Możecie to nazwać pompowaniem balonika, możecie powątpiewać, że czeka nas dziś pozytywny wieczór, ale z pewnością nie zaprzeczycie, że niecałe jedenaście miesięcy temu miało miejsce jedno z piękniejszych zdarzeń w waszym piłkarskim życiu. I chociażby dlatego warto wracać do tej chwili, warto przypominać te emocje i tę wielką radość.
Właściwie trudno wyobrazić sobie lepszy moment na odświeżenie tego historycznego zwycięstwa, niż dzień meczu rewanżowego. Nie wiemy, czy jest to zapowiedź tego, co nas dziś czeka (wątpliwe) czy raczej tekst na pocieszenie (bardziej prawdopodobne), ale – jak to w piłce – zdarzyć się może wszystko. Czyli istnieje pewna szansa, że nasi piłkarze uraczą nas podobnej klasy spektaklem:
Na gorąco napisaliśmy wtedy: Wygraliśmy. Ani słowa o stylu. Ani słowa o sytuacjach Niemców. To nie był konkurs piękności, to była wojna, w której od wirtuozów więcej warci byli żołnierze jak Glik czy Krychowiak. Wygraliśmy. Nic innego dziś się nie liczy. Historia na naszych oczach. Z szansą na zluzowanie Wembley na pozycji narodowej dumy przywoływanej przy każdym spotkaniu.
Zamieściliśmy też galerię zdjęć (całość TUTAJ), a jednym z fajniejszych podsumowań meczu była fotka, na której Milik – już po wykonaniu swojej roboty – ustępuje miejsca Mili, przed którym robota jest jeszcze do wykonania.
Poprosiliśmy też o ocenę boiskowych wydarzeń Andrzeja Iwana, który nie miał wątpliwości, komu zawdzięczamy najwięcej i wcale nie byli to strzelcy goli. – Mieliśmy swoich bohaterów, Szczęsnego i Glika – zaczął swój pomeczowy komentarz były reprezentant Polski. I właściwie trudno z tym polemizować, bo to właśnie dzięki heroicznej postawie w defensywie – i niezbędnemu w takich sytuacjach szczęściu – Niemcy wyjechali z Warszawy bez strzelonego gola. Szczęsny bronił tak:
Natomiast o Gliku Iwan wypowiedział się następująco: Nie spodziewałem się, że ten drugi może zagrać aż tak dobry mecz w reprezentacji, przeszedł dziś samego siebie! To dla mnie absolutny bohater tego meczu. Bezdyskusyjnie to jego najlepszy występ w kadrze. Pamiętam jak parę lat temu oceniałem mecz młodzieżówek Polska – Holandia, w którym uczestniczył. Wtedy praktycznie nie wstawał z murawy. Wślizg za wślizgiem… Zrobił od tego czasu wielki postęp. Dziś grał bardzo bezpiecznie, na trawę rzucał się tylko kiedy było trzeba, żeby czysto przeciąć piłkę. Nie spodziewałem się, że kiedyś obejrzę Glika w takiej dyspozycji.
A tutaj niejako potwierdzenie tych słów:
Pomeczowe emocje próbowali oddać też nasi felietoności. Zaczął Krzysztof Stanowski (całość TUTAJ): W tym momencie nie jest istotne, czy oglądaliśmy pojedynczy, irracjonalny wyskok polskich piłkarzy, czy też początek czegoś nowego. Napisała się historia i nawet gdyby miała być ona krótka – ot, jedna kartka z napisem „Polska – Niemcy 2:0”, a potem już zupełnie nic – to jest to historia cudowna. Mistrzowie świata ograni w samym sercu Warszawy, na Stadionie Narodowym, który czekał na takie właśnie spotkanie: nadające sens tej dwumiliardowej inwestycji. Czekał i czekał, czekał i czekał, był świadkiem całej serii meczów fatalnych, beznadziejnych i takich do zapomnienia. Aż nagle przyjechali oni: niby niepokonani, niby nienaruszalni. I polscy piłkarze zrobili to, czego pewnie w głębi duszy sami się po sobie nie spodziewali: zwyciężyli.
Natomiast Leszek Milewski tak widział sprawę (całość TUTAJ):
Po końcowym gwizdku poczułem się znowu jak dzieciak, który przyklejony do telewizora oglądał „Rataja” strzelającego Węgrom z czterdziestu metrów zwycięską bramkę (pierwszy mecz kadry, jaki widziałem), przeżywał kontaktowego gola Kosowskiego z Parmą (co to był za fartuch!), podziwiał Matyska w Oslo, wyrzucającego Norwegów za burtę eliminacji, a sobie przetrącającego na zawsze karierę.
A właściwie towarzyszyły mi te silne emocje, tylko do potęgi, bo i skala wydarzenia większa. Kapitalne uczucie.
Szczerze? W jakiejś części zapomniałem ile frajdy potrafi dać piłka. Ile przyjemności, dumy i radości potrafi sprawić sukces drużyny, na której losach ci zależy. Nie takiej, którą śledzisz i do której masz letni stosunek, ale takiej, która jest częścią ciebie i podskórnie przeżywasz jej perypetie.
Na koniec film z radości po golu Sebastiana Mili, nakręcony z perspektywy spokojnego niemieckiego kibica siedzącego w polskim sektorze:
Ale nie wszyscy niemieccy kibice potrafili zachować spokój. Frustrację i upokorzenie odreagowali na stadionowych toaletach, które pozostawili w takim stanie:
Cóż, wypada nam tylko życzyć Niemcom, by dziś wieczorem mieli podobne powody do frustracji.
Fot. FotoPyk