648 dni. Tyle czasu minęło od zatrudnienia Henninga Berga. Pierwszego stycznia stukną mu dwa latka na stanowisku trenera Legii, ale jak już informowaliśmy, jego dni przy Łazienkowskiej są policzone. Legia poślizgnęła się w Europie, od kilku miesięcy kompromituje się stylem w lidze, a trener apeluje “stay positive” i podejmuje coraz więcej absurdalnych decyzji a’la Vranjes w obronie. Z drugiej strony jednak strony Liga Europy dopiero wystartowała, on sam w pucharach wykręcał niemożliwe wyniki, a i za wylot trzeba będzie grubo zabulić. Oto argumenty za pozostawieniem i zwolnieniem Henninga Berga w Warszawie (chociaż pamiętajmy, że decyzje już zapadły). Zapraszamy do dyskusji.
– EUROPA.
Jeszcze przed meczem z Midtjylland Berg uchodził pod tym względem za fachowca. Za gościa, który wreszcie pozbawił polską drużynę kompleksów i którego nie wstyd wypuścić w Europę, bo zaplanuje wszystko tak precyzyjnie, że Legia poradzi sobie nawet z silniejszym teoretycznie rywalem. Początki rokowały źle. Pamiętacie te głosy po przejściu w bólach wazonów z St. Patrick – wszyscy, bezwzględnie wszyscy spodziewali się, że Celtic dopuści się na Legii czynu lubieżnego. Pamiętamy też jednak, co działo się później. 4:1 w Warszawie, 2:0 w Glasgow. Potem pyknięcie Aktobe w IV rundzie eliminacji i rozbicie grupy w pył. Trabzonspor, Lokeren, Metalist. Pięć zwycięstw i porażka. I odpadnięcie dopiero z Ajaksem, czyli bez kompromitacji. W tym roku też nie najgorzej – zdemolowanie Botosani, Kukesi i przejście w miarę trudnej Zorii. Ogólny bilans – nie licząc walkowerów:
2014/15 – 10 zwycięstw, 1 remis, 3 porażki.
2015/16 – 6 zwycięstw, 1 porażka.
Całość może zostać wymazana po ostatniej porażce z Midtjylland – bo trudno liczyć, że Legia nagle zacznie punktować z Club Brugge czy Napoli, o ile nie przyjadą do Warszawy rezerwy – ale nie zmienia to faktu, że bilans Berga w Europie jest magiczny. Po prostu niespotykany. 16 zwycięstw w 21 meczach.
– MAKSYMALIZOWANIE POTENCJAŁU
Brzmi może zbyt górnolotnie, ale jednego Bergowi nikt nie zabierze – Norweg wniósł paru zawodników na wyższy poziom. Sprawił, że lekkoatleta Kucharczyk zaczął wyglądać jak piłkarz do tego stopnia, że nikogo nie bulwersowało powoływanie „Kuchego” do kadry. Przy Norwegu o Dudę zaczął też zabiegać Inter, Rzeźniczak wyrósł na czołowego stopera ligi (oczywiście nie w aktualnej formie), Jodłowiec na czołowego defensywnego pomocnika, a Brzyski na jednego z najskuteczniejszych w ofensywie lewych defensorów Ekstraklasy. Życiową formę złapał też w pewnym momencie Broź. Z dzisiejszej perspektywy pewnie trudniej docenić tę szóstkę, ale trzeba być sprawiedliwym – mimo obecnej kiepskiej dyspozycji Berg zapewnił im szlif, którego nie potrafili wnieść inni trenerzy.
– NIEWIELE PRZEGRAŁ
Bogusław Leśnodorski powiedział, że ucieszy się, jeżeli Legia będzie zdobywała średnio trzy mistrzostwa na pięć lat. Berg teoretycznie mógłby więc to osiągnąć. Stracił ledwie jeden tytuł i to w rundzie, w której już po okresie przygotowawczym sprzątnięto mu bezwzględnie najlepszego piłkarza, na którym miał oprzeć cały atak. Zawalił też Berg Superpuchar Polski, ale czy przegrał poza tym coś wielkiego? Jedno mistrzostwo. Aż albo tylko.
– ODSZKODOWANIE
Przed dziewięcioma miesiącami Berg przedłużył kontrakt z Legią do czerwca 2018 roku. Czyli w teorii będziemy dwa lata po francuskim Euro, w trakcie rosyjskiego mundialu, Lewandowski będzie organizował trzydziestkę, a umowa Norwega wciąż pozostanie ważna. Do jej wygaśnięcia teoretycznie poczekamy więc 1006 dni. Czyli jakieś 33 miesiące. Jeżeli HB nie dogadałby się z Legią w sprawie rozwiązania kontraktu, do którego doszłoby dzisiaj, należałoby mu zapłacić ponad 2 miliony złotych. Grubo ponad.
