– Dobrze rozpocząłem, ale największy skok zaliczyłem w złym momencie. Braga miała najdroższą kadrę w historii. Wielu zawodników na środek. Nie mogłem liczyć na zbyt wiele szans. Tamci mieli już nazwisko i CV. Zagrałem kilka razy, pokazałem się, wystąpiłem nawet w Lidze Europy z Young Boys i pojawiło się zainteresowanie. Prasa pisała nawet o Manchesterze – opowiada w obszernym wywiadzie Guilherme, czyli w ostatnich tygodniach jeden z najlepszych piłkarzy Legii. Na czym polegał jego konflikt z prezesem Bragi? Jak próbował się przebić do profesjonalnej piłki w Rio? Którym trenerom zawdzięcza najwięcej?
Sporo czasu potrzebowałeś, żeby regularnie pokazywać swoją wartość.
Na wszystko przychodzi odpowiednia pora. Przyjechałem do Polski, rozegrałem dwa mecze, kibice wybrali mnie piłkarzem miesiąca i chciałem pokazać jeszcze więcej, ale doznałem kontuzji. Typowa boiskowa sytuacja, jakich zdarzają się dziesiątki. Był trening, chciałem utrzymać piłkę, zastawiłem ją stopą, nie zauważyłem nadbiegającego Helio, on strzelił, pociągnął przy okazji moją stopę… Początkowo wydawało się, że tylko naciągnąłem więzadło. Tak brzmiała pierwsza diagnoza. Prosty uraz do wyleczenia. Wszystko się jednak przedłużało i przedłużało. Wróciłem do treningu, ale wciąż czułem ból. Zrobiliśmy kolejne badania w Poznaniu i okazało się, że więzadło jest zerwane. Potem już operacja i zabiegi we Włoszech.
Nie obawiałeś się, że Legia może z ciebie zrezygnować?
Musiałem się obawiać. Strach zawsze się pojawia w takich sytuacjach, ale Legia zachowała się super, jak poważny europejski klub. Docenili moją wartość już w tych dwóch meczach, choć jeszcze przed końcem wypożyczenia udało mi się wrócić do gry. Mogę tylko podziękować za zaufanie, bo wielu mogło stracić wiarę we mnie. Mogło być też ciężko po takiej przerwie o nowy klub.
Miałeś plan B?
Nie, nie chciałem odchodzić z Legii. Po prostu zależało mi na powrocie do gry. Bóg jednak podejmuje odpowiednie wybory. Wróciłem w tym momencie, kiedy drużyna mnie potrzebowała. „Brzytwa” doznał kontuzji, zacząłem grać na lewej obronie i doszło mi sporo obowiązków defensywnych. Nie miałem tam tylu okazji do wypracowywania sytuacji bramkowych, co – uważam – jest moją najsilniejszą stroną. Teraz gram na swojej naturalnej pozycji, czuję się dużo lepiej, ale stąpam twardo po ziemi i wiem, że mam jeszcze sporo do poprawy. W Europie piłka jest zdecydowanie bardziej taktyczna. Na przykład gdy grasz na lewej obronie, musisz organizować całą pracę z tyłu tak, by nie zaburzyć tego systemu. W Brazylii jest większa swoboda.
Dałeś się poznać jako dość uniwersalny piłkarz. W Polsce przyjęło się, że zbyt duża wszechstronność może być przekleństwem.
Oczywiście. Nie mam nic przeciwko, jeżeli miałbym rozegrać na boku obrony cały sezon, ale chciałbym się skupić na jednej pozycji. Odbyłem jakiś czas temu sympatyczną rozmowę z trenerem i dogadaliśmy się, że najwięcej mogę dać z przodu.
Najlepsza cecha Guilherme według Guilherme?
Ostatnie podanie. Jestem też technicznym zawodnikiem i kiedy prowadzę piłkę, trudno mnie kryć. No i agresywność. To moja główna charakterystyka. Chcę po prostu rozkręcać ofensywną grę drużyny.
