365 minut czekała Ekstraklasa na bramkę, 365 długich minut, podczas których męczyło się sześć drużyn, kilkudziesięciu ligowców i rzesza kibiców, telewidzów. Wreszcie liga została jednak odczarowana, ta niecodzienna i wyjątkowo mało efektowna passa zdechła, a przy okazji zdechła też ku uciesze wszystkich passa usypiających meczów. Hit w Warszawie nie rozczarował, działo się fragmentami tyle, że jak mrugnąłeś to mogłeś przegapić coś ważnego.
Czego tu nie było! Poradnik “Jak koncertowo spartaczyć jedenastkę” autorstwa Boguskiego, poradnik “Jak nie wyznaczać do strzelania karnych” autorstwa Moskala. Na półce znalazłaby się też jedna z popularniejszych wśród ligowców książek, czyli “Jak z bliska w niewytłumaczalny sposób ładować w słupek” spod pióra Kucharczyka. Głowacki, wieczny boiskowy pechowiec, to już temat na film, sztukę teatralną, może nawet serial w amerykańskim stylu – stopięćdziesiątyszósty odcinek byłby poświęcony dzisiejszemu meczowi i rykoszetowi, po którym piłka przelobowała Cierzniaka. Najśmieszniejsza była jednak ręka Rzeźniczaka – podobno już ofertę za kapitana przedstawiła Skra Bełchatów. Banalne powiedzieć, że interwencja rodem z siatkówki, no ale tak bardzo prawdziwe, skoro Rzeźnik wybił się jak do solidnej ściny w Lidze Światowej.
Tyle klasycznych ligowych kwiatków, jak widzicie, było ich sporo. Wnioski merytoryczne? Dobra Wisła. Krakowianie pokazali, że może na każdej pozycji asa nad asy nie mają, ale razem potrafią sporo. Umieli przejąć inicjatywę, umieli poklepać na połowie Legii. Umieli ją zneutralizować, w pierwszej połowie co chwilę łapali gospodarzy na spalonym, umieli przejąć piłkę bardzo wysoko. To się mogło podobać, pewnie najbardziej koneserom czy innym fanom taktycznych nowinek, ale jak najbardziej mogło. Szampana w szatni Moskal raczej rozlewał zawodnikom nie będzie, ale nastroje mają prawo dopisywać. Gdyby tam jeszcze miał kto grać na pianinie, a nie tylko je nosić, mogło by być jeszcze lepiej, a tak wydaje nam się, że niedaleko od tego co dziś pokazali czai się już sufit.
Legia? Cóż, nie żarło jak ostatnio czasem potrafiło, ale mogli to wygrać? Mogli. Wiele nie brakowało. Gdyby Kucharczyk strzelił to, co strzelić musiał nawet w rozwiązanych butach, byłoby 2:0 i pozamiatane. Gdyby Nikolić zrobił to, co ostatnio robił z zamkniętymi oczami, czyli wykorzystał dogodną sytuację (sam na sam!) też pełna pula punktów pewnie zostałaby w Warszawie. Inna sprawa, czy na zwycięstwo zasłużyli, bo naszym zdaniem nie, nie i jeszcze raz nie, remis jest sprawiedliwy. Ale też nie róbmy jaj, że remis z Wisłą u siebie to jakaś katastrofa i wstyd dla Legii, bo tak po prostu nie jest, więc owszem, w obronie czasem lądowała nie piłka, a granat, brakowało kreatywności, ale generalnie biczować ich za ten występ byłoby przesadą.
Fot. FotoPyK