Niemcy z trzynastu meczów, które rozegrali po mundialu w Brazylii, przegrali już cztery. Nie miało znaczenia, czy to był mecz o punkty, czy o pietruszkę. Dziś mistrzowie świata – przed ostatnią kolejką eliminacji mistrzostw Europy – nie są nawet pewni wyjazdu do Francji. Co się stało z piłkarzami Joachima Löwa?
Trzynaście meczów: siedem zwycięstw, dwa remisy, cztery porażki. Bilans bramkowy dodatni, ale z szesnastoma straconymi golami (średnio 1,23 na mecz) i tylko czterema czystymi kontami. Niemcy zdążyli zremisować towarzysko z Australią i przegrać z Argentyną oraz USA. Do tego o punkty remis z Irlandią, porażka z Polską, no i wczoraj znów plecy.
Wiemy, że ze szczytu łatwiej spaść, niż się na nim utrzymać, ale jak na mistrzów świata: trochę słabo.
Joachim Löw brzmiał na konferencji prasowej, niczym wyciągnięty z Ekstraklasy trener. Mówił, że nie należy obwiniać piłkarzy za brak walki, brakło jedynie jakości w wykańczaniu akcji. Była dominacja na boisku, brakło zaś kropki nad „i”. A w drugiej połowie? Tak, byliśmy „trochę zbyt nieuważni”. Wszystko wyglądało dobrze, dopóki selekcjoner Niemców mówił… o Niemcach. Ale dla rywali tak uprzejmy już nie był: – Spodziewaliśmy się, że będą się bronić w dziewięciu, czasem w dziesięciu piłkarzy, stać głęboko i próbować długich, pełnych nadziei podań. 99 takich piłek uniknęliśmy i to my byliśmy w posiadaniu, ale ta setna była o jedną za dużo.
Müller zdołał jeszcze coś dorzucić o słabej pracy arbitra i grze aktorskiej rywali. – Jakkolwiek głupio to zabrzmi, wcale nie zagraliśmy źle – mówił.
A przecież miało być tak pięknie. Czterech ludzi z Monachium (Neuer, Boateng, Müller, Götze) udowadnia ostatnio, że są w znakomitej formie. Dortmund – podobnie, mimo porażki w Monachium, spisuje się w tym sezonie bardzo dobrze (Ginter, Hummels, Gündogan, Reus). Do tego Hector, Kroos, Ozil i Löw, zgodnie z wszelkimi zapowiedziami, na mecz z Gruzją miał posłać zmienników. Kilka elementów w tej kadrze zawodziło, należało sprawdzić nowe warianty. Ale teraz o jakichkolwiek eksperymentach nie ma już mowy.
Niemcy muszą stawić czoła pierwszoplanowym problemom:
Po pierwsze, kontuzje. Schweinsteiger i Götze nabawili się urazów, a ten drugi wypada z gry do końca roku.
Po drugie, brak siły z przodu. Aż trudno uwierzyć, że przed meczem ułożono w prasie zlepek „GÖ-ZIL-LER” na cześć trójki Götze-Oezil-Müller. Zamiast godzilli, ofensywnego potwora, była rozpacz. Teraz – gdy wypada Supermario – jest jeszcze większa. – Potrzebujemy prawdziwego napastnika. Mario Gomez lub Alex Meier muszą zostać powołani – domaga się Jens Lehmann.
Po trzecie, forma kadrowiczów. Hummels, który w ostatnich dniach ciskał w ziemię opaską kapitańską Borussii Dortmund i krytykował kolegów z zespołu, tym razem do błędu przyznał się sam. Bild aż siedmiu zawodnikom przyznał słabiutkie noty „5”, w skali 1-6. Oberwało się za gola obrońcom, jedynie poza Boatengiem, i zawodnikom ofensywnym – za zbyt wolną i mało dynamiczną grę z przodu. No i za skuteczność…
Boateng mówi: – To, że wracamy bez choćby strzelonego gola, to żart.
Tylko, że Niemcom wcale nie jest do śmiechu. Bild przedstawił nawet najczarniejszy scenariusz – z kim kadra Löwa mogłaby się zmierzyć w barażach, a transmitująca eliminacje stacja nie ma wykupionych praw na taki dwumecz. Mesut Özil, zapytany czy brał pod uwagę taki przebieg wydarzeń, odpowiada: – Gramy u siebie z Gruzją. Kiedy widzę nasz zespół z tak dużym potencjałem, jestem przekonany, że zdobędziemy trzy punkty.
Gazeta dorzuca zaś od siebie, że… ma na to nadzieję. A przecież takie słowa z ust któregokolwiek z mistrzów świata jeszcze jakiś czas temu nie miałyby prawa w ogóle paść. Dziś jednak sami piłkarze nawołują do samokrytyki i opowiadają, że po meczu usiedli w szatni i rozmyślali. Mają nad czym.
Niemcy, wiadomo, awans do Euro uzyskają, ale problemów – które trapiły ich na przestrzeni ostatniego roku – jest naprawdę wiele. Rozwiązań na razie nie widać.