Nie jest tak, że ostatnio grasz dużo bardziej bezpośrednio? Od razu widać, że lubisz show na boisku, ale odnoszę wrażenie, że jakiś czas temu trochę ograniczyłeś zabawę i kiedy jest okazja podać, to od razu podajesz. Bez kombinowania.
To może wynikać z mojej nowej funkcji. Muszę szukać przestrzeni dla kolegów i pracować między formacjami. Mam też przed sobą Nikolicia, który fantastycznie się porusza. Kiedy grasz z tak inteligentnym napastnikiem, praca ofensywnego pomocnika jest dużo przyjemniejsza. Po prostu łatwiej o otwierające podania.
Bez fałszywej skromności – czujesz się już jednym z ważniejszych zawodników Legii?
Nie. Legia zauważyła we mnie jakość, skoro mnie ściągnęła, wiem, czego ode mnie oczekują, ale nie czuje się żadnym wzorem. Mamy w drużynie innych kandydatów na idoli. Wolę pokornie wykonywać swoją pracę. Guilherme rozmawiający z tobą dziś to taki sam Guilherme, jakiego spotkałbyś dziesięć lat temu. Nie lubię kontrowersji ani dyskusji. Nogi na ziemi, jak mawiamy w Brazylii.
To przy okazji – jak podchodzisz do sytuacji, kiedy kibice was wygwizdywali?
Jeżeli ktoś płaci za bilety, to ma prawo gwizdać i wyrażać niezadowolenie, gdy gramy źle. Trzeba to zaakceptować.
Twój transfer do Legii – trzeba przyznać – był dość nietypowy. Przyszedłeś z polecenia, a nie po długich obserwacjach.
Mój menedżer miał już w Legii Rogera i Eltona. Łączyły go z klubem dobre relacje. Kiedy pojawiła się możliwość transferu, Legia szukała informacji u ludzi, którzy oglądali mnie w Portugalii od lat. A ja się cieszyłem, że mogę trafić do do wielkiego klubu, który regularnie gra w pucharach. Nie było się nad czym zastanawiać.
Nie było też wielkich oczekiwań w stosunku do twojej osoby.
To normalne. Miałem problemy z prezesem Bragi i długo nie grałem. Nie dogadaliśmy się w sprawie przedłużenia kontraktu. Wolał mnie odsunąć. Nie chciał, żebym się pokazywał. Uznał, że skoro nie podpisałem nowej umowy, to nie ma sensu na mnie stawiać. Ten prezes – jakby to ująć? – jest bardziej fanatyczny. Bardziej myśli o pieniądzach niż o profesjonalizmie. Legia potrafi to pogodzić. Samą Bragę wspominam jednak bardzo miło. Ten klub pozwolił mi się przecież pokazać.
Spędziłeś tam strasznie dużo czasu.
Sześć lat.
Nie za dużo? Nie powinieneś szybciej wyjechać?
Przyjechałem tam w bardzo młodym wieku. Miałem 16 lat. Dobrze rozpocząłem, ale największy skok zaliczyłem w złym momencie. Braga miała najdroższą kadrę w historii. Wielu zawodników na środek. Hugo Viana, reprezentant Portugalii, który grał na mundialu. Vandinho, który był tam od lat. Custodio, który potem został kapitanem. Leandro Salino dziś gra w Olympiakosie. Nie mogłem liczyć na zbyt wiele szans. Tamci mieli już nazwisko i CV. Zagrałem kilka razy, pokazałem się, wystąpiłem nawet w Lidze Europy z Young Boys i pojawiło się zainteresowanie. Prasa pisała nawet o Manchesterze.
Pstryknąłeś sobie zresztą fotkę z Fergusonem.
Graliśmy w Lidze Mistrzów, siedziałem na ławce, ale jak zobaczyłem taką legendę, to nie mogłem sobie odmówić zdjęcia. Mówiło się o United, City, Juventusie, Barcelonie… Kluby-marzenie. To jednak normalne, kiedy młody zawodnik wybija się w Portugalii. Takie spekulacje zawsze się pojawiają.
