Reklama

Niepozorny killer, legenda. Urodziny Tomasza Frankowskiego.

redakcja

Autor:redakcja

16 sierpnia 2015, 09:54 • 2 min czytania 0 komentarzy

Choćby miał na nogach dwie pary kajdanek, i tak strzeli gola, to jest przecież Franek. Cicha legenda. Mała maszyneria do zdobywania bramek. W Ekstraklasie debiutował niemal 23 lata temu w barwach Jagiellonii Białystok. Potem historia zatoczyła koło i kilkanaście lat później wrócił do domu. Wrócił po to, żeby robić to, co potrafił najlepiej – łowić bramki. Dziś 41. urodziny obchodzi Tomasz Frankowski.

Niepozorny killer, legenda. Urodziny Tomasza Frankowskiego.

Kiedy był młodym chłopakiem, w Jagiellonii nie potrafił przebić się do wyjściowej jedenastki, ale mimo to zwrócił uwagę Racingu Strasbourg, gdzie spotkał kilku niezłych kumpli. Martin Djetou, Franck Leboeuf, Olivier Dacourt, Ivan Hasek czy Aleksander Mostowoj, którego Frankowski po latach uważał za jednego z najlepszych boiskowych partnerów. Jaga, mówiąc delikatnie, nie była finansowym potentatem, więc rozliczeniem za transfer Frankowskiego był sprzęt i sfinansowanie obozu we Francji. Tam spisywał się nieźle, radził sobie w rezerwach, ale karierę przyhamowała groźna kontuzja.

Potem znalazło się miejsce dla elementu egzotyki. Frankowski trafił do japońskiej Nagoyi Grampus Eight, gdzie trenował go Arsene Wenger, który Polaka pamiętał jeszcze wiele lat później. Albo tak mówił, bo głupio było przyznać się, że nie ma pojęcia kim jest. Azja, jak nie trudno się domyśleć, nie była jednak punktem docelowym. Frankowski wrócił do Francji, ale najpierw do trzeciej, potem do drugiej ligi. Kariery nie zrobił, więc po czterech latach za granicą znów trafił do Polski. I dopiero wtedy tak naprawdę zaczęła się jego kariera.

Pięć mistrzostw Polski, trzy puchary i trzy tytuły króla strzelców. To łączny dorobek między Wisłą, a Jagiellonią – jedynymi ekstraklasowymi klubami, w których grał. W reprezentacji wielkiej kariery nie zrobił, błyszcząc dopiero po trzydziestce, ale na przykład walnął gola Anglikom na Old Trafford. A potem nie pojechał na mundial w 2006 roku, co wspomina jako największe rozczarowanie w karierze.

Reklama

Franek, jako postać niezwykle pozytywna, niektórym kibicom Wisły naraził się po tym, jak odszedł do drugoligowego hiszpańskiego Elche. A było to w 2005 roku, zaraz po dwumeczu z Panathinaikosem, którym Biała Gwiazda klasycznie pożegnała się z marzeniami o Lidze Mistrzów. „MOGŁEŚ BYĆ ŻYWĄ LEGENDĄ. JESTEŚ ZWYKŁYM JUDASZEM” – brzmiał transparent. Jedni przyklaskiwali, inni byli zniesmaczeni. Fakt jest taki, że więcej w Wiśle nie zagrał.

W Hiszpanii radził sobie jako tako, ale potem – w Wolves czy Chicago Fire już bardzo przeciętnie. Do Polski wrócił w wieku 35 lat. Wielu wysyłało go na emeryturę, a on… kompletnie pozamiatał. I wciąż strzelał, do samego końca.

Franek, łowca bramek. Cichy, spokojny, niepozorny, ale zawsze zabójczo skuteczny. Wszystkiego najlepszego.

Najnowsze

Polecane

Probierz: Grając tak jak z Walią, mamy szansę na awans z grupy Euro 2024

Paweł Paczul
0
Probierz: Grając tak jak z Walią, mamy szansę na awans z grupy Euro 2024

Komentarze

0 komentarzy

Loading...