Patryk Wolański, bramkarz FC Midtjylland, opowiada bliżej o duńskim klubie, który w grupie Ligi Europy zmierzy się m.in. z Legią. Jakie cuda działy się w Nikozji? Co takiego szokującego wydarzyło się tego lata w Midtjylland? Skąd zdecydowana poprawa gry w defensywie? Odpowiedzi poniżej…
Reakcje po losowaniu:
– Nie wiem, co konkretnie mówi się w klubie, bo w tej chwili jestem w Polsce. Ale my w Danii nie oglądamy się na rywali, nie dyskutujemy zbyt wiele na temat gry przeciwnika. Dla Duńczyków Legia na pewno nie jest anonimowa, ale prawda jest taka, że sporo osób – również tych pracujących w klubie – jest kompletnie niezorientowanych w naszych realiach. Nie wiedzą, co się dzieje w polskiej lidze, pytają o podstawowe rzeczy. Grupę wylosowaliśmy ciekawą, a ja wcale nie faworyzowałbym aż tak mocno Napoli. Moim zdaniem, każdego czeka ciężka walka o awans.
Cele na ten sezon:
– Nie ma napinki na wynik, i to jest dobre. Mamy młody zespół, rozwijamy się i chcemy rozwijać, a Liga Europy to ogromne doświadczenie. Nikt nie narzuca nam w klubie konkretnych celów, dzięki czemu ewentualne porażki nie są dla nikogo końcem świata. Nie krytykujemy się wzajemnie, nie spinamy zbyt mocno. Działa to na tyle, że jesteśmy dziś w fazie grupowej LE. Myślę, że mamy naprawdę fajną drużynę, nie ma w środku żadnych kwasów, są świetni trenerzy. Szczerze? Nie spotkałem jeszcze takiego klimatu. I na razie się stąd nie ruszam.
Mecze z APOEL-em i Southampton:
– Dobrze pamiętam pierwszy mecz z APOEL-em, oglądałem go z wysokości trybun. Przespaliśmy pierwszą połowę, ale przede wszystkim nie byliśmy sobą. Jeśli ktoś oglądał ten mecz, niech nie przywiązuje do niego zbyt wielkiej wagi. Midtjylland nie grało na swoim poziomie, popełniało fatalne błędy, szybko straciło dwa gole. Może to była presja, może stres? Kurde, sam nie wiem. Strzeliliśmy kontaktowego gola, w rewanżu też wyszliśmy na prowadzenie i… No tak, wtedy w Nikozji zaczęły dziać się cuda – od chłopców do podawania piłek po bramkarza. Wielki koncert gry na czas. To, co wyprawiali Cypryjczycy, było haniebne. W każdej sytuacji kradli tyle sekund, ile tylko się dało. Ta porażka z APOEL-em mocno nas zmotywowała, czuliśmy spory niedosyt. Nie mogliśmy sobie pozwolić na to, żeby zostać bez fazy grupowej choćby Ligi Europy. Daliśmy radę. To potwierdza, że Legia nie będzie miała z nami łatwej przeprawy.
Nowy trener:
– Glen Riddersholm pracował w Midtjylland przez wiele lat – on tę drużynę stworzył, on wiele poukładał po swojemu. Efekt? Pierwsze mistrzostwo w historii klubu. Chłopaki wysoko go cenili, mieli z nim partnerskie relacje, żyli jak przyjaciele, ale i darzyli go ogromnym szacunkiem. Któregoś dnia, kiedy trwał już okres przygotowawczy, przyszedł do klubu i powiedział, że rezygnuje. To był dla każdego szok. Słyszeliśmy, że to chwilowe, że Riddersholm wciąż wszystko nadzoruje, jest chwilowo nieobecny, nawet w pierwszych meczach prowadzili nas jego asystenci. Zaczęliśmy rozgrywki bez niego, przez tydzień Midtjylland nie miało trenera, aż zameldował się nowy szkoleniowiec Jess Thorup. To, co wydarzyło się latem, było dla wszystkich zaskoczeniem. Nikt jednak w klubie nie mówi, że brak awansu do Ligi Mistrzów to efekt tych zawirowań… A dlaczego zrezygnował Riddersholm? Tego do dziś nikt nie wie.
Zmiany w grze zespołu:
– W poprzednim sezonie strzeliliśmy wiele goli, ale sporo też straciliśmy. Wpływ na to miało wiele czynników: w klubie zmienił się bramkarz, potem on wypadł z powodu kontuzji, a urazu nabawił się też obrońca Sviatchenko. W defensywie była spora rotacja, a to negatywnie wpływało na zespół. Ale Sviatchenko już wrócił i tworzy świetną parę w tyłach z pozyskanym tego lata Hansenem. Dogadują się niesamowicie, widać progres. W sześciu ligowych meczach tego sezonu straciliśmy tylko dwa gole, Southampton – strzelił nam jednego.
Stadion i transfery:
– Duże i nowe stadiony są, ale w Kopenhadze. Na naszym obiekcie mieści się nieco ponad dziesięć tysięcy ludzi i, wierzcie mi na słowo, tyle wystarczy. Gdybyśmy mieli większy stadion, to zostałoby zbyt wiele pustych miejsc. Mamy wiernych kibiców, jeżdżą za nami na wyjazdy, ale nie powiedziałbym, że gra przed własną publicznością to nasz wyjątkowy atut. Tym bardziej, że ostatnimi czasy lepiej nam szło na obcym terenie… Murawę mamy natomiast kapitalną, ja nigdy nie widziałem, a tym bardziej nie grałem na lepszej. Szkoda tylko, że tutaj nie trenujemy. Codziennie jeździmy 20 kilometrów do ośrodka, w którym jest ze dwadzieścia różnego rodzaju obiektów sportowych. Midtjylland mocno stawia na akademię, wypromowało się stąd kilku młodych i zdolnych chłopaków. Transfery to w klubie nowy etap, ja sam po dłuższej przerwie byłem jednym z pierwszych, za którego zapłacono. Teraz, gdy kupuje się nowych piłkarzy, widać, że Midtjylland ma wysokie aspiracje. Nie będziemy w Europie chłopcami do bicia.
Własne problemy zdrowotne:
– Jestem teraz w Polsce i leczę uraz. To jeszcze pozostałości po tym, co męczyło mnie w Widzewie, kiedy wielokrotnie grałem na środkach przeciwbólowych. Wyjechałem do Danii, Midtjylland wypożyczyło mnie do drugoligowego Velje, gdzie wciąż miałem problemy. Ale ja chciałem grać, tylko to mnie interesowało, choć ból był ogromny. W końcu zobaczyli, że niewyraźnie biegam, niewłaściwie układam ciężar ciała. Nie miało to sensu. W klubie wiedzą, że mam wielki talent, mówią, że tutaj jest moja przyszłość. Dlatego ciągle mi powtarzają, żebym w spokoju wrócił do zdrowia. Nie ma gonitwy, nikt nie naciska. Liczę, że na rewanże w Lidze Europy będę już gotowy.
Fot.FotoPyk