Czujesz, że masz coś do udowodnienia Bradze po tym, jak zostałeś odpalony? Jaki ogólnie masz plan na najbliższe lata? Jeżeli chodzi o spekulacje transferowe, to jest wręcz wokół twojej osoby wyjątkowo spokojnie.
I dobrze. Im mniej się mówi, tym lepiej. Często jeżeli jest sporo szumu wokół transferów, to na koniec nic z tego nie wychodzi. Wolę po prostu skupiać się na grze. Chcę pomóc Legii w zdobyciu mistrzostwa i umocnieniu pozycji w pucharach. Jeżeli to się uda, sam też na tym skorzystam. Nie chcę też niczego udowadniać Bradze. Skoro spędziłem tam sześć lat, to już znaczy, że mnie docenili i że jestem coś wart. Nie czuje do nikogo żalu, że nie utrzymałem się w składzie. Nie mogę czuć. Gdybyś był trenerem, to też nie zdjąłbyś uczestnika mundialu, który zarabia trzy razy więcej, żeby wstawić młodego. Gdybym pokazał się dzisiaj, byłoby mi łatwiej, bo teraz Braga odważniej stawia na młodych. Za moich czasów była wicemistrzem, tuż po finale Ligi Europy. Miałem więc trochę pecha, ale przeżyłem tam cudowne lata, więc nie mam prawa narzekać. Początkowo mieszkałem z trzema-czterema Brazylijczykami. Jedzenie dostawaliśmy w oddzielnym miejscu, mieliśmy też do dyspozycji psychologa. Stworzyliśmy tam brazylijską kolonię, więc łatwiej było się zaaklimatyzować. Najbliżej kumplowałem się z Salino, Mossoro, Alanem, który dziś jest kapitanem… Do dziś jestem w kontakcie z Pawłem Kieszkiem, z którym czasem rozmawiamy na Facebooku. W Polsce mało grał, nie?
Tak, chyba jest trochę niedoceniany.
Fantastycznie gra nogami i jest szybki. Naprawdę świetny bramkarz. Kiedy dowiedziałem się o zainteresowaniu Legii, od razu też napisałem do Michała Grunta, który grał w rezerwach Bragi. Zapytałem: „co sądzisz?”, a on powiedział, że to najlepszy klub w Polsce.
Jak w ogóle trafiłeś do Bragi?
Grałem w Paraiba do Sul, klubie w stanie Rio de Janeiro. Druga liga rozgrywek stanowych Campeonato Carioca. Miałem ledwie 16 lat i kiedy zacząłem regularnie występować, przykułem uwagę wielu osób. Pojawiła się grupa agentów, którzy zaproponowali testy w Portugalii. Mama się obawiała, że w tak młodym wieku ruszam za ocean, ale Europa to Europa. Nie mogłem się bać takiego wyzwania. Po kilku treningach Braga była na mnie zdecydowana.
Pochodzisz z Tres Rios…
Mała miejscowość. Jakieś 50 tysięcy mieszkańców, 200 kilometrów od Rio. W Polsce to duża odległość, ale w Brazylii malutka. Zacząłem grać w piłkę w wieku sześciu lat. Od futsalu. To dało mi szybkość myślenia i reakcji. 99 procent Brazylijczyków zaczyna na ulicy. Układasz dwa kamienie i grasz.
Ale was też dotyczy problem pokolenia PlayStation, choć oczywiście w zdecydowanie mniejszym stopniu.