– BRAK MŁODZIEŻY
Berg zapowiedział już na starcie: „młody nie będzie grał dlatego, że jest młody”. Był konsekwentny. Wypromował Dudę (mimo wszystko), dał zarobić na Bieliku i… I to by było w zasadzie tyle. Oczywiście Norweg może się bronić, że – parafrazując Lenczyka – legijna młodzież to dziadostwo, ale na tym też polega praca trenera, by chłopaka szlifować, budować i wprowadzać w odpowiednim rytmie. Odpowiednim, czyli nie wypuszczając rezerwy rezerw na Koronę przy jakiejś chorej rotacji, tylko właśnie tak jak Dudę – krok po kroku, w silniejszym otoczeniu. Co się dzieje teraz? Czasem grywa Makowski, a przy trzybramkowym prowadzeniu z Ruchem na końcówkę wbiega duet Saganowski – Piech. Mimo wszystko kuriozum, jak na klub, który docelowo ma się opierać na akademii.
– ROTACJE
Hasło, które w Warszawie wywołuje alergię. Bardziej uznani trenerzy – Espirito Santo, Emery czy Benitez – też namiętnie rotują, ale w ich zespołach nie ma AŻ TAKIEJ dysproporcji pomiędzy pierwszą jedenastką a ławką. Koniec końców Legia przegrała mistrzostwo o punkt, więc to prawie oczywiste, że gdyby Berg nie kombinował z rotacjami – gdyby po prostu wystawiał najsilniejszy skład, kiedy było to możliwe, to legioniści walczyliby w tym sezonie o Champions League. No i te absurdy w stylu: Saganowski i Masłowski na skrzydle, Vranjes jako stoper, Pinto na lewej obronie, Ryczkowski na dziesiątce, nie wspominając o wystawieniu Malarza na Lecha czy robieniu na siłę środkowego obrońcy z klasowego prawego defensora… Nieraz odnosiliśmy wrażenie, że Berg chciał wyjść na geniusza-wizjonera, który widzi więcej od innych, tymczasem na ogół przy tych eksperymentach kompletnie się wykładał.
– ZAKŁAMYWANIE RZECZYWISTOŚCI
Podbeskidzie nie wymieniło kadry jesienią, „very good game”, „stay positive”, „development” i bardzo dobra pierwsza połowa w wykonaniu Legii z Midtjylland. Berg to człowiek, który – co nieraz bywa pozytywne – kompletnie ma gdzieś, co inni o nim myślą. Jest to mu tak bardzo obojętne, że… bardziej obojętne po prostu być nie może. I miałoby to rację bytu, gdyby Berg wygrywał mecz za meczem i faktycznie cieszył się opinią „The Special One”. Norweg zrobił jednak ze swoich wystąpień tak głupkowatą serię stand-up, że brakuje tylko w tle śmiechu jak w amerykańskich sitcomach. A kiedy pracujesz w tak dużej korporacji jak Legia, to musisz wiedzieć przynajmniej jak się nie błaźnić publicznie.
– BRAK PERSPEKTYW
Kto ogląda Legię regularnie, ten widzi, że zespół Berga od ładnych paru miesięcy się dusi i zjada własny ogon. Tak jak w końcówce pracy Jana Urbana. W skrócie – kompletnie, ale to kompletnie nie da się tego oglądać, co przekłada się na frekwencję, czyli coraz niższe zyski klubu z “matchdaya”. Sam Berg nawet nie próbuje zaprzeczać – “rok temu mieliśmy skład na Ligę Mistrzów. Nasza kadra nie jest tak szeroka jak wtedy” – mówi obciążając między wierszami pion sportowy. Same wyniki też nie napawają optymizmem. Prezes Leśnodorski może się bronić, że liga się wyrównała i dziś zdecydowanie trudniej o punkty z takimi zespołami jak Piast, ale Legia…
– na 30 możliwych punktów zdobyła 16. Czyli ciut więcej niż połowę.
– przyjęła 11 goli w 10 meczach mając w defensywie dwóch reprezentantów
– straciła punkty z Piastem, Koroną, Zagłębiem i Niecieczą
– nie może się usprawiedliwić skuteczną grą w pucharach.
***
Pierwszy sezon w wykonaniu Berga był majstersztykiem. Wielu twierdziło, że Jan Urban też dociągnąłby Legię do mistrzostwa, ale Norweg statystyki wykręcił fenomenalne – 75% zwycięstw, 1,94 gola na mecz, 0,75 traconego. Sezon później dopóki Legia miała Radovicia, też wyglądało to porządnie – 70% zwycięstw, co – po odejściu Serba – spadło do zaledwie 56% triumfów. Wpływ oczywiście miała reforma i częstsza gra z silniejszymi rywalami, ale zmalała też średnia liczba strzelanych i traconych goli (1,72 i 0,89). Jak jest dzisiaj? Dzisiaj Legia jest najskuteczniejsza w czasach Berga – 2,2 gola na mecz, najczęściej też traci (1,1), ale zdecydowanie najrzadziej wygrywa. Ledwie w co drugim meczu.
Naturalnie należy więc zapytać, jak będzie w kolejnym sezonie. Ale o tym już się Berg nie przekona.
TĆ
Fot. FotoPyK