Dariusz Kubicki i Jerzy Brzęczek wciąż igrają z losem. Jeden i drugi potrzebowali dziś zwycięstwa, by spokojnie pójść spać, a tak – gdy mecz kończy się remisem – nie wiedzą, czego spodziewać się w kolejnych godzinach. Paradoksalnie, ani jeden, ani drugi nie może zarzucić piłkarzom, że im się nie chciało, że nie walczyli, że ktoś próbował poświęcić głowę trenera. Bo, to chyba będzie właściwe określenie, często brakowało umiejętności.
72. minuta. Piłkę prowadzi Vranjes, ściąga na siebie dwóch rywali, w porę zagrywa prostopadle do Mili, a ten ma przed sobą tylko bramkarza, w pobliżu ani jednego obrońcy. Kilka sekund na zastanowienie, spojrzenie na ustawienie golkipera, nastawienie celownika… Niestety, Mila w sytuacji sam na sam nie czysto trafia w piłkę i oddaje żenujący strzał. Ten sam Mila, który – gdyby ktoś nie pamiętał – dziś otrzymał powołanie na mecz z Niemcami.
Nie chcemy się nad Milowym znęcać, nie w tym rzecz. To po prostu przykład, jak wygląda dziś Lechia: jest daleka od optymalnej dyspozycji, popełnia proste błędy. Weźmy pod lupę choćby dwie sytuacje z pierwszej połowy. Najpierw Demjan zagrywa do Chmiela, Wawrzyniak zamiast odebrać mu piłkę to unika z nim kontaktu, a Adu Kwame kompletnie odjeżdża Stolarskiemu. 1:0. Niedługo potem Mójta dogrywa ze skrzydła, Ghańczyk z najbliższej odległości trafia w Maricia, a Janicki, Marić i Wawrzyniak spoglądają na siebie bezradnym wzrokiem: jak do tego doszło? Podobne pytanie może sobie zadawać Kuświk, który dostawał dobre piłki od Bruno Nazario, ale nie potrafił zrobić z nich żadnego użytku.
Plusem Lechii był przynajmniej Borysiuk, dość niespodziewanie wybrany przez Nawałkę. Gol po 3485 minutach (!) i kawał dobrej gry. Aha, no i Marić. MVP. Za interwencje przy strzałach Kwame, główce Szczepaniaka z bliska i potężnym uderzeniu Kołodzieja. On uratował ten remis.
Z drugiej strony, kawał dobrej roboty wykonał Zubas. Obronił bombę Stolarskiego, wygrał sam na sam z Kuświkiem, nie dał się przelobować Wiśniewskiemu, nie zmiękł w dogodnej sytuacji przed Milą, a do tego miał furę szczęścia. Kuświk mógł strzelić pierwszego gola w barwach Lechii, ale kiedy załadował z dystansu to trafił w poprzeczkę. Dla Zubasa był to trzeci z rzędu mecz, w którym uratowało go obramowanie prostokąta.
Kto wie, czy poprzeczka – wraz z arbitrem, który w pierwszej połowie powinien wyrzucić z boiska Kato – nie uratowała też Kubickiego. Gdyby Podbeskidzie przegrało na własnym terenie, Wojciech Borecki musiałby pokazać, że cierpliwym prezesem jednak nie jest. A tak wciąż czekamy, kiedy zostanie wykonany wyrok. Zresztą, Brzęczek tym meczem prawdopodobnie również kupił sobie jedno dodatkowe życie.