego piłkarza, zawsze zarzucono mi za słabe warunki fizyczne. Może gdybym trafił na inne czasy? Dziś trenerzy bardziej skupiają się na wyciągnięciu maksimum z danego piłkarza. Ale nie chcę się na tym rozwodzić, bo byłoby to odebrane jako próba tłumaczenia się, a ja tłumaczyć się nie chcę.
Największe spełnione piłkarskie marzenie?
Pamiętam takie słowa jednego trenera: powiedz mi ile zdobyłeś tytułów, a powiem ci, jakim byłeś piłkarzem. Patrząc z perspektywy zawodnika, który prawie czternaście lat grał na zachodzie, trochę ich zdobyłem. A Austrii zostałem wybrany przez trenerów i działaczy najlepszym piłkarzem ligi. Nie było to najsilniejsze rozgrywki, ale wtedy stały na bardzo przyzwoitym poziomie.
Największe niespełnione piłkarskie marzenie?
Nie udało mi się – a zabrakło naprawdę niewiele – zagrać w Lidze Mistrzów. Teraz dzięki reformie jest trochę łatwiej. Szkoda, tak samo jak reprezentacji, o której wspominałem.
Duży transfer, który był blisko, ale nie doszedł do skutku?
Zagrałem fantastyczne spotkania przeciwko Fiorentinie – wtedy topowej włoskiej drużynie – którą wyeliminowaliśmy z Pucharu UEFA. Strzeliłem trzy gole w dwumeczu i właśnie tego zespołu byłem blisko. Pojawiło się zainteresowanie, szanse były 50/50, ale również ze względów rodzinnych postanowiłem, że zostanę w Austrii.
Najlepszy piłkarz, z którym pan grał?
Trójka: Giovane Elber, Krasimir Bałakow i Thomas Haessler. To były największe gwiazdy, z którymi grałem w jeden drużynie, ale nie chcę wybierać pomiędzy nimi.
Najgorszy trener, z którym pan pracował?
Od każdego – nawet tego, którego mógłbym nazwać najgorszym – można się było czegoś nauczyć. Mógłbym powiedzieć, że któryś mnie nie lubił albo wyżywał się na mnie, to dość popularne, ale będę dyplomatyczny: byli ci gorsi, ale nie ma sensu podawać nazwisk.
Najlepszy trener, z którym pan pracował?
Zdecydowanie „Jogi” Loew, z którym zdobywałem Puchar Niemiec oraz mistrzostwo Austrii. Bardzo dobrym fachowcem był też Austriak Kurt Jara.
Najlepszy żart, jaki zrobili panu koledzy? Kto i gdzie?
Nie przypominam sobie nic szczególnego.
Najlepszy żart, który wykręcił pan?
To było już po powrocie do Polski, gdy grałem w Polonii. Wkręcony został Jacek Grembocki, który był wtedy asystentem trenera Fornalika. Ja zawsze lubiłem zegarki i dość często je zmieniałem, a trener za każdym razem mocno je chwalił. Wpadliśmy więc na pomysł, że podarujemy mu jeden. Kupiliśmy za jakieś grosze podróbkę marki Breitling. Założyłem ten zegarek i gdy tylko trener wszedł do szatni, prawie od razu zareagował: „o, znów masz nowy zegarek!”. Ściągnąłem ten zegarek i mówię: „trenerze, to prezent ode mnie”. On zrobił wielkie oczy, zarzekał się, że nie może go przyjąć, bo to za drogi prezent, ale szatnia wtedy bardzo fajnie zagrała. Namawiali go, jeden z asystentów powiedział: „Jacek, jak ty nie weźmiesz, to ja wezmę”… No i w końcu przyjął. Już po treningu dzwonił do mnie kilka razy z pytaniem, czy jestem pewien. Sytuacja rozwinęła, że nosił go dwa dni, trzeciego już go nie miał, więc spytałem: „trenerze, co z zegarkiem?”. Powiedział, że wskazówka mu odpadła. Już pewnie podejrzewał, że coś jest nie tak, ale ciągle był bardzo dumny. Dopiero któraś z pań sekretarek nie wytrzymała i się wygadała. On wtedy sprawdził, że go nabraliśmy. Oczywiście zarzekał się, że od początku wiedział co jest grane. Generalnie fajnie do tego podszedł, z dystansem, było dużo śmiechu.
