Futbolowi bogowie mają niesłychane poczucie humoru. Wybiorą sobie czasem jakiś zakątek świata, nakręcą tam nieprawdopodobnie ironiczną historię, a potem siedzą i zaśmiewają się do rozpuku. Tym razem za cel obrali sobie Parc de Princes i posłuchajcie co się stało: rekordowo zwycięska passa Ligue1 należy do Bordeaux prowadzonego przez Blanca w 2009 roku. Wczoraj prowadzone przez Blanca PSG mogło ten rekord wyrównać, ale tylko zremisowało z grającym w dziesiątkę… Bordeaux, które przyjechało na mecz metrem, bo popsuł im się autobus. PSG zmarnowało szansę, bo dwa cabajo-przyrosio-pawełki puścił bramkarz Trapp, który wcześniej w trzech meczach zachował czyste konto.
Najpierw interwencja, za którą nawet w siatkówce Niemiec dostałby opieprz, zarówno od trenera jak i od kolegów. Druga bramka, już gdy Bordeaux grało w osłabieniu po wykluczeniu Saiveta, jeszcze trudniejsza do wytłumaczenia. Pierwsze jeszcze jakoś – ot, ułamki sekund, jakiś akurat zły zbieg okoliczności, zaćma umysłu. Ale tutaj? Miał masę czasu by wyekspediować piłkę, a jednak ociągał się z tylko sobie znanych przyczyn, aż wreszcie Khazri ukradł mu futbolówkę i władował ją do siatki. 2:2 stało się faktem.
Co mówi sam Trapp? – Są sytuacje, których nie da się wyjaśnić. Nie wiem co powiedzieć. Jedyne co pewne, to że to była moja wina. Takie jest życie bramkarza, zrobisz błąd, to zawsze jest to gol dla rywala.
Sirigu czeka w blokach, słabym golkiperem przecież nie jest, blisko 150 meczów w barwach paryżan nie wzięło się z powietrza. Ale póki co trudno wyrokować, czy Niemiec za ten mecz straci miejsce w składzie. Blanc może dojść do wniosku, że skreślenie po jednym słabym meczu może źle wpłynąć na psychikę niemieckiego piłkołapa, więc ten będzie grał dalej. Szczególnie, że poza straconym rekordem, tak naprawdę nic się nie stało: przecież PSG wielkiej konkurencji w Ligue1 nie ma, a prowadzenie w tabeli i tak jest. Inna sprawa, czy Trappowi będą chcieli zaufać, gdy przyjdą ważne mecze w Lidze Mistrzów.