Kadencja Nawałki przypomina epicką opowieść rodem z Hollywood, do której produkcji zostały zaangażowane gwiazdy, także – a może przede wszystkim – scenopisarstwa. Było tu wszystko: zwątpienie, radość, zwroty akcji, rozczarowanie, momenty wielkości, momenty słabości, metamorfoza zbieraniny w drużynę. Wciąż jednak nie wiemy czy mamy do czynienia z produkcją podnoszącą na duchu, kończącą się kojącym happy endem, czy też oglądamy rozbudowany, emocjonujący dramat.
***
Zaczęło się tak, jak zaczyna się większość filmów: głównym bohaterem nieopierzony świeżak, w którego nie wierzy prawie nikt. Wytrzaśnięty z pudełka. No dobra, trochę naginamy tutaj fakty, ale umówmy się: większość po Fornaliku chciała doświadczonego zagranicznego szkoleniowca, powszechnie znanego na kontynencie nazwiska, a nie “drugiego Fornalika”, czyli gościa, którego szczytowym punktem CV były ponadprzeciętne wyniki wykręcane ze średniakiem Ekstraklasie.
Konwencja filmowa szybko została ustalona: protagonistą osoba wsadzona na wysokiego konia.
***
Trudne początki podgrzewające atmosferę, zwiększające u widza moc pytania “niby jak on ma odnieść sukces?!”. Przypomnijmy sobie pierwsze zgrupowanie Nawałki. Porażka ze Słowacją, która parę dni później nie poradziła sobie z Gibraltarem, potem najgorszy mecz w historii futbolu z Irlandią. Jedno wielkie zgrzytanie zębów i litania ruchów dziwnych. Spójrzcie kto (za 90minut.pl) grał w Poznaniu:
Wojciech Szczęsny, Piotr Celeban, Łukasz Szukała, Marcin Kowalczyk, Adam Marciniak, Jakub Błaszczykowski (88′ Marcin Robak), Michał Pazdan, Krzysztof Mączyński (60′ Tomasz Jodłowiec), Waldemar Sobota (81′ Tomasz Brzyski), Piotr Ćwielong (81′ Paweł Olkowski), Robert Lewandowski (60′ Łukasz Teodorczyk).
Pierwszy skład utrzymał – co było do przewidzenia – Lewandowski, po wielu wybojach powrócił Pazdan, jest też cały czas w jedenastce Mączyński. Kto wówczas przypuszczał, że akurat “Mąka” po dwóch latach wciąż będzie wybiegał na murawę od pierwszej minuty? Jego historia to całkiem miodna fabuła drugiego planu, klasyczna walka o bycie docenionym – takie wątki poboczne też muszą się znajdować w poważnej superprodukcji.
***
Czas na montaż rodem z lat osiemdziesiątych. To ten moment filmu – bohater przygotowuje się do gry na wielkiej scenie, zapieprza gdzieś w spartańskich warunkach osiągając różniste wyniki.
Przypomnienie Rocky’ego to przesada, ale jednak rozumiecie o co chodzi – eksperymenty, szarpaniny, wyjazdy do Abu Zabi, porażka ze Szkocją, remis z rezerwami Niemiec na wyjeździe. Zwieńczeniem dziwny mecz z rezerwami Litwy, gdzie w przerwie pół stadionu wyszło z nerwów na papierosa, ale ostatecznie wygraliśmy po karnym Lewego.
Nie wyglądało to kojąco, wciąż były problemy ze stylem i wielkie wątpliwości. Mecz z Gibraltarem pozbawiony był wagi, przed Niemcami wciąż Polska skazywana była na porażkę. Kto był jednak wewnątrz, blisko kadry, ten wiedział, że wielka praca została wykonana przez rok, choć lekko nie szło i często przypominało to boksowanie w rzeźni.
***
Jedenasty października, data dla nas symboliczna, bo wtedy ograliśmy Portugalię, Czechy, notowaliśmy najlepsze występy. Teraz znowu zagrała, bo ogranie Niemców to wciąż szczytowy moment kadencji Nawałki, a także ta scena w filmie, po której nic nie jest w stanie oderwać cię od dalszego oglądania. Moment metamorfozy głównego bohatera, już widać, że ma potencjał i jest w stanie osiągnąć wiele.
Trop znany z miliona filmów: bohaterowi nie dają szans, a jednak on przeciw wszystkiemu, także samej logice, odnosi sukces. Wszystko tu było. Narodziny nowej gwiazdy kadry, Milika, tango weterana Mili, którego przydatność poddawano w wątpliwość. Nerwówka, kanonada na naszą bramkę, poprzeczka Podolskiego, obrona Częstochowy w pierwszej połowie, nieustanna walka, gole.
