Michał Mak to dla nas piłkarz zagadka. Niby widać po nim, że potrafi grać w piłkę, ma niezłą technikę użytkową i odpowiednie możliwości fizyczne, a jednak dobrych meczów w Ekstraklasie rozegrał ledwie kilka. Póki co to klasyczny przypadek tak zwanego wiecznego talentu. W tym roku stukną mu 24 lata, a wciąż nie może na dobre odpalić. Co więcej, on zdaje się zmierzać w zupełnie przeciwnym kierunku, bo wczoraj obchodził wyjątkowy jubileusz – okrągły rok bez ligowej bramki. Michał ostatni raz pokonał bramkarza rywali 9 sierpnia 2014 roku w meczu ze Śląskiem, kiedy to… wykorzystał rzut karny.
Mak uczcił ten piękny jubileusz w swoim stylu, czyli kompletnie nijaką zmianą w meczu ze Śląskiem. Tak naprawdę wynik Michała jest podobny do bilansu jego brata bliźniaka, który ostatniego gola zdobył pod koniec lipca zeszłego roku. Różnica jest jednak taka, że Mateusz w kolejnym meczu złapał kontuzję, przez którą nie gra do dziś, a Michał bił głową w mur przez ponad 2700 minut, czyli równowartość 30 pełnych spotkań.
Powiecie, że się uwzięliśmy, bo Mak – mimo że przez rok nie strzelił gola – zanotował w tym czasie sześć asyst. Problem w tym, że od tak ofensywnie usposobionego bocznego pomocnika, który zaczynał karierę na środku ataku, po prostu trzeba wymagać goli. Na tę chwilę w lidze nie ma ani jednego skrzydłowego, ofensywnego pomocnika czy napastnika, który czekałby na bramkę przez tyle minut, co Mak (tak, nawet Małecki czeka krócej). Jakkolwiek patrzeć, Michał to dziś najmniej skuteczny ofensywny piłkarz w Ekstraklasie.
Ogólny ligowy bilans Maka to 53 mecze i cztery gole. Dla porównania, rówieśnik skrzydłowego Lechii, Michał Kucharczyk ma na koncie 130 spotkań i 26 bramek, a przecież nie jest to jakiś wybitny strzelec. Jeżeli więc Mak wciąż bywa nazywany dużym talentem, to jak należałoby określić Kucharczyka?
Mak trafił do Lechii w następstwie nieudanego transferu Jakuba Koseckiego. Oprócz podobnego stylu gry, znajdujemy też kilka innych podobieństw pomiędzy szybkimi skrzydłowymi. Obaj zaczęli obiecująco, po czym zdecydowanie obniżyli loty i zaczęli jechać na opinii. Różnica jest jednak taka, że Mak nigdy nie zaliczył tak spektakularnej rundy jak „Kosa”, no chyba że mielibyśmy uwzględnić tu rozgrywki I ligi. A mimo to, głównie dzięki wspomnianej opinii, po sezonie zakończonym degradacją (już drugą w tak krótkiej karierze) Michałowi udało się zanotować sportowy awans, bo tak należy postrzegać transfer do Lechii. W tym kontekście czteroletni kontrakt w Gdańsku wydaje się sporym kredytem zaufania, który prędzej czy później będzie trzeba spłacić.
Patrząc po skrzydłowych Lechii, to poza Makuszewskim wielkich goleadorów tam nie widzimy. Mak szuka natchnienia od roku, natomiast Nazario od początku poprzedniego sezonu rozegrał 30 spotkań i strzelił jedną bramkę, a Pawłowski 27, w których nie trafił ani razu. Jeżeli dodamy do tego Milę, który od transferu do Gdańska zdobył tylko dwa gole, otrzymamy pełen obraz ofensywy dzisiejszej Lechii. Wydaje się, że Jerzemu Brzęczkowi pozostaje tylko modlić się o skuteczność Kuświka. W Gdańsku może i jest komu podawać, ale wykańczać akcje już nie do końca.
Fot. FotoPyk