Reklama

Krajobraz po ulewie. Prowizorka zdała egzamin, ale Wisła traci humor

redakcja

Autor:redakcja

17 sierpnia 2015, 09:39 • 4 min czytania 0 komentarzy

W niedzielę w Krakowie obejrzeliśmy naprawdę dobry mecz. Chyba przy Reymonta regularnie będziemy oglądać takie spotkania, choć tym razem Wisła schodzi z boiska wkurzona, zła i smutna, a nie jak dwa tygodnie temu roześmiana od ucha do ucha. Dwukrotnie prowadziła, dwa razy traciła frajerskie bramki. Lechia się cieszy, choć gdańszczanie wiedzą, że nadal wiele im brakuje do tego, by w końcu liczyć się w walce o cokolwiek. Najbardziej zadowolony i tak jest neutralny kibic – takich meczów oczekuje. Może zawsze powinno przed spotkaniem lać z nieba wiadrami?

Krajobraz po ulewie. Prowizorka zdała egzamin, ale Wisła traci humor

Bo na początku w ogóle nie było wiadomo, czy mecz się odbędzie. Po południu nad Krakowem oberwała się chmura, szybko zalany został tunel pod dworcem, a tuż po tym zalany został również Twitter – obrazkami wody płynącej przez tunel na stadionie Wisły. Klub długo nie chciał jednoznacznie powiedzieć, że jednak zagramy. Trwała walka o wolną i suchą przestrzeń, bo szatnia gości była cała w wodzie. Jak to się stało? Spadający do fosy między boiskiem a trybuną deszcz przebił się do łazienki w podziemiach stadionu, a potem już poszło z płatka.

Dlatego cała organizacja meczu musiała być prowizorką. Wisła oddała szatnię Lechii, sama poszła się przebierać pod inną trybunę, a obie drużyny wyszły z tunelu z narożnika stadionu. Kibice na trybuny zaczęli być wpuszczani z kolei dopiero na półtorej godziny przed meczem. Konferencja pomeczowa? Tuż obok trybuny prasowej, a nie jak zwykle w pawilonie medialnym. Mixed zona? W pawilonie. To detale, ale pokazują z jednej strony, że stadion Wisły jest gotowy na szybkie działanie, a z drugiej, że mocna, choć krótka ulewa potrafi wiele zdziałać. Zdarza się i tak. Jak usłyszeliśmy w klubie, opiekujący się stadionem pracownik miasta był w niedzielę na urlopie, więc trzeba było działać na własną rękę. Masażyści wyrzucali wodę noszami, a pracownicy biura prasowego musieli zakasać rękawy.

Ciekawostka: delegatem PZPN-u na ten mecz był Łukasz Mowlik. Tak, dawny kierownik Lecha Poznań, znany jako “ALE ON GO NIE DOTKNĄŁ!!!”. Tym razem przekonać się dał i mecz mógł odbyć się bez problemu.

Reklama

Bo i też w sumie wielkiego zagrożenia nie było, nietknięta pozostała najważniejsza rzecz – murawa. Miękka, grząska, ale jak mówili piłkarze – bardzo dobra. I co na niej się działo! Sześć goli, sporo strzałów, ale też całkiem niezła jak na tę ligę intensywność. – Non stop pressing, dużo agresji, sporo fajnych akcji – mówił po meczu Sebastian Mila. Momentami gra szła od jednego do drugiego pola karnego. Naprawdę sztos. Było tak dobrze, że bramkę strzelił nawet Daniel Łukasik (pierwszą w ekstraklasie), a dwie dla Wisły Maciej Jankowski.

Oczywiście nie wszystko było top. Parodystycznie zachowywała się obrona Lechii, a Wisła podczas stałych fragmentów gry była w lesie. Nic to jednak przy postawie sędziego Kwiatkowskiego. Z daleka widać było mało, ale do każdego docierały sygnały z zewnątrz, że ktoś tu ma problemy ze wzrokiem i raczej nie byli to widzowie. Po meczu sztab szkoleniowy Wisły podbiegł do sędziego. Zastrzeżenia były dwa: faul Cywki po którym padł trzeci gol dla Lechii, a potem faul Guerriera na Mariciu. Może i przewinienie tam było, ale raczej w drugą stronę. Zresztą sędziów żegnały po tym spotkaniu gwizdy.

Wkurwienie nie zeszło po meczu, bo na konferencji prasowej Kazimierz Moskal raczej cedził słowa komentujące decyzję sędziego. “Pochopne” – tak je określił. Choć bardziej zdenerwowany był, gdy jeden z dziennikarzy starał się udowodnić szkoleniowcowi że popełnia błędy. Po pierwsze dlatego, że nie robi zmian, a po drugie dlatego, że drużyna sadzi gafy przy stałych fragmentach. – Tak? To proszę wymienić te błędy – mówił Moskal, do którego chyba powoli dociera, że jego posada jest lekko zagrożona. Warsztatowo nie ma co się do niego przyczepić, bo każdy przy Reymonta mówi, że tak przygotowanego trenera dawno w klubie nie było, ale coś jednak z tą Wisłą jest nie tak, skoro nie potrafi utrzymać prowadzenia. Kazimierz ‘Remis’ Moskal.

– Straciliśmy po tym meczu dobre humory i nastroje – podsumował Arkadiusz Głowacki. I to chyba najlepiej obrazuje to, co stało się w niedzielę wieczorem przy Reymonta. Dwa tygodnie temu pisaliśmy o weselu w Krakowie, tydzień później w Warszawie była Wisła konkretna, a teraz mamy powrót do punktu wyjścia – zespołu, który kibice oglądają z drżeniem rąk, bo jeśli bramkę strzela, to na pewno zaraz ją straci. Zresztą czasem można mieć wrażenie, że ten zespół nie chce wygrywać. Przykład? Denis Popović i jego wyjście z kontratakiem. Tak wolno nie wychodzi się nawet po dziesiąte piwo.

Reklama

A Lechia? Cieszy się, ale umiarkowanie. Jedyna powtarzalność to wciąż błędy w obronie, a teraz doszły też stałe fragmenty gry. Podobała nam się śliczna akcja, rozegranie na jeden kontakt, co zaowocowało bramką na 2:1, ale to było praktycznie wszystko. Nie oczekujemy od gdańszczan tiki-taki, ale naprawdę CZEGOŚ. Czegokolwiek. Piast jest konkretny, Wisła ofensywna, Cracovia zorganizowana. Ba, nawet Termalikę można poznać po stylu. Chociaż w sumie Lechię też, bo to niemal jedyna drużyna bez określonego planu na grę. Piszemy o tym często, ale za każdym razem gdańszczanie dają nam argumenty. Na razie chyba musi nam wystarczyć to spotkanie, określone przez Jerzego Brzęczka jako “bardzo dobre”. I tu się zgadzamy.

JS

Fot.FotoPyK

Najnowsze

Polecane

Po czterdziestce i ze sztucznym kolanem. Lindsey Vonn wróciła i marzy o igrzyskach

Sebastian Warzecha
1
Po czterdziestce i ze sztucznym kolanem. Lindsey Vonn wróciła i marzy o igrzyskach

Komentarze

0 komentarzy

Loading...