Tak, to obraz, który na dobre wpisze się do historii polskiego “kina boiskowego”. Zupełnie serio ten mecz jest potencjałem na solidną ekranizację, ale oczywiście mamy nadzieję, by filmowcy w przyszłości znaleźli ciekawsze tematy reprezentacyjne z kadrą Nawałki w tle.
***
Kubeł zimnej wody po triumfie? Tak powinno się pisać scenariusze. Bohater zostaje ukarany za to, że za szybko uwierzył we własną wielkość, tymczasem w rzeczywistości dalej czeka go wiele pracy.
Szkocja na własnym terenie? W glorii oprawców mistrzów świata, rywal pośledniejszej klasy powinien być zgolony. Tymczasem Szkoci pokazali, że mamy braki, grali twardo i mądrze. Sprowadzeni zostaliśmy na ziemię, ale był też błysk, którym dało się zachłysnąć: ostatnie minuty, gdzie odrobiliśmy stratę, kiedy znów czarował Mila, a byliśmy blisko 3:2. Emocjonująca batalia na Narodowym, dająca setki różnorakich wniosków.
Cztery dni później ważny moment z filmowego punktu widzenia: cieszynka Jędrzejczyka. Fachowo nazywa się to “comic relief”, a używa, by dodać coś sympatycznego, wesołego, trochę obraz doprawić żartem. Tak się robi dobre kino, nie zapomina o różnych jego aspektach. Ma być pot, satysfakcja, łzy, rozczarowanie, momenty wściekłości, ulgi, radości, ale też coś, od czego gęba cieszy się od ucha do ucha. Ta kadra nie pomija żadnego z powyższych elementów.
Comic relief w dość poważnym filmie, jakim jest “Skazani na Shawshank”
***
Nawałka wyciąga królika z kapelusza, Sławka Peszkę. Znowu lecą hurtowo wiadra pomyj, w tle tego wszystkiego otwarty konflikt z byłym kapitanem, Błaszczykowskim.
Peszko dziurawi siatkę Irlandii, konflikt z Kubą wkrótce zostanie zażegnany, bo ten wróci na kolejne mecze, a gdy Lewy strzeli gola po jego podaniu razem strzelą fantastycznego miśka. Nie powiecie, że nie widzieliście tego w tysiącu filmów.
Sama Irlandia znowu specyficzna: jeden z naszych słabszych meczów, a jednocześnie tak blisko okazałego triumfu. Skarceni w ostatniej minucie, czas na posmakowanie rozczarowania, frustracji.
***
Generalnie Nawałka stawia na rozwiązania autorskie, pisze swój osobny scenariusz, ale podczas wyjazdowego pojedynku z Niemcami uchylił kapelusza poprzednim twórcom. Nasz produkt eksportowy, rys charakterystyczny – chwalebna porażka – wjechał na stół.
***
Szkocja? Zakończenie meczu z pogranicza fantastyki, względnie – realizmu magicznego. Wbiegający na murawę kibic dający nam dodatkową minutę, podczas której Lewandowski strzela jedną z najbardziej kuriozalnych bramek w swojej karierze, ale też jednocześnie jedną z tych, które wymagały od niego największego kunsztu.
Aby uprawdopodobnić przed widzami niezwykły scenariusz ostatnich minut, aby nie wychodzili z kina z poczuciem, że tym razem przegięto, Lewy stawił się na zgrupowanie w glorii najlepszego piłkarza świata ostatnich tygodni. Markę potwierdził i wreszcie pokazał swoją wielkość także w ważnym meczu kadry, w dniu próby.
Jakże miłym akcentem, że chcący go w dwumeczu połamać Szkoci, szczególnie Greer, Brown i Hutton, dzięki jego golom zostają odesłani na kanapę. Z przymrużeniem oka: zło zostało pokonane.
***
Czas na ostatnie sceny, czas na to, co filmowcy w swoim żargonie określają jako “climax”. Oczywiście znowu magiczna data jedenastego października, w dodatku klamrą jest mecz z Irlandią, a więc z jednym z pierwszych rywali Nawałki. Pieprzu pod dostatkiem – nasz zespół osłabiony kadrowo, a na ławce wśród ewentualnych zmienników gracze bez formy jak Peszko i Mila.
Trochę kojarzy nam się ten finisz z “Dobry, zły i brzydki” Sergio Leone. Ta słynna scena na cmentarzu, trzech strzelców mierzących do siebie. Od początku jasne było, że Niemcy – którzy dziś zrobią awans z Gruzją – przejdą dalej, a reszta rozstrzygnie się między nami, Szkotami i Irlandczykami. Jeden z przeciwników już przestrzelony, teraz pozostaje do rozwikłania jeden dylemat.
W pewnym momencie postać grana przez Eastwooda mówi tak: “na świecie są dwa rodzaje ludzi, przyjacielu. Ci z nabitą bronią i ci, którzy kopią. Ty kopiesz”.
Musimy jeszcze rozstrzygnąć czy tę kwestię wypowiadamy, czy jej słuchamy.