Piotr Rutkowski we wczorajszej Lidze+ Extra był męczony w temacie Nemanji Nikolicia, którym swego czasu poważnie interesował się Lech. Jak można było przewidzieć, pozostał konsekwentny i z pełnym przekonaniem oświadczył, że sprowadzeni do Poznania Robak i Thomalla zdobędą w tym sezonie więcej goli niż dwaj nowi napastnicy Legii. Zrobił więc to, czego od wiceprezesa należałoby oczekiwać, czyli publicznie poparł swoich zawodników i nie podważał ich kompetencji.
Rozumiemy, że Rutkowski wierzy w podjęte przez klub decyzje, i że nie wypada mu publicznie żałować, że jednak Serba nie sprowadzono. Problemem jest sposób, w jaki tłumaczył taki wybór. Wiceprezes Lecha mówił, że w klubie szukano przede wszystkim Polaka, gotowego od razu do gry i posiadającego duże doświadczenie. A do niego dołączono kogoś młodego, z potencjałem na grę w lepszych europejskich klubach za rok lub dwa lata.
Zawsze mamy problem, kiedy w grę zaczynają wchodzić parytety. Wydawało nam się, że to nie narodowość powinna decydować o angażu w klubie piłkarskim, ale umiejętności. Skoro w Poznaniu założyli sobie, że pozyskają Polaka, to czy mamy rozumieć, że odrzucili kandydatury każdego lepszego napastnika z zagranicy? Trochę trudno nam w to uwierzyć.
Co więcej, na ten moment to Thomalla jest pierwszym napastnikiem Lecha. Wiadomo, gość ma polskie korzenie i dogaduje się w naszym języku, ale kompletnie nie zna realiów naszej ligi. Jakkolwiek patrzeć, jest to piłkarz zupełnie z zewnątrz, który jednak potrafi się porozumieć z nowymi kolegami w szatni. Czy zatem kryterium zatrudnienia napastnika w Lechu można było zredukować do języka, jakim się posługuje?
Kolejna sprawa to doświadczenie Marcina Robaka, na które powoływał się Rutkowski. Były napastnik Pogoni skończy w tym roku 33 lata i z pewnością jest życiowo doświadczony. Ale czy piłkarsko? Przed transferem do Lecha naliczyliśmy mu 155 występów w najwyższej klasie rozgrywkowej (139 w Polsce i 16 w Turcji), dwa mecze w europejskich pucharach (II runda eliminacji LE z Karabachem Agdam) oraz dziewięć meczów w reprezentacji (cztery na śmieciowych obozach i tylko jeden o punkty – z San Marino). Czy właśnie o takie doświadczenie Lechowi chodziło?
Z punktu widzenia sportowego znacznie bardziej doświadczonym zawodnikiem jest o przeszło pięć lat młodszy Nikolić, który przed transferem do Legii rozegrał 197 meczów na najwyższym poziomie rozgrywkowym na Węgrzech, siedemnaście spotkań w europejskich pucharach i dwanaście w reprezentacji Węgier (w tym osiem o punkty). Nie musimy chyba dodawać, że w swojej karierze Serb strzelił też zdecydowanie więcej goli.
No i na koniec ta mityczna gotowość do gry. Oczywiście Robak gotowy w stu procentach nie jest i pewnie wciąż odczuwa skutki ciężkiej kontuzji. O jego formie nawet nie wspominamy. W najważniejszych meczach od pierwszych minut wybiega Thomalla, czyli – w założeniu – ten młody i perspektywiczny. A ten „od razu do gry” siedzi na ławce rezerwowych.
Nie wykluczamy, że za kilka tygodni Nikolić kompletnie się zatnie, a Robak i Thomalla zaczną strzelać na potęgę. Problem w tym, że teraz – w newralgicznym momencie sezonu – to Serb błyszczy, a napastnicy Lecha nie bardzo. Póki co nie ma więc większego sensu przekonywanie, że odpuszczenie tej klasy napastnika miało jakikolwiek sens. Chyba już lepiej mówić, że zadecydowały wewnętrzne obserwacje, których jednak nie powinno się ujawniać.
A mówienie, że to miał być Polak, ktoś doświadczony i od razu gotowy do gry nie tylko niczego nie tłumaczy, ale dodatkowo mąci sytuację.
Fot. FotoPyk