Wszystko zależy od tego, gdzie się wychowasz. W mojej dzielnicy wszyscy się znali. To nie była fawela. Zwykła skromna okolica. Trochę mieszkańców z klasy średniej, ale większość mieszkała w dość biednych warunkach. Wiele lat przed moim urodzeniem podobno bywało niebezpiecznie, ale dziś jest spokój. Wszyscy się znają i szanują. Dlatego mogłem się wychowywać swobodnie. Bez strachu. Zjawisko pokolenia PlayStation w dużej mierze wynika w Brazylii z przestępczości. Rodzice po prostu boją wypuścić się dzieci z domu. Powodem nie są tylko nowe technologie. Ludzie obawiają się porywaczy, pedofilów, morderców… Warunki wychowywania dzieci mocno się zmieniły, ale rodzice muszą umieć zachować równowagę. Nie możesz zostawić syna w kącie z iPhonem i iPadem, bo to opóźni jego rozwój. Trzeba go jakoś stymulować. W moim dzieciństwie nie było takich problemów, jakie dziś dotykają większe miasta. Mieliśmy więcej przestrzeni. Mnie mama zawsze pchała do nauki, bo wiedziała, jak trudno wybić się w piłce. W Brazylii jest wielu wspaniałych zawodników, którzy nie zarabiają poważnych pieniędzy. Miałem jednak przykłady nawet w Tres Rios, że można zrobić karierę. Da Silva grał we Flamengo i Vasco, Gustavo w Guarani i Portugalii, jeszcze inny zawodnik w Maritimo… Może nie są to znane postaci, ale coś udało im się osiągnąć. Brazylia jest zresztą tak gigantyczna, że trudno tam o popularność.
Ale w Tres Rios pewnie jesteś znany.
W domu jak najbardziej. Mecze Legii – z powodu różnicy czasu – lecą zwykle w porze obiadowej, więc cała rodzina zbiera się ze znajomymi na churrasco, włącza komputer, wpisuje… Mezek? Jak to się nazywa?
Meczyki?
Tak, Meczyki!
W Rio też mieszkałeś?
Krótko. Jeździłem tam na peneiry (masowe testy dla dzieciaków – TĆ). Byłem na testach w Vasco, grałem chwilę w drużynie futsalowej Flamengo, ale proponowali mi 100 reali miesięcznie, czyli za mało, żebym mógł dojeżdżać dwa razy w tygodniu na treningi. Byłem też chwilę dłużej we Fluminense, ale ostatecznie nie zostałem.
Brałeś udział w tych gigantycznych peneirach, gdzie zjeżdżają się setki dzieciaków?
Oczywiście. Rozkładają trzy-cztery boiska, dzielą drużyny, płacisz jakieś 50 reali i wchodzisz na boisko. Dla biednej rodziny to niemała kwota, ale dziś często agenci wykładają te pieniądze, gdy widzą w zawodniku talent. No i masz te 20-30 minut, od których często zależy twoje życie. Pięciu-sześciu przed tobą, jedziesz z dryblingiem i liczysz, że ktoś to zobaczy. Życiowa szansa.
Ma to sens w takiej postaci? To dobra metoda?
Ani dobra, ani zła. Ona po prostu musi istnieć, bo tak wielu dzieciaków chce grać w piłkę i jest tak wielu utalentowanych, że trzeba ich jakoś selekcjonować. Wielu odpada w peneirach, a potem zostaje wielkimi piłkarzami. Cafu został odrzucony w ponad dwudziestu, ale nie załamywał się i próbował dalej. Rozumiesz? Kapitan reprezentacji, były piłkarz Romy i Milanu, mistrz świata, a odpalili go na 20 peneirach!
A ciebie na ilu?
A mnie – dzięki Bogu – na ani jednej! Ale koniec końców i tak nie mogłem zostać w tych drużynach, bo dystans pomiędzy Rio a Tres Rios był za duży i rodzice nie mieli warunków, żeby pokrywać koszty podróży. Nie miałem też wtedy agenta. Mogłem liczyć tylko na rodziców. Fluminense zaproponowało mi nawet pozostanie, ale cały internat klubowy był wypełniony i chcieli, żebym mieszkał w innym miejscu, które w zasadzie nie spełniało żadnych wymogów. Nie było nawet czysto. Dzieciak na dzieciaku. Miałem już wtedy dogadany kontrakt z Paraiba do Sul, prezes klubu też doradził mi, żebym próbował sił w dorosłej piłce. Tak zrobiłem, pokazałem się z dobrej strony i przeniosłem się do Portugalii.
Zastanawiasz się czasem, gdzie byłbyś dziś, gdyby nie ten wyjazd?