Kim chciał pan być po zakończeniu kariery i jak bardzo marzenia różnią się od rzeczywistości?
Od początku zakładałem, że zostanę przy piłce. Chciałem być menedżerem i był taki okres zaraz po zakończeniu kariery, w którym się w to bawiłem. Ale potem miałem coraz częściej możliwość sprawdzenia się w mediach, zacieśniała się moja współpraca z Eurosportem przy Bundeslidze. O zakończeniu mojej działalności w menedżerce zadecydowało jednak to, że zostałem ambasadorem kadr U-15 i U-17. Mogę dzielić się z chłopakami moimi doświadczeniami. A łączenie tych dwóch funkcji byłoby po prostu nieetyczne. I muszę jasno podkreślić, że tego nie robię, bo słyszałem, że pojawiają się takie głosy. Sumienie mam tutaj absolutnie czyste. I dobrze czuję się w tych rolach, które teraz wykonuję. Generalnie wielu byłych piłkarzy nie może sobie poradzić na tej sportowej emeryturze, mi się to jakoś udało.
Gej w szatni? Spotkał pan takiego chociaż raz?
Nie, nigdy. Nawet się o tym nie mówiło.
Co kupił pan za pierwszą grubszą premię?
To chyba było jeszcze w Tychach. Na pewno część tej premii oddałem rodzicom, a resztę przeznaczyłem… chyba na ubrania.
Największy dylemat podczas kariery?
To były te dylematy związane z przenosinami do innych klubów. W Chorzowie po bardzo dobrym pierwszym sezonie namawiano mnie do samego końca, abym nie przenosił się do Szwajcarii. Potem odejście z Austrii do Włoch, o którym wspominałem. Jednak zawsze w takich przypadkach rodzina była dla mnie najważniejsza. Nad powrotem do kraju też zastanawialiśmy się bardzo długo.
Największa suma pieniędzy przepuszczona w jedną noc?
Szczerze mogę powiedzieć, że nigdy wielkiej sumy nie przepuściłem. Wiadomo – człowiek lubi się zabawić, ale zawsze byłem zdyscyplinowany zarówno na boisku, jak i poza nim.
Najbardziej pamiętna impreza po sukcesie?
Najbardziej pamiętne imprezy związane są zdobywaniem tytułów. Wtedy puszczają te wszystkie hamulce, którą są w sezonie. Austrii cztery razy wygrałem mistrzostwo – jak nigdy nie paliłem i nie palę, tak wtedy nie mogłem sobie odmówić cygara. Wspaniała była też feta po zdobyciu Pucharu Niemiec. Właśnie dla takich chwil człowiek walczy i zostawia zdrowie na boisku przez cały rok.
Z którym piłkarzem z obecnych ekstraklasowiczów najchętniej by pan zagrał w jednej drużynie?
Zawsze patrzyłem z perspektywy napastnika, więc siłą rzeczy doceniałem pomocników, którzy potrafili świetnie wykorzystać moje atuty. Tutaj jednak wyróżniłbym napastnika, z którym mógłbym się dobrze uzupełniać w duecie. Nikolić albo Paweł Brożek – z współpraca z nimi wyglądałaby dobrze. Gdybym miał wybierać z tej dwójki, postawiłbym na napastnika Wisły.
Z którym z obecnych trenerów Ekstraklasy chciałby pan pracować?
Z Michałem Probierzem. Dużo dobrego mówi się o jego warsztacie, mógłbym się przekonać na własnej skórze. Jako trener już zdążył pokazać dużą klasę.
