Po awansie Turcji, gehennie zepchniętych do play-offów Węgrów, ostatecznym upadku Holendrów, myśleliśmy, że wszystko co ważne tego wieczora w futbolu już za nami. O jak się myliliśmy. Czekał nas jeszcze szlagier nad szlagiery w południowoamerykańskich eliminacjach do mundialu, Ekwador – Boliwia. Co, brzmi mało prestiżowo? Wasz błąd. Deszcz i gigantyczne kałuże stojące na murawie tworzył aurę niezwykłego widowiska.
Żeby to jeszcze była jakaś osiemnasta liga boliwijska, wtedy byśmy zrozumieli. Na takich arenach dzieją się różne cuda – gdzieś czytaliśmy, że ostatnio w Brazylii wręczono jedenaście czerwonych kartek, na słowackiej arenie pojawił się pociąg. Jednak tu? Dajcie spokój – poważne granie o konkretną stawkę, poważni gracze jak Valencia czy Caicedo zagonieni do wypadkowej futbolu i waterpolo.
Najlepsze defensywne zasieki jakie można sobie wyobrazić
Wesoło się to oglądało, oj, wesoło. Niektórym wpadającym w kałuże piłkarzom właściwie wypadałoby tylko rzucić koło ratunkowe by nie utonęli. Z przodu cała gra opierała się na wrzutkach, by chociaż głową udało się coś uderzyć – nie było to jednak łatwe, bo i wrzucić trzeba było wprost z kałuży. Generalnie cyrk jakiego świat dawno nie widział, a przez to na swój sposób zajmujący, intrygujący. Choć nie ukrywamy, w każdej sekundzie meczu przechodziło nam przez myśl: jak to możliwe, że dopuszczono do rozpoczęcia meczu przy takiej murawie?
W drugiej połowie już się ogarnięto, murawa wyglądała sensowniej. Właściwie niestety, bo wówczas mecz Ekwador – Boliwia stawał się, cóż, tylko meczem Ekwador – Boliwia, a więc niczym szczególnym. Po skrócie szybko zobaczycie, że w sumie w 45 minucie zaczęło się granie, z pierwszej połówki do urywek nie załapało się prawie nic.
Ekwador wygrał i zaczyna eliminacje z wysokiej stopy, bo przypomnijmy, że w pierwszym meczu zbił Argentynę. Albicelestes natomiast wciąż pozostają bez strzelonej bramki, tym razem nie dali rady Paragwajowi na wyjeździe (0:0) i nie zdziwimy się, jeśli już za chwilę, za minutkę, Tata Martino wyleci. Argumentów na swoją obronę nie ma praktycznie żadnych. Tych dorobił się Dunga, bo ograł Wenezuelę 3:1, ale ponoć styl był daleki od oczekiwań. Jaki jednak miał być, skoro Canarinhos wyszli składem Alisson Becker – Miranda, Dani Alves, Filipe Luís, Marquinhos, Willian, Luiz Gustavo, Elias, Oscar, Douglas Costa, Ricardo Oliveira?