Nie zastanawiam się, bo – jak wspomniałem na początku rozmowy – na wszystko przychodzi odpowiednia pora. Na pewno jednak grałbym w piłkę. Ludzie mówią, że futbol to tylko glamour, pieniądze i dwa treningi dziennie. Nieprawda. Żeby dojść do tego poziomu, trzeba wiele dyscypliny, koncentracji i pracy. Trzeba po prostu chcieć. A ja chciałem zawsze.
W Bradze nie włączył ci się tryb balangowicza, skoro mieliście tylu Brazylijczyków?
Nie, bo chciałem być w porządku wobec żony, z którą wziąłem ślub cztery lata temu. Dzięki niej jestem bardziej odpowiedzialny. Poza tym nigdy nie byłem balangowiczem. W ramach relaksu wolę zjeść dobry obiad lub poznawać nowe miejsca. Zawsze kiedy jest okazja, staram się gdzieś jeździć. Ostatnio np. do Grecji. W Warszawie nigdy nie byłem na dyskotece. Naprawdę!
Nawet po świętowaniu mistrzostwa?
Poszliśmy wtedy na kolację, ale dzień później miałem operację, więc nie mogłem balować. Kiedyś jednak na pewno się wybiorę!
Może cię koledzy nie zapraszają?
Zapraszali, ale kiedy mamy wychodzić, skoro gramy co trzy dni? Mecz, zgrupowanie, hotel, mecz, wyjazd. Gdybym chodził na imprezy, nie miałbym czasu dla żony, która jest tu sama i za mną tęskni. Podczas pobytu w Portugalii nauczyłem się to doceniać. Gdybym nie wyjechał w tak młodym wieku, być może nie zaaklimatyzowałbym się tak szybko w Polsce. I jako człowiek, i jako piłkarz, bo w Brazylii zawodnicy często za bardzo ufają swoim umiejętnościom, zapominając przy tym o wielu podstawowych sprawach związanych z taktyką.
Dlatego tak niewielu brazylijskich trenerów znajduje zatrudnienie w Europie.
Być może. Brazylia została w tyle. Po tym, jak wszystko wygraliśmy, ludzie przestali się uczyć.
Dani Alves głośno na to narzekał.
Trenerzy przestali się dokształcać, szukać jakichś nowinek, żeby tworzyć nowe taktyki czy modele gry. To sprawiło, że nasza reprezentacja została w tyle. Najważniejsze, żeby sama Brazylia to zrozumiała.
A zrozumiała?
Myślę, że tak. Dziś nasza liga jest dużo bardziej wyrównana i lepsza taktycznie. To z czasem przełoży się na reprezentację.
Skoro jesteśmy przy trenerach, powiedz, od którego najwięcej się nauczyłeś, bo miałeś okazję pracować z kilkoma uznanymi fachowcami.
Zawsze będę dobrze wspominał trenera Berga, który w pełni mi zaufał i jako pierwszy pozwolił na utrzymanie regularności. W juniorach Bragi najważniejszy był dla mnie Dito. Wspaniały człowiek. Grał w Benfice i wiele lat w Sportingu Braga. Doskonale rozumiał głowę piłkarza. Motywował mnie wtedy, kiedy najbardziej tego potrzebowałem po przyjeździe do nowego kraju. Miło też wspominam Leonardo Jardima, który dziś pracuje w Monaco. Nigdy nie bał się stawiać na młodych i żył piłką 24 godziny na dobę. Do dziś mam w głowie jego komendy po stracie piłki: „dzieciaku, nie zapomnij o reakcji! Nie zapomnij o reakcji!”. Weszło mi to tak w krew, że za każdym razem sobie to powtarzałem i pamiętam o tym do dziś. Podobny styl pracy ma Jorge Jesus, fantastyczny pod względem taktyki. Jeżeli ci powie: „zostań tutaj, bo przetniesz to podanie”, na pewno tak będzie. Przy takim trenerze masz pełen spokój wychodząc na boisku, tak dobrze cię przygotuje. Kiedyś po jednym z moich dośrodkowań na treningu powiedział: „ten dzieciak ma oczy w stopach!”. To było dobre, co? Nigdy tego nie zapomnę!
Rozmawiał TOMASZ ĆWIĄKAŁA