Poziom Ekstraklasy w porównaniu do pana czasów – tendencja wzrostowa czy spadkowa?
Muszę być bardzo ostrożny w przypadku takich porównań, bo do tej pory zajmowałem się głównie Bundesligą, a naszą ligę śledziłem nieregularnie. Oczywiście zmieniło się to wraz z nabyciem praw przez Eurosport. Ale nie chcę nikogo skrzywdzić, byłoby to nie w porządku z mojej strony, więc na to pytanie mógłbym odpowiedzieć dopiero za jakiś czas.
Najcenniejsza pamiątka z czasów kariery piłkarskiej?
Najcenniejsze są te, które zostają w postaci medalu czy pucharu. To można wziąć do ręki i jeszcze raz poczuć tę satysfakcję. Mam w domu miejsce, w którym wszystko to przechowuję. Czasami, ale bardzo rzadko włączam też sobie płytki z nagraniami moich meczów, żeby powspominać.
Pierwszy samochód?
Do tej pory wracam myślami do Peugeota 205. Mały, ale w tamtych czasach to było coś, jedno z pierwszych zachodnich aut u nas. Jednak moim absolutnie pierwszym samochodem był oczywiście Fiat 126p.
Najlepszy samochód?
Mam zrobić reklamę? Najlepsze jest to auto, które teraz mam. Jestem z niego bardzo zadowolony i czuję, że będzie mi długo służyć. To Audi A7.
Najlepszy młody polski piłkarz, który ma szansę zrobić wielką karierę?
David Kopacz, chłopak z kadry U-17, na co dzień zawodnik Borussii Dortmund. Duży potencjał, w przyszłości pierwsza reprezentacja może mieć z niego pociechę.
Artykuł prasowy o panu, który najbardziej zapadł w pamięć?
Ogólnie nigdy za bardzo nie przywiązywałem do tego wagi. Zdarzało się czasem, że coś zostało przekręcone, ale nie wydzwaniałem, by prostować takie rzeczy. To nie miało sensu. Ale generalnie w wywiadach w gazecie czytałem to, co rzeczywiście powiedziałem. Była też nagonka ze strony „Faktu” na moją osobę, w momencie, gdy wracałem do Polonii. To były chwyty poniżej pasa, ale wiemy, jak funkcjonuje taka gazeta.
Ulubione zajęcie podczas zgrupowań?
W tej kwestii wiele się przez lata nie zmieniło – widzę to chociażby jako ambasador tych kadr juniorskich. Z jednej strony jest okazja, by się spotkać z kolegami i pogadać, z drugiej – to czas, by się wyciszyć i np. coś poczytać. W moim przypadku to zawsze były biografie, które bardzo lubię.
Najpopularniejsza z piosenek puszczanych w szatni?
Oj, to bardzo różnie. Widziałem przy jakich rytmach bawi się reprezentacja, a np. u nas w Stuttgarcie najpopularniejszy był heavy-metal. W Niemczech zresztą tak to wyglądało, ze każdy klub miał w tej kwestii coś charakterystycznego. Ja przed meczem szukałem bardziej spokoju, więc uciekałem od tych piosenek.
Najbardziej wzruszający moment w karierze?
Kilka przychodzi mi do głowy. Po pierwsze, zdobycie Pucharu Niemiec. Po drugie, debiut w reprezentacji, który był dla mnie dość szczególny, bo wcześniej nigdy nie zagrałem w żadnych kadrach młodzieżowych. Był czas, że wątpiłem, iż jest to możliwe. Happy-endu co prawda nie było, ale to naprawdę fajny moment. Po trzecie – i to chciałbym podkreślić – narodziny dzieciaków. W życiu piłkarza bardzo ważne jest, by mieć poukładane sprawy poza boiskiem.
Najważniejsza ze zdobytych bramek?
To trudne pytanie… Może wskażę tę najładniejszą. Kiedyś udało mi się zdobyć taką strzałem przewrotką. Graliśmy z Rapidem Wiedeń, było to trafienie na 2-1, a graliśmy wtedy w dziesięciu. Bramka ta została później nominowana w plebiscycie na najładniejsze trafienie trzydziestolecia w Austrii, czyli wybrano ją spośród kilku – a może kilkunastu – tysięcy goli. Konkurentów miałem znakomitych: Antonin Panenka i Hans Krankl. Wygrał ten drugi, ja zająłem miejsce za nim i nie ukrywam, że zawsze byłem z tego dumny.
Największy jajcarz, z którym dzielił pan szatnię?
Sporo ich było na dobrą sprawę mógłbym wyróżnić kogoś z każdej drużyny. Ale najwięksi… W Ruchu Michał Probierz, już jako młody chłopak się wyróżniał. Na pewno również Giovane Elber, który – jak każdy Brazylijczyk – miał pełen luz. I jego rodak Djalminha, który non stop robił jakieś żarty.
Największy niespełniony talent?
Sean Dundee, graliśmy razem w ataku w Karlsruher. Miał takie sezon, w którym zdobywał bramki na potęgę, był bodajże wicekrólem strzelców Bundesligi. Wszyscy myśleli, że w najbliższych latach stanie się wielką gwiazdą. Wydawało się, że może wszystko. Ale nagle coś się zacięło, na chwilę trafił do Liverpoolu, z sezonu na sezonu wyglądał jednak coraz gorzej.
Największe opóźnienie w wypłaceniu pensji?
Mieliśmy trudny okres w Tirolu Innsbruck, krótko przed bankructwem klubu. Okres trzech-czterech miesięcy. Chyba tylko postać Joachima Loewa zadecydowała o tym, że udało się wtedy utrzymać szatnię w ryzach. Była podzielona, a on robił świetną atmosferę w trudnych chwilach. I mimo wszystko, zdobyliśmy mistrzostwo. A poza tym nie miałem żadnych problemów z wypłacalnością klubów.
Najładniejsze miasto w jakim przyszło panu grać?
Powiem tak: jako piłkarze widzimy tak naprawdę niewiele. Lotnisko, hotel, szatnia. Jeśli miałbym już wskazać, to Florencja i Walencja. Piękne miasta. Ale miałem też to szczęście, że mieszkałem w ładnych miejscach.
Całowanie herbu – zdarzyło się?
Myślę, że tak, robiłem to pod wpływem emocji. Pewne ruchy są po prostu niekontrolowane. Ale nigdy nie wiązało się to z prowokacją wobec kibiców klubów, w których grałem wcześniej. Niektórzy tego nie rozumieją, nie potrafią wybaczyć. Piłkarze chcą takim gestem podkreślić, że są szczęśliwi w danym miejscu i nie widzę w tym nic złego.
Alkohol w sezonie?
U mnie zawsze była dyscyplina. Zdarzały się wyjścia, zdarzał się alkohol, ale nigdy nie miał ochoty umierać następnego dnia, wiedząc, że czeka mnie trening. Wszystko było ze zdrowym rozsądkiem.
Najlepszy kumpel z boiska po zakończeniu kariery?
Przyjaciół mam bardzo wielu. W Polsce, Niemczech, Szwajcarii i Austrii. Zawsze dbałem o to, by te relacje nie kończyły się chwilę po moim odejściu z danego klubu. Często tam telefonuję. Najlepszy kumpel to jednak Frank Verlaat. Holender, który mieszka teraz w Portugalii. Często jest w Polsce, odwiedzamy się.
Obozy sportowe – bieganie po górach czy bieganie po górach z kolegą na plecach?
Bez kolegi, oczywiście. Dystansowcem nigdy nie byłem.
Czego zazdrości pan dzisiejszym piłkarzom?
Szczerze? Niczego.
Przygotował ROKI